[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Skoro stanęła, gdzie w fali strumieniaZ brzegu rosnące ziele się kąpało,Uraczyła mię podarkiem spojrzenia.Nie wiem, czy równe światło zajaśniałoW oczach Wenery, gdy ją płoche dziecięNieuświadczoną ugodziło strzałą.Potem, z uśmiechem, rękoma obficieGarnęła barwny kwiat, co na tej glebieZwiętej niesiany wyrasta i kwicie.Trzy kroki tylko dzielą nas od siebie,Lecz fala Pontu, pyszałków wędzidła,Brama Kserksesa w ostatniej potrzebie,W oczach Leandra pewnie tak nie zbrzydłaTam pod Abydos, jak mnie owa woda,%7łe nie rozwarła się jak wrótne skrzydła. Gośćmi jesteście  rzekła pani młoda Na tej wybranej i czarownej niwie,Gdzie miała gniazdo człowiecza przyroda. Może mój uśmiech trzyma was w podziwie,Lecz psalm: Cieszyłeś mię w stworzeniu, Panie!Zwiatłem ćmy waszej będzie niewątpliwie.A ty, jeżeli masz jakie pytanieNa ustach swoich, mów; mój obowiązek,Ku nasyceniu odpowiedzieć na nie". Ta woda  rzekłem  i ten szum gałązekRozum mi mącą, sprawiając, że niszczęDotychczasowych wierzeń moich związek".A ona na to:  Pragnienie twe ziszczę;Wskażę przyczynę, co dziw budzi w tobie,Twoja zamglona myśl swój świt odzyszcze:Najwyższe Dobro, co się lubi w sobie,Stworzyło człeka dobrym, te dziedzinyNa zakład miru dając w twórczej dobie.Krótko bawiwszy tutaj z własnej winy,Słodką uciechę, radość pełną ciszyZmienił na trudy padolnej krainy.Aby wyziewy, którymi to dyszyWoda i ziemię dokoła oblekaI których opar ciepłu towarzyszy,Nie utrudzały pierwszego człowieka,Strzelistej góry, tej od świętych dzwierzyPocząwszy, nie tknie burza, deszcz ni spieka.A że powietrzna sfera wokół bieżyZa pierworuchem swym wspólnie krążąca,Póki o krawędz jaką nie uderzy,W tej wysoczyznie, której nic nie zmąca,W żywym powietrzu ruch okólny wiejeI dzwoni, kiedy w gęstwę lasu trąca.A kiedy się las tym ruchem rozchwieje,Powietrzu wokół moc nadaje płodną,Ono nasiona po przestworach sieje.Za czym na ziemi, gdzie znajdzie dogodnąGlebę lub sferę, rodzi i rozpleniaDrzew rozmaitych własność różnorodną.Pozbądzcie zatem dziwu i zdumienia,Jeśli najdziecie śród ziemskiego płoduRoślinę obcą z nazwy i siemienia.Masz wiedzieć: gleba świętego ogrodu Wydaje bujnie kwiaty i owoce,Jakich nie uszczknął nikt z waszego rodu.Woda, co widzisz, nie tryska w opoce,Gdzie ją nasyca para oziębiona,Jak strugę, co schnie albo wzrasta w moce;Płynie z pełnego wciąż krynicy łona,Tyle wzrastając, ile jej odpływaW nurcie dzielącym się na dwa ramiona.Jeden ma taką właściwość, że zmywaPamięć wszystkiego, co człowiek nabroi,W drugim zaś pamięć cnych czynów odżywa.Z tej strony Lety, a z drugiej EunoiNosi nazwisko, ale nie skutkuje,Aż się duch z obu strumieni napoi.Nad wszystkie wody ta woda smakuje,A choć już dusza twa musi być sytaI dalszych wieści mych nie potrzebuje,Z łaski ci jedno dodam; ni poczytaZa złe, ani też z tego dozna stratyTwój duch, jeśli mu na domiar zaświta.Pieśniarze, co to śpiewali przed latyO wieku złotym i szczęśliwym bycie,W snach wieszczych może te widzieli światy.Tu wiódł człowieczy szczep niewinne życie;Tu był maj wieczny, owoc wiecznie zrzały:To jest ów nektar, o którym gwarzycie".Więc ja się na to obróciłem całyKu Wieszczom, którzy stali zasłuchaniW dzwięk słów, a oczy, widzę, im się śmiały.Potem spojrzałem znów ku pięknej pani. PIEZC XXIXZpiewała ciągle niby rozkochanaNiewiasta, wreszcie skończyła w te słowa: Szczęśliwi, których wina jest zmazana".Jak nimfy, kędy cienista dąbrowaSplata gałęzie, snują się po gaju,Ta szuka słońca, ta się przed nim chowa,Tak przeszła w górę prądu; ja na skrajuFali, co moje hamowała chęci,Równym z nią krokiem szedłem wzdłuż ruczaju.Jeszczem nie zrobił kroków pięćdziesięci,Kiedy się rzeka w łuk odginać zacznieI równo swoje oba brzegi skręci.Za skrętem dalej uszliśmy nieznacznie,Gdy ona ku mnie swe podała lice; Mój bracie  rzekła  patrz i słuchaj bacznie".A wtem od jednej po drugą granicęOgromna jasność zaświeciła w lesie,Przypominając sobą błyskawicę.Ale gdy piorun, jak wypadł, tak rwie się,Tu zaś blask ciągle wzrastał między drzewy,Myślałem w sobie:  Co też dziw przyniesie?"I oto słodkie rozebrzmiały śpiewyW jasnym powietrzu; zatem rozżalonyPrzypominałem przeniewierstwo Ewy,Bo gdzie słuchała ziemia i regionyNiebios, tam jedna, zaledwie z rąk PanaWyszła podwika, nie zniosła zasłony.Gdyby ścierpiała ją, skromnie poddana,Dawniej i dłużej byłaby udziałemMoim ta rozkosz niewypowiedziana.Gdy tak pośrodku pierwocin stąpałemWiecznej uciechy, prężąc zmysłów straże,I jeszcze większych cudów wyglądałem,Nagle przed nami zabłysło w pożarzeWszystko powietrze pod gałęzi majemI rozróżniłem pieśń w tonów pogwarze. O święte Panny, jeśli ja zwyczajemDla was niewczasy i chłody, i głody Cierpiałem, wy mię dziś nagródzcie wzajem.Niech mi Helikon sączy swoje wody,Aż się me myśli trudne w rym ubiorą;Niech mię Uranii wesprą korowody".Ujrzałem niby Drzew Złotych Siedmioro,Które sunęły k'nam od świętych włości,Niedobadane w swym kształcie; aż skoroTak blisko owe podeszły jasności,%7łe ich zewnętrzna postać nie trwoniła%7ładnej ze swoich widzialnych własności,Człowieczej duszy rozpoznawcza siłaDrzewa świecami, a pieśń z dzwięków mętuNagle wyraznie  Hosanną" wykryła.Auna szła górą od pięknego sprzętu,A oto światła świec jaskrawiej płonąNiż księżyc w pełni pośród firmamentu.Ja wzrok niepewny posyłałem stronąDo Wergiliusza, ale on odprawiMoje zdumienie zrenicą zdumioną.Więc ku widziadłu wzrok podam ciekawiej,Które się niosło krokiem tak niesporem,%7łe panny młode nie stąpają żwawiej.Widząc, że oczy wodzę za splendorem,Rzekła:  Przecz wzrok twój w żywym świetle tonie,A nie dba o to, co mknie jego torem?"Lud obaczyłem idący przez błonieJak za wodzami, ustrojony biało;Równej białości nie ma w ziemskiej stronie.Zwierciadło wodne światłem migotało,U stóp mych leżąc od lewego boku,I lewą moję stronę odbijało.Kiedym postąpił na sam brzeg potoku,Co odgraniczał owe święte szyki,By lepiej widzieć, zatrzymałem kroku.Naprzód się niosły ogniste płomykiI smug za każdym snuł się malowany,I wyglądały niby proporczyki,Z których w powietrzu sklepił się świetlanyAuk barwy, kładąc tak jedną po drugiej,Jak tęcza słońca lub obręcz Dyjany. W tył się ciągnęły kolorowe smugiDalej, niż wzrok je zgonił po przestrzeni;Cały ten szyk był dziesięć kroków długi.Pod baldachimem tęczowych płomieniDwudziestu Czterech Starców szło parami,Wszyscy w liliowe wieńce ustrojeni. Błogosławionaś między niewiastami Zpiewali wszyscy  błogosławioneNiech będzie cudo twych wdzięków nad nami!"Tak szli przez kwiaty i ziółka zielone,Tuż naprzeciwko, nad samym ruczajem,Czyniąc za sobą wolne i przestronePole.Jak gwiazdy po zachodzie, skrajemWody kolejno Zwierząt wzeszło Czworo,Wszystkie gałązek uwieńczone majem.Na każdym było po skrzydeł sześcioro,Wszystko oczastych; w tysiąc oczu zbrojnyArgus taką miał postać wielozorą.Czasu nie staje ten ich wygląd strojnyOpisać w pełni; w rzecz ważniejszą godzę,Więc tutaj w słowa nie mogę być hojny.Ezechijela widzeniem nagrodzęW jego wspaniałej księdze opisanem:Jako z północy w wichrze i pożodzeWidział niesione ognistym rydwanem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki