[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Musieliśmy tylkopodejść do rosyjskich linii trzymając w ręku białą chustkę, jakczytelniczki ckliwych ogłoszeń matrymonialnych.Kojącej propagandzieSowietów nie brakowało wyobrazni ani pomysłów.Dwaj nasi żołnierze którzydostali się niewoli w Wiazowoce zostali doprowadzeni do stanowiskadowodzenia jakiegoś dowódcy dywizji.Ten zaprosił ich do stołu na iściekrólewską kolację.Częstował doskonałym szampanem, napychał kieszenieczekoladą.Następnie ten cwaniak z lampasami kazał zawiezć ich własnymsamochodem w pobliże linii frontu.Sowieckie posterunki przepuściły obydwugości i pozwoliły im oddalić się w kierunku naszych pozycji jakbywypuszczali z klatki kanarki czy słowiki.Przygoda ta bardzo obrosłalegendą w naszym oddziale.Każdy oblizywał się na myśl o szampanie i czekoladzie jakich skosztowali ci dwaj szczęściarze.Jednak generałfilantrop i frankofil nie uzyskał żadnych korzyści: nikt nie dał się złapaćna haczyk, nazbyt widoczny spod przynęty!***Im silniej wróg napierał na tyły kotła, tym więcej pododziałów które jeszczestacjonowały nad brzegiem Dniepru dywizja "Wiking" musiała przerzucać napołudniowy wschód.W rezultacie po upływie kilku dni nasza lewa flankazostała prawie całkiem odsłonięta.Do obrony osiemdziesięciu kilometrów,ciągnących się wzdłuż Dniepru na północny wschód od naszych pozycji,pozostał z dywizji "Wiking" zaledwie jeden pododdział liczący dwustużołnierzy z małymi pojazdami opancerzonymi, które bez ustanku orałybłotniste drogi.Czerwoni wysłali patrole przez rzekę i odkryli luki.Pozostały już tylko nasze słabe pozycje przy ujściu Olszanki do Dniepru.Wystarczyłoby przypuścić na nie silniejszy atak lub uderzyć od tyłu abyzniszczyć ostatnią przeszkodę po wschodniej stronie kotła.Największymniepokojem napawał nas drewniany most przerzucony przez Olszankę nawschodnim krańcu wioski Moszny.Za rzeką mieliśmy dwa umocnione stanowiskabronione przez dwa tuziny ludzi uzbrojonych w karabiny maszynowe.GdybyCzerwoni zaatakowali tu znacznymi siłami w nocy, zmiażdżyliby tą mizernązaporę i bez trudu zdobyli nietknięty most.Sztab dywizji "Wiking",poinformowany o niebezpieczeństwie, nie chciał o niczym słyszeć.Niemożemy,odpowiedziano nam, ani na cal ustąpić z zajmowanego terenu, anidopuścić, by wróg pomyślał, że tracimy wiarę w zwycięstwo.Generał byłdaleko  my natomiast staliśmy w obliczu nieuchronnej katastrofy.Niemiecki oficer łącznikowy zobowiązał się że spowoduje zniszczenie mostu,zachowując konieczną dyskrecję.O szóstej nad ranem telefoniczniepoinformował generała, że przed chwilą sowiecki pocisk spadł w sam środekskładu amunicji i doszczętnie zniszczył most.Dorzucił, że jest nam z tegopowodu bardzo przykro.Generałowi także było przykro.Ale kwestia mostuzostała w ten sposób rozwiązana.***Jeszcze tej samej nocy pozbyliśmy się ostatnich skrupułów.Mieliśmy dodyspozycji w wiosce Moszny pluton około pięćdziesięciu rosyjskichpomocników, jeńców, którzy wstąpili w szeregi niemieckiej armii jakoochotnicy.Do tej pory byli bardzo oddani i bardzo zdyscyplinowani.Jednak błędem było wysłanie ich do walki we własnym kraju.Obudził się wnich zew krwi.Po trzech miesiącach rasa  ta osławiona rasa  upomniałasię o nich.Prowadzili z tubylcami długie rozmowy z których nasioficerowie nie rozumieli ani słowa.W końcu skontaktowali się z nimipartyzanci.Nocą z 1 na 2 lutego 1944 roku Rosjanie którzy obsługiwaligranatniki na tyłach naszych linii przemknęli się niepostrzeżenie nadOlszankę.Pewien dzielny mały Walończyk pełnił wartę w mroku.Zginął odbezszelestnego ciosu nożem w plecy.Pochód dezerterów przeszedł nad jegostygnącym ciałem, zszedł po brzegu i przeprawił się przez rzekę.Na wprostnas znalazło się teraz pięćdziesięciu uciekinierów którzy mieszkali we wsiMoszny przez trzy miesiące, którzy dokładnie znali rozmieszczenie naszychpozycji: stanowisk artylerii, punktów dowodzenia i łączności.Sowieckiedowództwo zdobyło pięćdziesięciu bezcennych informatorów.***Czerwoni, pewni siebie, ruszyli do natarcia o ósmej rano.Jednak pierwszyatak nastąpił za wsią Moszny, pomiędzy Wiazowoką i Dnieprem, dokładnie nawschodnim krańcu naszego odcinka.Kilkudziesięciu Walończyków rozrzuconychpo piaszczystych nieużytkach utonęło w deszczu granatów.Po godzinie wrógzajął ich pozycje.Dowiedzieliśmy się tego samego ranka w dowództwie brygady, że Wiazowoka została zaatakowana i zdobyta.Druga kompaniawyparta z ostatnich domów została zmuszona do przejścia wpław rzeki wpołudniowej części wioski, a następnie odepchnięta kilometr od jej brzegów.Umocniła się dopiero za przypadkowym nasypem w szczerym stepie.Obronabrzegu Dniepru nie miała sensu.Wiazowoka położona na szczyciepiaszczystego wzgórka wydawała się nam definitywnie stracona.Zaproponowaliśmy dywizji, że sprowadzimy tych którzy zdołali wycofać się zWiazowoki do wsi Moszny, gdzie naszym słabym pozycjom zagrażało poważneniebezpieczeństwo.Rozkazy były jednak bezlitosne.Nie tylko drugakompania nie mogła wycofać się na południe, ale mieliśmy natychmiastrozpocząć kontratak i odbić Wiazowokę bez względu na okoliczności.Zbardzo daleka, z drugiego końca telefonicznego kabla jakiś ledwo słyszalnygłos tłumaczył nam, gdzie wycofała się druga kompania.Doskonale znałemsektor Wiazowoki.Obarczono mnie odpowiedzialnością za kontratak.Dostałemdwa czołgi wsparcia i obsadziłem je grupą zdecydowanych na wszystkochłopaków.Błotnistymi rzekami dróg zalanych wodą rozciągającymi się naszerokości stu metrów ruszyliśmy w kierunku wschodnim.Wszędzie na drogachwystawały z wody przewrócone samochody i kopyta padniętych koni,zagłębionych do połowy w lepkim mule.WiazowokaW oddali, na końcu rudawego stepu, unosiły się dymy bitwy o Wiazowokę.Minęliśmy wieś Moszny gdzie gońcy docierali pieszo do zanurzonego w błociestanowiska dowodzenia kompanii jedynie po prowizorycznej kładce zrobionejz desek dwudziestu drzwi do chat.Po trzech kilometrach przedzierania siępo mulistym dnie przez trzciny nasze czołgi dotarły do skarpy, za którąschronili się uciekinierzy z Wiazowoki.Wróg cały czas ostrzeliwał moczaryi wezbraną rzekę.Zaczęliśmy przygotowywać się do szturmu.Dywizja obiecałanam wsparcie artylerii.Miała ostrzelać Wiazowokę.Po tym wstępie mieliśmyruszyć do przodu, wspierani przez nasze dwa czołgi.Była trzecia popołudniu.Po kilku rozmowach telefonicznych artyleria oznajmiła, że zadwadzieścia minut otworzy ogień.Oblepieni błotem spędziliśmy ten czas naobserwacji równiny którą mieliśmy się posuwać.Biegało po niej kilkaoszalałych z przerażenia koni.Daleko na wschodzie na niebie pojawiły sięrakiety sygnalizacyjne pokazując nam, że ostatnie grupy stawiają jeszczeopór nad Dnieprem, pomimo że oddziały sowieckie znajdowały się już wielekilometrów za nimi.Cały czas świstały kule.Wróg ulokował się nawzniesieniu na południe od wioski, dwadzieścia metrów nad rzeką.Odbicietego pagórka nie będzie łatwą sprawą.***Spadł pierwszy niemiecki pocisk.Pózniej, długo po nim, następny.Spadłoich osiemnaście.To było wszystko.Nalegaliśmy.Bez skutku.Nie można byłootrzymać większego wsparcia.Amunicja w kotle topniała w zastraszającymtempie.Musieliśmy zadowolić się tą mizerną przystawką.Zbiegliśmy zewzniesienia.Rzuciliśmy się przez moczary i pola, które przecinał wartki,głęboki strumień, szeroki na trzy, cztery metry.Spadała na nas lawinagranatów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki