[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy dochodziłem na miejsce ogarnęło mnie nagle jakieśniewytłumaczone zdenerwowanie.Nie wiem dlaczego wydałomi się, że coś się stało, coś niedobrego.Przeczucie nie myliło mnie.Szyby okienne nie błyszczały wsłońcu.Zakrywały je zielone okiennice.%7ładnego ruchu,żadnego przejawu życia.Zbiegłem w dół po piaszczystej skarpie i zatrzymałem sięprzy żelaznej bramie.Była zamknięta na dużą, ciężką kłódkę.Na prostokątnej deseczce, przyczepionej drutem do sztachet,widniał napis wykaligrafowany olejną farbą DOM DOSPRZEDANIA, a pod tym nazwisko i adres pośrednika, zktórym można się porozumieć w Gdańsku w sprawieewentualnej transakcji.Nie było wątpliwości.Wyjechali w nocy.A powód tej nagłejdecyzji? Jakżeż łatwy do odgadnięcia.To przecież ten mójwczorajszy głupi występ na wydmach.Zorientowali się, żeich śledzę, zwinęli cały majdan i noga.Wszystko zlikwidowali w ciągu nocy.Usiadłem na sczerniałym od wilgoci pniaku i pogrążyłemsię w ponurej zadumie.Co robić? Gdzie szukać Bożeny?Mogłem oczywiście jeszcze raz skomunikować się zWaciem, ale po pierwsze nie miałem już na to pieniędzy, a podrugie było rzeczą bardzo wątpliwą, że Bożena znajduje sięjeszcze na Wybrzeżu.Po tym co się stało, jej opiekunowiewywiezli ją na pewno na drugi koniec Polski.A Wacio działałprzecież wyłącznie na tym terenie.Więc co? Co dalej?Zawiadomić milicję? I co im powiem? %7łe mnie żona puściłakantem i że wyjechała gdzieś z kochankiem? Kogo tointeresuje poza mną? Nie byłem w stanie dostarczyćwłaściwie żadnych dowodów, że dzieje się coś takiego, co jestniezgodne z prawem i co wymaga interwencji władz.Wyobraziłem sobie moją wizytę w Komendzie Wojewódzkiejw Gdańsku i ironiczne uśmieszki oficerów, słuchającychopowieści o moich małżeńskich tarapatach.Nie, to nie miałosensu.Gdybym coś zdobył przeciwko nim? Gdybym wpadł naślad jakiejś przestępczej działalności.Instynktownie czułem, że Bożena nie przebywała w tymdomu z własnej, nieprzymuszonej woli.Ta wersja o nagłej,szaleńczej miłości wydawała mi się w tej chwili małoprzekonywająca.Jeżeli mnie szantażowali tym, że zabijąBożenę, myślałem, jak mi się wydawało, dosyć logicznie, toprzecież tę samą taktykę mogli zastosować i do niej.Jeżeli naprzykład zagrozili, że strzelą mi w łeb, to na pewno zgodziłasię na wszystko.Czyli podwójny szantaż.Czy wywiezli ją ztego domu? Chyba tak.A jeżeli nie? Jeżeli wszystko to jestmistyfikacją, zmierzającą do tego, żeby mnie wprowadzić wbłąd? Jeżeli Bożena znajduje się w dalszym ciągu w willi,uwięziona, zmaltretowana, sterroryzowana? Takaewentualność wydała mi się bardzo prawdopodobna.Przecież chodziło im o to, żeby się mnie pozbyć.Liczyli na to,że zobaczę zamknięte okiennice, kłódkę przy bramie,tabliczkę z napisem, że dom na sprzedaż i wyruszę w Polskęna poszukiwanie Bożeny, która tymczasem.Tak byłem zafascynowany moim rozumowaniem, że powziąłem nagle niezłomną decyzję.Postanowiłemsprawdzić czy Bożena znajduje się jeszcze w tym domu.Agdyby nawet Bożeny już tu nie było, to w każdym razieistniała możliwość, że wpadnę na ślad przestępczejdziałalności tej szajki.Nie miałem wątpliwości, że coś siękryje za tą całą historią.Na obiad wróciłem punktualnie.Starałem się byćniezmiernie miłym i beztroską, wesołą gawędą usiłowałemzneutralizować ciężką atmosferę, jaka się wytworzyła międzymną a moimi gospodarzami.W pewnym stopniu udało mi sięto.Stary rybak opowiedział jakąś wesołą przygodę ze swojegożycia, a jego żona zaczęła mnie obdarzać życzliwszymspojrzeniem.Po południu poszedłem z rybakiem do szopy, pod pozorem,że chcę mu pomóc rąbać drzewo.Zgodził się chętnie, bo miałna składzie sporo piekielnie twardej karpiny, z którą niebardzo sobie radził.Wręczył mi więc z pogodnym uśmiechemciężki topór, żelazny klin i powiedział wesoło:- Trochę ruchu na świeżym powietrzu dobrze panu zrobi.Kości się rozprostują.Nolens volens zabrałem się do roboty.Karpina rzeczywiściebyła cholernie oporna i ciężko mi z nią szło, ale pomałurozwalałem twarde pniaki.Przy okazji rozejrzałem się wszopie, znalazłem narzędzia, które mogły mi się przydać wczasie nocnej eskapady i ukryłem je w pobliskich krzakach.Kiedy się już tak zmęczyłem rąbaniem, że ledwie zipałem,wróciłem do chaty i oświadczyłem moim gospodarzom, że nadzisiaj mam dosyć.Stary rybak roześmiał się.- To ciężka robota, a pan niezwyczajny, ale i tak sporo pannadziabał tego cholerstwa.- Zarobił pan na porządną kolację - dorzuciła gospodyni.-Usmażę dzisiaj jajecznicę na boczku.A i kropelka nalewkiznajdzie się dla ludzi pracy.Doszedłem do wniosku, że kryzys mieszkaniowy zostałzażegnany i że nie będę musiał, przynajmniej na razie,szukać nowego locum. Na kolację żona rybaka rzeczywiście poczęstowała mniepotężną porcją jajecznicy, a stary wyciągnął z piwnicynalewkę na czarnych porzeczkach.Po tych ćwiczeniachfizycznych bolały mnie wszystkie kości i kieliszek odstałegotrunku doskonale mi zrobił.Nie chciałem jednak pić zawiele.Musiałem zachować zupełną trzezwość umysłu.Miałem przed sobą trudne i ryzykowne przedsięwzięcie.Zaraz po kolacji udałem ogromne zmęczenie i poszedłem doswojego pokoju.Chciałem, żeby gospodarze jak najprędzejpołożyli się spać.Rzuciłem się na łóżko i nadsłuchiwałem.Nie mogłem się doczekać.Wydawało mi się, że właśnie tegowieczoru rybak i jego żona zwlekają, jak na złość, zułożeniem się do snu.Ciągle łazili, rozmawiali, trzaskalidrzwiami.Szlag mnie trafiał.Wreszcie jednak uspokoili się, pogasły światła i zaległazupełna cisza.Odczekałem jeszcze chwilę, potem wstałemostrożnie i na palcach zbliżyłem się do okna, które jużprzedtem przezornie otworzyłem.Parapet był niski i beztrudu wydostałem się na zewnątrz.Byłem szczęśliwy, żerybak nie trzyma psa.Cichym, skradającym się krokiem ruszyłem w kierunkuszopy, zmacałem w krzakach narzędzia i, nie zachowując jużostrożności, pobiegłem do domu z czerwonym dachem.Ciemna noc sprzyjała moim zamiarom.Spiętrzone w górzechmury nie przepuszczały księżycowego światła.Nawetżadna z gwiazd nie zdołała wyjrzeć spoza tej zasłony.Serce biło mi z podniecenia.Mocno ściskałem w dłoni łom,dłuto na grubym trzonku i obcęgi.Szedłem szybko, gnanyżądzą czynu.Nie zastanawiałem się nad ryzykiem tegoprzedsięwzięcia.Wiedziałem tylko jedno: muszę sprawdzićczy Bożena jest jeszcze w tym przeklętym domu.Parę razypomacałem lewą kieszeń kożucha, żeby się przekonać, że niezapomniałem zabrać latarki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki