[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszystko, co mówiłem, to prawda.Jestem tylko amerykańskim badaczem wplątanym w wojnęinnych.- Generale, ten człowiek najwyrazniej jest raczej durniem niż zdrajcą - wtrącił Monge.- Zgrzeszył niekompetencją, nie zdradą.Spójrz na niego.Co on może wiedzieć?147 Usiłowałem wykrzywić gębę w głupi uśmiech - co nie jestłatwe dla człowieka mającego choć kilka garści rozumu - bopomyślałem, że w mojej sytuacji lepiej trzymać sięmatematyka niż jakimkolwiek sposobem dać pożywkępodejrzeniom Najaca.-Mogę wam tylko powiedzieć, panowie, że sytuacja wJerozolimie jest piekielnie skomplikowana - stwierdziłem.-Nie bardzo wiadomo, kogo zechcą poprzeć chrześcijanie, żydzii druzowie.- Dość! - Napoleon spojrzał na nas niechętnie.- Niewiem, Gage, czy kazać cię rozstrzelać czy pozwolić, żebyzrobili to Turcy.Powinienem cię odesłać do Jaffy, żebyśtam zaczekał na moich żołnierzy.Nie należą do nadzwyczaj cierpliwych ludzi.nie po walkach pod Al-Arisz i Gazą.A może powinienem odesłać cię do Dżezara z listemświadczącym o tym, że jesteś moim szpiegiem.Przełknąłem ślinę.- Może zdołałbym jakoś pomóc doktorowi Monge.Nagle rozległ się huk armat, jęki rogów i głośne wrzaski.Spojrzeliśmy ku miastu.Od południa z bram Jaffy wypływałakolumna osmańskich piechurów, czemu towarzyszyłakanonada tureckich dział.Z łopoczącymi na wietrze flagamiludzie runęli w dół, ku nieukończonym umocnieniom wokółstanowisk francuskiej artylerii.Po chwili zagrzmiały salwy z okopów francuskich.- Tam do kata! - mruknął Napoleon.- Najac!- Oui, mon generał?- Muszę się tym zająć.Możesz z niego wydobyć, co onnaprawdę wie?Obleśny typ uśmiechnął się szeroko.- Z pewnością.- To zrób to i złóż mi raport.Jeżeli naprawdę jest bez-użyteczny, każę go rozstrzelać.-Generale, pozwól mi z nim pomówić - spróbował jeszczeMonge.148 - Doktorze, pomówisz z nim raz jeszcze, żeby usłyszećjego ostatnie słowa.Powiedziawszy to, Bonaparte pobiegł w kierunku wy-strzałów, ciągnąc za sobą sznur adiutantów.Nie jestem tchórzem, ale człowiek zawieszony do górynogami nad piaskową wygrzebaną w nadmorskich wydmachjamą i otoczony wianuszkiem podnieconych rzezimieszkówarabskich i francuskich gotów jest wylezć ze skóry, żebypowiedzieć im to, co chcą usłyszeć.Choćby tylko po to, żebypowstrzymać napływ cholernej krwi do głowy - czułem, że łebmi zaraz pęknie.Francuzi odparli turecki atak, przedtem jednakosmańscy śmiałkowie zdobyli nieukończony okop artyleryjski izabili tylu Europejczyków, że wzbudzili wściekłość całej armii.Kiedy rozgłoszono, że jestem angielskim szpiegiem, kilkużołnierzy ochoczo ofiarowało się z pomocą opryszkom Najaca,którzy kopali dół i konstruowali zbity z palmowych pni kozioł,na którym miałem zawisnąć.Formalnie męki miały byćsposobem na wydobycie ze mnie informacji, których niechciałem zdradzić.Tak naprawdę miała to być osobliwanagroda satysfakcjonująca zebranych przez Najacarzezimieszków, sadystów, złodziejów i zboczeńców, wy-konujących brudną robotą dla najezdzców.Kilka razy zdążyłem już im powiedzieć prawdę.- Tam niczego nie ma! - krzyczałem.- Nie udało misię! - wołałem.- Nie wiem nawet dokładnie, czego szukać! -jęczałem.Tortur nie stosuje się po to, żeby wydusić z kogoś wszystko,co wie, bo chce uniknąć bólu.Tortury mają zadowolićoprawcę.Ustawili skrzyżowane belki nad piaskową jamą, związali mikostki i powiesili do góry nogami, zostawiając mi ręce wolne.Wykopali dziesięciostopową jamę w piasku, zanim natrafili natwardą opokę i uznali, że się nada na149 mój grób.Potem podszedł jeden z Beduinów z wiklinowymkoszem i wysypał zeń do jamy kilka wężów, które natychmiastzaczęły wściekle syczeć.- Interesująca śmierć, nieprawdaż? - zapytał retorycznieNajac.- Apofis - odpowiedziałem grubym z powodu nieco-dziennej pozycji głosem.- Co takiego?- Apofis - powtórzyłem głośniej.Udał, że nie rozumie, Arabowie jednak doskonale pojęlialuzję.Cofnęli się jak jeden, bo było to jedno z imion staregoegipskiego boga-węża, którego wielbił renegat i rzeznikAchmed bin Sadr.Owszem, ponownie zetknąłem się z tymłuskowatym towarzystwem - węże wiły się, jakby każdy z nichzamierzał zrzucić skórę.Wzmianka o Apofisie miała zrodzićwątpliwości w głowach Arabów.Ile naprawdę wiedziałem - ja,tajemniczy elektryk z Jerozolimy? Najac jednak udał, żekompletnie nie zna imienia wężowego boga.- Ukąszenie węża jest bolesne, a śmierć powolna.Zabijemycię szybciej, Monsieur Gage, jak mi powiesz, czego naprawdęszukałeś i co znalazłeś.- Miewałem już lepsze oferty.Idz do diabła!- Za tobą, Monsieur.Opuszczać! - zwrócił się do ludzitrzymających liny.Lina zaczęła się wydłużać, czemu towarzyszyły dzikieszarpnięcia.Moja odwrócona w dół głowa zrównała się zpoziomem gruntu.Kołysałem się nad jamą i widziałem tylkorząd butów i sandałów, których właściciele ryczeli przepełnieniwrednym entuzjazmem.Opuszczono mnie jeszcze niżej.Odchyliłem głowę, usiłując zajrzeć do jamy.Owszem, byłytam węże - wijące się, jak to węże.Przypomniała mi się śmierćTalmy, który okazał się zdrajcą, a potem wszystkie obrzydliweczyny Silana i jego sługusów, jakich się dopuścili, żebyzawładnąć Księgą.150 - Przeklinam was w imieniu Tota! - ryknąłem.Lina ponownie się zatrzymała, a potem usłyszałemsprzeczkę wśród Arabów.Nie nadążałem ze zrozumieniemgwałtownej wymiany zdań, słyszałem jednak słowa:  Apofis", Silano",  czarnoksiężnik" i  elektryczność".Zdobyłem sobiepewną reputację, która zaniepokoiła niektórych z moichoprawców.Ale głos Najaca, gniewny i ponaglający, zabrzmiał mocniejniż krzyki jego sługusów.Lina opuściła się o stopę iznieruchomiała; moi dręczyciele wszczęli sprzeczkę.Nagleusłyszałem huk wystrzału z pistoletu i zjechałem gwałtownie odwie stopy niżej, a potem znów mnie zatrzymano.Teraz całyjuż znalazłem się wewnątrz jamy, a węże kłębiły się czterystopy od mojej głowy.Spojrzałem w górę.Beduin, który sprzeczał się przedchwilą z Najakiem, leżał martwy, jedna stopa w sandalezwisała poza krawędz jamy.- Następny, który mi się sprzeciwi, wyląduje w jamiez jankesem! - ostrzegł Najac.Wszyscy umilkli.- To co,mamy jednomyślność? Opuścić go! Powoli, żeby miał czasna błagania.Owszem, błagałem.błagałem jak opętany.Gdy chodzi oukąszenia węży, nie mogę się popisać odwagą.Ale niewiele miz tego przyszło - zwolnili tylko tempo opuszczania mnie w dół,żeby mieć trochę więcej uciechy.Musieli mnie uznać zaurodzonego aktora.Uciekałem się do wszelkich próśb, jakiewedle mojej opinii chcieliby usłyszeć, błagałem, wiłem się jakrobak na haczyku, pociłem się, aż oczy zaczęły mnie okropniepiec.Potem, kiedy dotychczasowa zabawa ich znudziła, któryśz drabów pchnął linę tak, że zacząłem się kołysać.Do tychwszystkich udręk dołączyły mdłości.Poczułem, że ladamoment stracę przytomność.Zobaczyłem kołyszące się węże -i coś jeszcze.- Hej! Tu jest łopata!151 - To po to, żebyś mógł zasypać swój grób, jak zostanieszukąszony, Monsieur Gage - wyjaśnił mi Najac.-A może lepiejjednak wyjaśnisz mi, co zobaczyłeś pod Górą Zwiątynną?- Już mówiłem! Nic!Opuścili linę o stopę niżej.Tyle jest pożytku z mówieniaprawdy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki