[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Teraznie przejmowała się tym, że ktoś mógłby ją usłyszeć.- Wróć do pokoju i połączsię z nim za pomocą awaryjnego numeru.Zapytaj, co masz robić.Będziewiedział.Lucien będzie wiedział, co robić.Przełknęła głośno ślinę i skinęła głową, jakby przekonując samą siebie, żepodjęła słuszną decyzję.Po chwili wzięła głęboki oddech i znowu zaczęła biec.Zatrzymała się dopiero przy windach.Ujrzała sześć par drzwi z matowegometalu, identyczne trojaczki wpatrzone w siebie z przeciwległych ścian.Nacisnęła przycisk i się odsunęła, usiłując zapanować nad lękiem.Gdy usłyszała cichy gong, podniosła głowę, by sprawdzić, która z windprzyjechała.Zrobiła krok w stronę rozsuwających się drzwi, lecz przeczuciepowstrzymało ją przed wejściem do środka.W windzie ktoś był.Starsza panikiwnęła do niej głową na powitanie.Z wnętrza kabiny płynęła łagodna muzyka,która ani trochę nie koiła strachu trawiącego ciało Philippy.Kobieta przycisnęłaguzik blokady drzwi.- Jedzie pani na górę? - zapytała dziewczynę, uśmiechając się uprzejmie.Philippa wpatrywała się w nią, zastanawiając się, kim w rzeczywistości jeststaruszka, ale wiedziała, że nie wejdzie do windy, aby się przekonać.Potrząsnęła głową i zacisnęła mocno usta, powstrzymując się od mruganiaoczami, choć było to bardzo bolesne.- Jak pani sobie życzy - powiedziała staruszka i wcisnęła inny guzik, po czymdrzwi się zamknęły.Philippa zerknęła na boki.Nie chciała sprowadzać innej windy, gdyż niemiała pojęcia, kogo tym razem w niej zobaczy.Stała w miejscu sparaliżowana zmęczeniem.Nie miała przy sobie klucza dopokoju.Przesunęła dłońmi po kieszeniach bluzy dresu: musiała powiesić gogdzieś w sali tortur, którą zamieniono na siłownię.A wiedziała, że nie jest wstanie tam wrócić.Gorączkowo rozważała inne możliwości.Będzie musiała zejść na dół i poprosić o klucz zapasowy, co oznaczało konieczność rozmowy z recep-cjonistą i powstrzymanie się od mrugania, na wypadek gdyby znowu uaktywniłosię to mrugnięcie.Pokręciła głową przybita, wiedząc, że nie ma innego wyjścia.- Schody, Philippo - powiedziała głośno i ledwo rozpoznała własny głos.-Nikt nie chodzi schodami, więc nikogo tam nie spotkasz.Obok jednej z wind zobaczyła nieduże drzwi z zieloną tabliczką, którainformowała, że jest to wyjście awaryjne.Otworzyła je i wyszła na skąpaną wbladym świetle klatkę schodową, która ciągnęła się w dół i w górę wieży.- Dasz sobie radę.Idz tam, wez klucz, wróć do swojego pokoju i skontaktuj się zLucienem.Przez chwilę stała niezdecydowana z bijącym mocno sercem.- No, Philippo.Poradzisz sobie.Zacisnęła dłoń na poręczy i skręciwszy ciało w bok, zaczęła schodzić dużymikrokami, nawet po trzy stopnie, nie patrząc specjalnie pod nogi.Siłowniaznajdowała się na piątej kondygnacji, więc nie miała zbyt daleko do recepcji, za topowrót na piechotę do pokoju na osiemnastym piętrze będzie stanowił nie ladawyzwanie.Mrugnięcie zmieniło klatkę schodową w kamienne okrągłe schody, któreprowadziły spiralnie w dół szybu wyciętego w czarnej lśniącej skale.Kapiąca zgóry woda uderzała głośno o stopnie, a echo uderzeń płynęło w górę i w dółszybu.Philippa spojrzała na dłoń, którą opierała się o poręcz, i nagle cofnęła jągwałtownie.Przez chwilę wyrzezbione na poręczy łuski wydały jej sięprawdziwe.- Dasz sobie radę, Philippo - powtórzyła swoją mantrę.Wzięła oddech i ruszyła dalej, ledwie dotykając poręczy.- Czym mogę służyć?Recepcjonista uśmiechnął się i lekko przekrzywił głowę na bok.Zwiatłoozdobnych lamp w obitej boazerią recepcji odbijało się od złotych guzików jegonienagannego uniformu.- Ja.zgubiłam klucz - powiedziała dziewczyna.- To żaden problem, panno.?- Tipsbury, Philippa Tipsbury.Mam pokój na osiemnastym piętrze.- zaczęłai zaraz sobie uprzytomniła, że nie pamięta numeru pokoju.- Niestety, niepamiętam numeru. Recepcjonista przyglądał jej się uważnie.Jego uprzejmą twarz zmącił wyrazniepokoju.- Czy wszystko w porządku, proszę pani?Domyślała się, jak wygląda: cała spocona, z wybałuszonymi oczami, żebytylko nie mrugnąć.W kąciku prawego oka poczuła nieprzyjemne swędzenie.Starając się je zignorować, powtarzała w myślach swoją mantrę, lecz swędzenienie dawało jej spokoju i teraz przeszło w bolesne pieczenie, ona jednak zacisnęłazęby, by mu się nie poddać.- Proszę pani?- Nic mi nie jest.Chciałabym dostać klucz.- Przestąpiła z nogi na nogę,uderzając nerwowo dłońmi o uda.- Spieszy mi się - dodała.- Oczywiście.Chwileczkę.Mężczyzna odwrócił się i wystukał coś na klawiaturze po swojej prawejstronie.Nie wytrzymała i zamrugała.Jednocześnie wzięła głęboki oddech, by uspokoićpędzące serce.Recepcja pozostała recepcją.Rozejrzała się po foyer, mrugającszybko, bo teraz nie umiała już się powstrzymać.Za każdym razem gdy otwierałaoczy, spodziewała się najgorszego.Ale nic się nie działo.Ogromny mosiężny zegarwciąż wisiał na swoim miejscu, a ze ścian spoglądali na nią od dawna nieżyjącyprezydenci Ameryki.Staruszkowie po jej lewej stronie, zanurzeni w fotelach ipogrążeni w lekturze gazet, pozostali ludzmi, a za obrotowymi drzwiami widaćbyło mokry i ponury świat Nowego Jorku.Już miała się odwrócić do recepcjonisty, gdy go zobaczyła.Stał po drugiejstronie drzwi obrotowych i patrzył na nią.Kiedy ich spojrzenia się spotkały,uśmiechnął się i uniósł dłoń w jakże znanym jej geście.Po wcześniejszych przeżyciach tego poranka Philippa poczuła, że nie ma jużsiły się bronić.Zachwiała się na miękkich nogach, próbując ze wszystkich sił nieupaść.Dopiero gdy napełniła płuca powietrzem, odzyskała równowagę i zrobiłakrok w stronę drzwi.Ojciec zachował się tak samo i z wyrazem uniesienia na twarzy przybliżył się okrok do wejścia, które oddzielało ich od siebie.Potem zrobił kolejny krok i nagleodwrócił głowę, jakby słuchał kogoś znajdującego się za nim.Jego twarz wykrzywiłgrymas strachu, na którego widok Philippa poczuła zimny dreszcz.Nigdywcześniej nie widziała ojca w takim stanie.Coś musiało go śmiertelnie przerazić.Znowu spojrzał na nią wyraznie rozdarty.Dziewczyna puściła się biegiem, skrzypiąc butami.Musi dotrzeć do ojca iwciągnąć go do środka, uchronić przed zagrożeniem, cokolwiek to było. Już prawie dobiegła do drzwi.Wciąż widziała jego znajomą sylwetkę zaprzyciemnionym szkłem.W jej umyśle nie pozostała ani odrobina zdrowegorozsądku.Jakaś część Philippy rozpaczliwie próbowała jej przypomnieć, że ojciecnie żyje, lecz ona stłumiła w sobie ten wrogi głos.Bo przecież stał przed nią, wtym świecie, który naśladował Nowy Jork - był tu w jakiś sposób, a ona musiałasię do niego dostać.Recepcjonista wołał coś za nią [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki