[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W samym progu odwrócił się izmierzył z pierwszym napastnikiem, stworzeniem o niezliczonej ilości nóg, podobnym doolbrzymiej stonogi, choć jego głowa miała wielkość odpowiednią raczej dla ssaków.Była to fantastyczna hybryda, warta przyjrzenia się, ale Colin pozostał obojętny.Byłbardzo osłabiony, a łopata wydawała się ciężka, ciężka jak ołów.Kiedy wielonoga bestia rzuciłasię na niego, uderzył słabo.Odskoczyła błyskawicznie, zaatakowała go z innej strony i zdawało się, że nadchodzikoniec.Ale podłoga, pokryta już teraz kilkucentymetrową warstwą wody, wybrała właśnie tenmoment, by zapaść się całkiem z przeciągłym, bulgoczącym dzwiękiem!Colin wypchnął Panią Zmierzchu przez drzwi, a sam stanął w nich.Grunt pod stopamibył jeszcze dość twardy, ale stworzenie o zbyt wielu nogach ugrzęzło w rzadkim błocie i straciłoimpet.Podłoga rozpadła się pod nim na kawałki jak kra.Colin cisnął łopatę i tym razem miał tyle szczęścia, że trafił stworzenie w oko.Zawyłopotwornie i zanurzyło krwawiącą głowę w płynnym błocie.Colin rozejrzał się za jego towarzyszami, ale ujrzał widok tak dziwny, że niemalzapomniał o niebezpieczeństwie.Zniknęła nie tylko podłoga.Zapadła się również chrzcielnica i wszystkie złoteprzedmioty; ale podium Nacoc-Yaotla z czarnym baldachimem nie zatonęło.Leżało jak posępnawysepka na pomarszczonej hebanowej powierzchni.Nie unosiło się, lecz najwyrazniej stałonieruchomo na swoim miejscu, jak gdyby podtrzymywane przez kamienną kolumnę.Siedziało na nim bez ruchu Czarne Bóstwo, a za nim nadal kulił się Dżyngis-chan.Niebyło nic dziwnego w tym pierwszym fakcie, bo jak marmur, choćby nie wiadomo jak święty,mógłby poruszyć się z własnej woli?Dziwne było to, co znajdowało się nad podium& nad baldachimem.Chociaż zatonął świecznik, chociaż zniknęły sine grzyby, rozgniecione przezmieszkańców bagna, miejsce bynajmniej nie pogrążyło się w ciemności.Coś wisiało teraz w powietrzu, coś kulistego jak diabelskie grzyby, przezroczystego,bladego jak duch księżyca na dziennym niebie, co jednak stawało się z każdą chwilą corazjaśniejsze.Zawisło w powietrzu, gdzie była tylko pustka.Pojawiło się nie wiadomo skąd ioświetliło wszystko przyjemnym światłem, łagodnym jak wieczorna zorza.Było jasne jakzimowy księżyc na ciemnym niebie& jaśniejsze& i wcale nie przezroczyste.Silny podmuch wpadł przez szyb, otoczył podium powietrznym wirem.Wyssał oddech z płuc Colina i tchnął go z powrotem.Colin wyprostował się.Było toczyste powietrze& powietrze, którym można było oddychać i które przywracało siły, ale& alegorące jak pustynny wiatr!Ta ognista kula, która tak tajemniczo pojawiła się, dawała nie tylko światło.W ciągukilku sekund zmieniła się z bladego cienia w oślepiający blask i wisiała w powietrzu nie tyle jakksiężyc, co ognista replika starego, poczciwego Słońca.Gorący wiatr krążył wokół szybu.- Mój panie& mój panie! - zabrzmiał w uszach Colina słodki, podniecony głos.- Myślę,że dzisiejszej nocy toczy się bitwa bogów! Bogowie! Widziałam, jak budzi się Tonathiu w sercuswojej świątyni! Nadleciały gwałtowne wiatry Upierzonego Węża! Tlaloc, pan powodzi, jest znami! Ale Czarny Bóg jest silny& silny! Spójrz, jak siedzi nieporuszony! Woda może niepodniesie się już wyżej ani ogień nie zniży się& a w wodzie nadal żyją jego słudzy& och, mójpanie&- Cofnij się! Uciekaj!Colin oderwał wzrok od zródła oślepiającego światła, które wisiało nad Nacoc-Yaotlem.Czy Pani Zmierzchu miała rację, czy też nie, sądząc, że to bitwa bogów, wiedział na pewno, żewalkę będzie toczył również człowiek, i że tym człowiekiem jest on sam.Płynna czerń przed nim nagle zapełniła się płynącymi potworami.Z każdej stronyzbliżały się do niego uniesione nad wodą głowy.Stwory nie skakały już sobie do gardeł, alejednomyślnie dążyły do celu, zmuszając go do bezzwłocznej obrony.Pani Zmierzchu pochodziła z ludu wojowników.Na jego szorstkie polecenie usunęła musię z drogi i rozpoczęła się walka.Ognista kula jarzyła się coraz mocniej, gorący, czysty wiatr krążył wokół szybu, a Colinjakimś dziwnym sposobem zapomniał, że był osłabiony.Ciężka łopata w jego rękach była jakpiórko& jak żywe, ogniste pióro& jak ognisty miecz!Ogarnęła go wielka radość i uniesienie.Radośnie ciął i uderzał.Była w nim siładziesięciu ludzi i nieskończona, niespożyta energia.Silny wiatr okrążał szyb& a z drugiej strony wody, pod baldachimem Nacoc-Yaotlaszeroko otworzyły się dwie szparki oczu i spojrzały z furią bardziej przerażającą niż gniewśmiertelnika!Rozdział XXXIIWALKA W DRZWIACH- Wszędzie czarno jak w grobie - narzekał MacClellan - a ta latarka nie działa.Bateria sięwyczerpała.Hej, Forester, daj mi swoją latarkę.- On jest na zewnątrz z moją żoną - powiedział głos w ciemności za nim.- Nie - dołączył się inny, wesoły głos.- Proszę, Mac.Przykro mi, panie Rhodes, alepańska żona chciała tu przyjść.Pojawił się biały snop światła, ukazując cichy, porządnie wyglądający hol.Weszli zganku przez zapraszająco otwarte drzwi i chociaż Rhodes błagał Clionę, by została na zewnątrz, ipośpiesznie poprosił młodszego detektywa o dopilnowanie żony, okazało się, że żadna z próśbnie została wysłuchana.Oboje podeszli do idących z przodu mężczyzn i teraz cała grupka zatrzymała się w środkuholu.- Nie sądzę, by ten hałas dobiegł stąd - zaczął MacClellan.- Cicho! - powiedziała Cliona.- Słuchajcie!- Brzmi, jakby gdzieś daleko krzyczał tłum ludzi - skomentował Forester po chwili.- To gdzieś pod nami - poprawił go Biornson surowo.- I to nie są ludzkie głosy.- Hej! Czujecie dym? I& podłoga się trze&Okrzyk MacClellana utonął w wibrującym ryku, takim jak ten, który słyszeli wcześniej,tylko że teraz znajdowali się dokładnie nad jego zródłem.Ponad głuchy odgłos wybił sięprzeciągły łoskot.Coś działo się z pokojem, w którym się znajdowali.Nie tracili jednak czasu, by siędowiedzieć, co.Zdali sobie jedynie niejasno sprawę, że pokój w jakiś sposób znacznie siępowiększył i że to powiększenie oraz drganie podłogi oznaczają niebezpieczeństwo.Rhodeschwycił Clionę i niemal wywlókł na ganek.Ledwo zdążyli.Kiedy Forester, jako ostatni, przekroczył próg, rozległ się straszliwytrzask pękających belek, który zabrzmiał prawie jak eksplozja.Jego towarzysze nie zatrzymalisię na ganku, ale Forester należał do tych młodych ludzi, których opanowanie wynika z pewnejlekkomyślności i którzy, nawet uciekając przed niebezpieczeństwem, potrafią się jeszczeobejrzeć.Ganek wydawał mu się solidnym miejscem.Przystanął na nim na chwilę i wetknąłgłowę przez drzwi.Hol, czy też raczej przestrzeń, którą zajmował, nie była już ciemna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Linki
- Indeks
- Erikson Steven Malazańska Księga Poległych Tom 10 Okaleczony Bóg Tom 1 Szklana Pustynia
- [5 2]Eriskon Steven Przypływy Nocy Siódme zamknięcie
- Abbott Jeff Sam Capra 01 Adrenalina (2)
- Diaczenko Marina i Siergiej Tułacze 04 Awanturnik
- kamil miszewski mgr
- Sluby Sinnersow. Tom 1
- Allen Danice Bracia rywale
- Child, Lincoln Hueter des Todes
- wywieranie wplwu na ludzi psychologia spoleczna
- Bobby Murcer, Glen Waggoner Yankee for Life, My 40 Year Journey in Pinstripes (2008)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- chiara76.htw.pl