[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Aronson i Mills stwierdzili, że młode kobiety, które musiały przejść przez mocno amabrasującą i kłopotliwą "ceremonię", aby wejść do grupy dyskutującej na temat życia seksualnego, przekonały same siebie, że grupa ta jest interesująca, a uczestnictwo w niej - wartościowe.Mimo, że autorzy przetrenowali pozostałych uczestników dyskusji, aby byli tak "nudni i bezsensowni, jak to tylko możliwe".Studentki, które musiały przejść jedynie łatwą inicjację lub nie zostały w ogóle poddane zabiegom inicjacyjnym, były w swoich sądach na temat grupy realistyczne i - zgodnie z prawdą - uważały ją za zbiorowisko nudziarzy.Identyczne wyniki uzyskano w innych badaniach, gdzie trudna inicjacja oznaczała znoszenie bólu (Gerard i Mathewson, 1966).Im więcej wstrząsów elektrycznych dziewczęta musiały wytrzymać, aby dostać się do grupy, tym bardziej oceniały jej działania jako interesujące, inteligentne i godne pochwały.Wszystkie te sposoby dręczenia przyjmowanych do grupy nowicjuszy na* bierają teraz sensu.Ani mężczyzna z plemienia Tonga ze łzami w oczach" przyglądający się swojemu 10-letniemu synowi cierpiącemu chłód w "ogrodzie tajemnic", ani członkowie studenckiego bractwa, bijący wśród wybuchów nerwowego śmiechu swoich przyszłych "braci" nie są sadystami.Ich działania służą jedynie przetrwaniu grupy.Dzięki nim nowo przyjęci będą bowiem cenić sobie swoją przynależność do grupy, chętnie i lojalnie działać na jej rzecz, poświęcać się dla jej dobra.Słowem, zapewniać będą grupie spójność i trwanie.Badania nad 54 różnymi kulturami wykazały, że te społeczności, w których obowiązują najcięższe rytuały inicjacji, cechują się także największą solidarnością wewnątrzgrupową (Young, 1965).Zważywszy stwierdzony przez Aronsona i Millsa wzrost zaangażowania w wyniku trudnej inicjacji, trudno się dziwić różnym grupom, że stanowczo opierają się wszelkim próbom wyeliminowania tego źródła ich spójności, jakim są ceremonie inicjacyjne.Ceremonie takie nagminnie spotyka się też w wojsku - chyba każda armia zna zjawisko mniej lub bardziej nasilonego znęcania się żołnierzy starszych roczników nad "kotami" Ijak we współczesnej polskiej armii nazywa się świeżych rekrutów - przyp tłum.].Pisarz William Styron, służący niegdyś w amerykańskich marines, wylicza swoje przejścia, jakże podobne do tego, co przechodzą chłopcy z plemienia Tonga czy niektórzy amerykańscy studenci podczas otrzęsin:(.) bezlitosna musztra trwająca godzinami w pełnym słońcu, cierpienia fizyczne i psychiczne, poniżenia, często sadyzm prowadzących musztrę sierżantów, wszystkie te klaustrofobiczne i przerażające zniewagi dla ducha, które z obozów szkoleniowych Quantico czy Parris Island czyniły miejsca najbardziej w całym wolnym świecie zbliżone do obozów koncentracyjnych.Jednak w swoim komentarzu Styron wychodzi poza samo wyliczanie wszystkich doznanych niedoli - rozpoznaje też ich zamierzony skutek:Nie znam ani jednego byłego marinę, niezależnie od kierunku, w jakim się duchowo czy politycznie obrócił po wszystkich tych przejściach, który nie uważałby przebytego szkolenia za tygiel, z którego on sam wyłonił się jako ktoś w jakiś sposób wytrwalszy, po prostu odważniejszy i bardziej nadający się do życia (Styron, 1977).Dlaczego jednak mielibyśmy w takich sprawach wierzyć pisarzowi? W końcu granica oddzielająca prawdę od fikcji jest u zawodowych pisarzy cokolwiek zamazana.Dlaczego mielibyśmy uwierzyć, że "piekielne" szkolenie, jakie przeszedł, było nie tylko skuteczne, ale i celowo wprowadzane tak, aby wzbudzić wśród tych, którzy je wytrzymali, odpowiedni poziom uczucia dumy i braterstwa z innymi, sobie podobnymi? Pewnego argumentu dostarcza tu nie fikcyjny, lecz jak najbardziej rzeczywisty przypadek Johna Edwardsa, kadeta z Akademii Wojskowej w West Point*.Choć był jednym z najlepszych studentów swojego liczącego 1100 kadetów rocznika, Edwards został usunięty z Akademii za swoją rolę w zwyczajowym gnębieniu najmłodszego rocznika przez starszych kadetów.Wykroczenie Edwardsa, podówczas starszego kadeta, wcale jednak nie polegało na jakimś szczególnym okrucieństwie.Wręcz przeciwnie - jego wina polegała na odmowie udziału w tym, co uważał za "absurdalne i dehu-manizujące" ich traktowanie.Na tym przykładzie raz jeszcze widać, że grupy zainteresowane wytworzeniem trwałego poczucia solidarności i wyjątkowości, zainteresowane są też utrzymaniem rytuałów inicjacyjnych.Uczestnictwo w tych rytuałach obowiązuje nie tylko nowo przyjmowanych, ale i "starych" uczestników grupy.Własny wybórPrześledzenie tak zróżnicowanych działań, jak indoktrynacyjne praktyki chińskich komunistów i inicjacyjne rytuały amerykańskich studentów pozwala uzyskać wartościowe informacje na temat zaangażowania.Okazuje się, że najskuteczniej zmieniają obraz własnej osoby i przyszłe postępowania takie rodzaje zaangażowania, które mają charakter aktywny, publiczny i wymagają dużego wysiłku.Istnieje jednak jeszcze jedna właściwość zaangażowania, ważniejsza od tych wszystkich trzech razem wziętych.By ją zrozumieć, przyjrzyjmy się pewnym zagadkowym elementom postępowania zarówno komunistycznych manipulatorów, jak i członków studenckich bractw.* Najbardziej elitarnej uczelni wojskowej w Stanach Zjednoczonych (przyp.tłum.)Pierwsza zagadka dotyczy odmowy bractw studenckich, aby działalność społeczną uczynić elementem obrzędów inicjacyjnych.Przypomnijmy, że zgodnie z cytowaną ankietą Walkera (1967), większość bractw trudni się ochotniczo taką działalnością, jednak prawie nigdy nie staje się to częścią inicjacyjnych rytuałów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki