[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zastygłam bez ruchu na kilka chwil, bezmyślniegapiąc się w płomień świecy.Moja córka ma przyrodnie rodzeństwo -chorego braciszka, a ja nie chciałam pomóc temu dziecku.Nie mogłamtego zrobić.Próg bólu, upokorzenia, upodlenia był tak wysoki, żezachowywałam się tak, jak się zachowywałam.Poczułam sięusprawiedliwiona, rozgrzeszona.Nie miałam obowiązku nikogowspierać.Rozdział 9I ty , B r u tu s i eGosia weszła do mojego mieszkania z uśmiechem na twarzy.- Wstawaj!Ściągnęła ze mnie kołdrę.- Nie mam ochoty - burknęłam.Wczoraj rozmawiałam z nią o dzieckuOli i Wiktora do późnej nocy.Nie pamiętałam zbyt dobrze tejrozmowy, bo byłam nieźle wstawiona.Przyjaciółka usiadła na skraju łóżka.- Zmienimy dzisiaj pościel? - zapytała.- Gośka, do rzeczy.- Musisz pomóc tej kobiecie i jej dziecku.Parsknęłam, wydając zsiebie dźwięk przypominający ni tochichot, ni łkanie.- Żartujesz sobie?- Nie.- Pogładziła mnie po dłoni.- Pomogę ci przez to przejść.- Co ciebie to obchodzi? Ona jest twoją znajomą czyja? Niepamiętam, kiedy ostatnio byłam na nią taka wściekła.- Chcę cię uchronić przed złą decyzją.Znam cię i wiem, że jeśli tegonie zrobisz, zjedzą cię wyrzuty sumienia.W jednej chwili zalała mnie fala gniewu.Zrobiłam się purpurowa natwarzy.- Kogo ci, kurwa, żal?! - krzyknęłam.Przez chwilę milczała.- Wszystkich was mi szkoda.- Odkręciła butelkę z wodą i pociągnęłaspory łyk.- To jest chore dziecko w potrzebie.- A ty kto? Matka Teresa? Anioł?- No co ty.Natalia, to jest braciszek twojej córki.Tego było już stanowczo za wiele jak na moje zszargane nerwy.- Swojego męża porzuciłaś bez ceregieli, a chcesz zbawiać świat?Gosia wstała powoli.Była blada jak ściana.Musiała przytrzymać sięnocnego stolika, żeby nie upaść.- Ja.- zaczęła się jąkać -.przecież wiesz, że dla niego to byłonajlepsze, co mogłam zrobić.- Łzy spływały po jej policzkach.- Nie kocham tego dzieciaka! - krzyczałam.- Nie chcę mieć z nim nicwspólnego! A teraz wyjdź! Wyjdź natychmiast!Odwróciła się na pięcie.Cicho otworzyła drzwi i jeszcze ciszej jezamknęła.Tama pękła.A ja się rozsypałam.Ryczałam, wyłam, szlochałam,obwiniając się o wszystkie złe rzeczy, które na mnie spadły, o tę zdradęi moje zauroczenie.Kiedy pod wieczór nie miałam już sił płakać,chwyciłam za słuchawkę i zadzwoniłam do Małgosi.- Przepraszam.Tak bardzo cię przepraszam.- To ja przepraszam - odpowiedziała Gosia spokojnie.- Nie powinnamsię mieszać.- Chciałaś dobrze.- Ale mi nie wyszło.- Nie zawsze wychodzi, tak jak chcemy.Jesteśmy tylko ludźmi,popełniamy błędy.- Właśnie, Natalia, każdy ma prawo popełnić błąd.Zawsze można gonaprawić.- Tylko czasami czyjś błąd może zniszczyć komuś życie - powiedziałcicho.- Rany się goją, potrzeba trochę czasu.Rozdział 10Rozmowa z MałgosiąMałgosia rozsiadła się wygodnie na kanapie.Nogi położyła naszklanym stoliku.Nie znosiłam tego.- Zdejmij je! - syknęłam.- Mam czyste skarpetki - odparła.Jej stopy miarowo przesuwały siępo blacie.- Cholera! - Nie wytrzymałam.Kochałam Gosię, ale czasami miałamochotę ją udusić.- Stół służy do jedzenia, a nie do wywalania na niegonóg.Zaczęła się śmiać.- Wolałam twoją udomowioną wersję.Byłaś taka potulnai nic nie mówiłaś.- Akurat! - Ja też wybuchłam śmiechem.Małgosia w końcu łaskawiezsunęła nogi na podłogę.- Chociaż nie cierpiałam tego ciamajdy, to go rozumiem -wyznała.- Ale co rozumiesz?- Ten jego romans, i mój też.Wszystkie zdrady i nieszczęścia świata.- Czy w tej herbacie było coś mocniejszego? Gadasz jak potłuczona.- W imię solidarności jajników powinnam psioczyć na niego z tobą:że drań, dawca spermy, uczuciowy popapraniec, zwichrowanyemocjonalnie samiec.A ja go mimo wszystko rozumiem.Pogubiliściesię.- No dobrze, to my.A ty?- Nie odwracaj kota ogonem.My.- wsadziła do buzi garśćorzeszków -.my się po prostu źle dobraliśmy.To było wielkiezauroczenie, skok na główkę do płytkiej wody.Miliony ludzi na całymświecie z obawy przed samotnością pchają się bez opamiętania wbezsensowne układy.Bo to nawet nie są związki.A potem spotykają naswej drodze prawdziwe SZCZĘŚCIE.Ale rozmawiamy o tobie i oWiktorze.W pewnym momencie dopadł was kryzys.Ludzie różniesobie radzą z kryzysami.Ty byłaś nudna jak flaki z olejem.Przyzwyczaiłaś go do tego, że siedziałaś w domu przez kilka lat ipodtykałaś mu pod nos obiadki.Chodziłaś z umęczoną miną iwzywałaś Boga nadaremno: „O Boże, mam już dosyć!".Czepiałaś się,robiłaś mężowi awantury.Ciągle było z nim coś nie tak.Więc znalazłsobie chłopina pocieszycielkę, która była zapatrzona w niego jak wobrazek.- Może masz rację? - Przeciągnęłam się.- Każdą zdradę można wjakiś sposób wytłumaczyć.Ale powiedz mi w takim razie, jak stworzyćudany związek, taki, żeby nie błądzić po omacku?- To niemożliwe.- Kolejna porcja orzeszków wylądowała w buzimojej przyjaciółki.- Jesteśmy genetycznie stworzeni do popełnianiabłędów.Zresztą faceci mają inny tok rozumowania, a my inny.Znasztaką historyjkę? On myśli: „Przespałbym się z nią", ona myśli: „Czy toon będzie moim mężem?", a Eros myśli: „O, cholera! Strzała mi gdzieśpoleciała! "No dobra! Zrobię dla nich, co się da! Byle tylko oni też sięstarali!".Rozdział 11H o s p i c ju mZ notatek N.Miałam sen.Zły sen.Jakiś chaos.Wiesz, co się w nim działo?Słońce przestało świecić,I gwiazd na niebie było mało,Gasły jedna po drugiej,Życie ze mnie uciekało.Blask, trzask, wrzask.Stoisz przede mną jako aniołI szepczesz: pomóż, pomóż, pomóż.Mama od tygodnia była w szpitalu.Połamała się, bidula, wieszajączasłonki.Kupiłam jej sok pomarańczowy i galaretkę; ponoć żelatyna wniej zawarta jest dobra na złamania.Weszłam do szaroburegoszpitalnego budynku.Od progu uderzył mnie zapach lizolu.Na tablicyinformacyjnej sprawdziłam, gdzie jest ortopedia.Trzecie piętro.Przezpomyłkę zamiast na trzecie, wjechałam windą na czwarte.Rozejrzałamsię w poszukiwaniu schodów, by zejść na dół.Były po przeciwnejstronie korytarza.Należało przejść przez hospicjum dla dzieci.Wzdrygnęłam się na samą myśl o umierających maluchach.Niedlatego, że im nie współczułam, po prostu przerażała mnie myśl, że tedzieci muszą tak bardzo cierpieć.Hospicjum - tu już nie ma ratunku.Tutaj nadzieja umiera szybko.Zobaczyłam kilkoro ma-łych dzieci z łysymi główkami.Były tutaj z przymusu, na pewnomarzyły o normalnym dzieciństwie.Przezroczyste ciałka, ziemistetwarze i wielkie oczy, w których tliła się nadzieja, że ból wkrótceminie.Minęłam lekarzy, wolontariuszy i rodziców, którzyprzechadzali się po korytarzu ze swoimi pociechami.Wysokimężczyzna tulił swoją córeczkę, a potem ona złapała go za ręce ipodskoczyła wysoko.- Tutaj też czasem jest wesoło - szepnęła do mnie pielęgniarka,wyglądając z dyżurki.Wszystko tu szeptało - kroplówki, ściany,pielęgniarki.- Wesoło? - spytałam zdziwiona.- Tu są chore dzieci i ich umęczenirodzice.Co pani opowiada?! - Byłam oburzona.Starsza pani, o siwychwłosach i pomarszczonej od zgryzoty twarzy, wyszła na korytarz,przykładając palec do ust.Zakłóciłam spokój.Zachowywałam się zagłośno.-1 dzieci, i rodzice pragną czuć się tu w miarę dobrze.Mamy tutajpokój zabaw i ściany pomalowane w krasnale.Mimo smutku, mimobraku złudzeń chcemy, by dzieciaki przeżywały piękne chwile.Chcemy dać im namiastkę zwyczajności, dzieciństwa.A kiedyprzychodzi czas, musimy pozwolić dziecku w spokoju odejść [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki