[ Pobierz całość w formacie PDF ]
."Tak to jest - myślał - tak tojest, gdy człowiek się poświęci i ofiara jego zostanieprzyjęta."- Jesteś człowiekiem bardzo małej odwagi.- Odważyłem się, na co mogłem.- To jeszcze niezmiernie mało.A gdzie twoja wiara?- Wiara nie wiara, ojcze, dotarliśmy do końca.Towszystko.Oto jak wygląda ludzki upór związany z wolą bezmiary i granic.- Macie nową robotę, Roger? W Malmesbury? Majster popatrzył na niego obojętnie.- Jeśli ojciec tak woli.- Wiem o tym i ty wiesz również.Uważasz, żeprzezimujesz tam spokojnie i zatrudnisz swoich łudzi.- Ludzie muszą żyć.Od skrzyżowania naw dobiegł nagle gwarpodnieconych głosów.Jocełin przymknął oczy i spytałgniewnie:- Co to?- To moi ludzie, którzy czekają.- Na naszą decyzję?- Ziemia zdecydowała za nas.Gorący oddech majstraowiał przymknięte oczy.- Skończmy z tym, ojcze, teraz, póki jeszcze czas.- Bo jest inna robota dla twoich ludzi!Teraz z kolei głos majstra zabrzmiał gniewnie:- Dobrze.Niech ojciec tak myśli.Dziekan poczuł, że owiewający go oddech oddalił się, iwyciągnął szybko rękę.- Zaczekaj chwilkę! Zaczekaj! Oparł złożone ręce napulpicie i pochylił na nie czoło -Zaraz całe moje ciało stanie w ogniu - pomyślał.- Pulsbędzie mi walił.Ale po to tu jestem."- Roger! Jesteś?- Słucham?- Coś ci powiem.Co jest bliższe człowiekowi niż matka,dziecko czy brat? Co jest bliższe niż ręka czy usta?Bliższe niż myśl umysłowi? Wizje, Rogerze.Niespodziewam się, że rozumiesz.- Ależ naturalnie, że rozumiem.Jocełin podniósł głowę i nagle się uśmiechnął.- Rozumiesz? Naprawdę?- Przychodzi jednak moment, gdy wizja nie jest niczymwięcej jak dziecinną zabawą w udawanie.- A!Potrząsnął głową wolno, ostrożnie.Zwietliste ognikiprzepłynęły mu przed oczyma.- Wobec tego nic nie rozumiesz.Nic.Roger Mason przeszedł parę kroków po gładkichpłytach i stanął ze spuszczonymi oczyma.- Wielebny ojcze, podziwiam was.Ale ziemiawystępuje przeciwko nam.- Wizja jest mi bliższa niż ziemia stopie. Roger wsparł się rękami na biodrach, jakby powziąłdecyzję.Powiedział głośniej:Proszę posłuchać.Może ojciec mówić, co chce.Ja jużza nas zdecydowałem.- I zawiadamiasz mnie o tej decyzji., - Rozumiem w pewnym sensie, jakie to ma dla ojcaznaczenie, i gotów jestem do wyjaśnień.Widzi ojciec, sąjeszcze inne sprawy, które mnie tu osaczają.- Namiot.- Jaki namiot?- Mniejsza o to.- Mogłem tu zostać usidlony.ale teraz dalsza budowajest niemożliwa.Mogę odejść.Pójdę, zapomnę, choćbymnie to nie wiem ile kosztowało.- Zerwij sieć.- To tylko pajęczyna.Ostrożnie, ze wzrokiem utkwionym w otwartąpułapkę, Jocełin skinął w kierunku osaczonego zwierzęcia.- Tak, tylko pajęczyna.- I jeszcze jedno.Wiecie przecie, ojcze, czym jestkapłaństwo dla księdza.A to tu nazwać by można honorembudowniczego. -.który będzie miał więcej roboty dla swoich ludzi wMalmesbury.- Próbuję ojcu wytłumaczyć.- Zachowaj zatem honor swój i robotników.Pewnerzeczy nie są takie proste.Kosztują więcej, Rogerze.- Proszę mi wybaczyć.Goody Pangall i Rachela zaczęły wirować w ogniu,który płonął mu w mózgu.I wszystkie twarze z kapitularza."Miałem wizję.Broniłbym jej, gdybym mógł.Broniłbymwszystkich.Ale jesteśmy odpowiedzialni za własnezbawienie."- Nikt poza tobą nie potrafi zbudować wieży.Tak mipowiedziano.Sławny Roger Mason.- Nikt w ogóle.Ze środka kościoła zabrzmiał gniewny okrzyk, apotem śmiech.- Kto wie, Rogerze? Może ktoś odważniejszy.Uparte milczenie.- Prosisz mnie, bym cię zwolnił z podpisanej umowy.Nie mogę tego zrobić.- Dobrze - mruknął Roger.- Cokolwiek się stanie, ja sięwypowiedziałem. Ucieczka z pajęczyny, ucieczka od tchórzostwa imałych zamierzeń.- Nie spiesz się, mój synu.Usłyszał głośniejsze krzyki ze skrzyżowania naw.Kroki majstra zaczęły się oddalać.Powtórnie wyciągnąłrękę.- Zaczekaj!Usłyszał, że tamten zatrzymał się i zawrócił."Dokąd jadoszedłem? - myślał w oszołomieniu.- Co ja chcę zrobić?Ale co innego mogę zrobić?"- Słucham, ojcze?Jocelin powiedział nerwowo, zakrywając oczy rękami:- Zaczekaj chwilę! Zaczekaj!Nie potrzebował czasu, bo decyzja powstała sama.Czuł jakąś dręczącą obawę.Nie dlatego, że wieża byłazagrożona, ale dlatego że nie była w niebezpieczeństwie:nigdy jeszcze nie czuł równie mocno nieuchronnejkonieczności jej budowy.I dlatego wiedział, co musi zrobić.Zaczął drżeć cały, tak jak musiały drżeć kamienie, kiedyzaczęły swój śpiew.A potem, tak jak ten śpiew, minęłodrżenie.Był teraz spokojny i opanowany. - Napisałem do Malmesbury, Roger.Do opata.Wiedziałem, co zamierza.Powiadomiłem go, jak długojeszcze będziesz nam tu potrzebny.Poszuka gdzie indziej.Usłyszał szybkie zbliżające się ku niemu kroki.- Ojcze!.Uniósł głowę i ostrożnie otworzył oczy.Resztki światła,które pozostały w prezbiterium, tworzyły oślepiające kręgiwokół wszystkich przedmiotów.Otaczały też majstra,który obiema rękami uchwycił brzeg pulpitu.Zacisnął jekurczowo i szarpał nim, jakby go chciał rozerwać.Jocelinzamrugał w rażącym go blasku i powiedział spokojnie, niechcąc słyszeć echa własnych słów:- Mój synu! Kiedy się czuje nakaz takiej pracy, to tkwion w mózgu człowieka.Straszna to rzecz.Przekonuję siędopiero teraz, jak straszna.To ogień fryszera.Wie się może coś o samym celu, ale nie wie się nic otym, jaka będzie cena.Dlaczego oni nie mogą być tamcicho? Dlaczego nie stoją spokojnie i nie czekają? Tak.Ty ija zostaliśmy wybrani, by dokonać tego razem.To wielkizaszczyt.Widzę teraz, że nas to zniszczy, lecz kim my wkońcu jesteśmy? Powiadam ci, Rogerze, całą mocą mojejduszy: wieża może być zbudowana i będzie zbudowana wbrew wszystkiemu.Ty ją zbudujesz, bo nikt inny tego niepotrafi.Zdaje się, że śmieją się ze mnie.Będą się i z ciebieśmiali.Niech się śmieją.To wieża dla nich i dla ich dzieci.Ale tylko ty i ja, mój synu, mój przyjacielu, kiedydokonamy dzieła, dręcząc się sami i dręcząc siebienawzajem, będziemy wiedzieli, ile kamieni i belek, ileołowiu i wapna zostało do tego zużyte.- Rozumiesz?Majster wpatrywał się w niego.Nie szamotał się już zdrewnianym pulpitem, ale trzymał się go tak, jakby to byładeska na wzburzonym morzu.- Ojcze, ojcze.Na litość Boską, pozwólcie mi odejść!"Robię to, co muszę zrobić.On nigdy już nie będzie tensam, w każdym razie nie ze mną.Nigdy nie będzie już tymsamym człowiekiem.Jest mój, jest moim niewolnikiem,musi wykonać to zadanie.Za chwilę pułapka zatrzaśnie sięnad nim."Szept:- Pozwólcie mi odejść!Trzask.Cisza, długa cisza. Majster puścił drewniany pulpit i odchodził wolnopośród świetlnych kół i burzliwej wrzawy zaprzepierzeniem.Rzucił ochrypłym głosem:- Nie wiecie, co się stanie, jeśli będziemy budowaćdalej.Cofał się z szeroko otwartymi oczami.Zatrzymał się wdrzwiach.- Po prostu nie wiecie!Odszedł.Ze skrzyżowania naw nie dobiegał żaden głos."To nie kamienie śpiewają - myślał.- To coś w mojejgłowie." Nagle ciszę przerwał dziki krzyk Rogera."Muszęiść - myślał.- Muszę iść, ale nie do niego.Muszę iść siępołożyć.Jeśli dojdę." Schwycił się stalli i stanął."To jegosprawa, nie moja - myślał.- Niech on to załatwia, on,niewolnik pracy." Przeszedł ostrożnie przez prezbiterium iwydostał się na krużganek.Na schodach zatrzymał się ioparł o kamień, z głową odrzuconą do tyłu, z zamkniętymioczami, starając się zebrać siły."Muszę przejść koło nich -myślał - choćby nie wiem jak krzyczeli." Chwiejąc się nanogach zszedł ze schodów.Uderzył w niego wybuchśmiechu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki