[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Były ciemne od krwi i sztywno zagięte, jak szpony - Boże, co mu sięstało w ręce? - a potem podniósł głowę, a jego twarz.Karou zaparło dech w piersi.Słyszała za sobą krzyk Zuzany.Ziri był blady jak śmierć i to najpierw rzuciło się Karou w oczy, alereszta ją zszokowała: blady, ale jednocześnie szary, szary jak popiół -broda, usta.Wargi miał czarne, zakrzepłe i pokryte skorupą, ale i tonie było najgorsze.Karou odwróciła wzrok i straciła go z oczu, alezmusiła się, by spojrzeć ponownie.Co oni mu zrobili?Oczywiście.Oczywiście, że zrobili mu właśnie to.Okaleczyli gotak, jak on kaleczył ich, ale wciąż żył, z tym potwornym uśmiechem.Był.naznaczony.Krwawił, blady, zszokowany, stracił mnóstwo krwi.Szukał jej wzrokiem, znalazł ją i skupił się na niej - trzasnęłojak z bicza, gdy ich oczy się spotkały - jej jazń rozszerzała się, onopowiadał coś wzrokiem, ale nie potrafiła zrozumieć, brakowało słów,odbierała tylko ponaglenie.A potem upadł do przodu i Thiago chciał go złapać, ale nie zdążył,jeden z długich rogów uderzył o kamienną płytę i złamał się na końcu,wydając odgłos wystrzału z pistoletu.Ten rzuciła się do niego, złapałaza drugą rękę, a on zwisał bezwładnie między nimi.Podnieśli go iwyprowadzili.Karou złapała kawałek rogu -nie wiedziała dlaczego - iruszyła za nimi, wskazując Zuzanie i Mikowi, że mają iść za nią.- Zaczekajcie - poprosiła, gdy Thiago i Ten skierowali się do drzwipomieszczenia, w którym spali żołnierze.- Zabierzcie go do mnie.Myślę.Myślę, że będę mogła mu pomóc.Thiago skinął głową i zmienił kierunek.Ten podporządkowała musię, a idąca za nimi Karou poczuła nagle mrowienie na karku i sięodwróciła.Wpatrywała się w drogę za sobą.Była wysypana liśćmi, zanią stał wysoki mur, a gwiazdy świeciły jasno, ale nic poza tym.Odwróciła się i pośpiesznie ruszyła ścieżką.Akiva upadł na kolana.Odkąd ją ujrzał, nie mógł oddychać.Terazzłapał oddech, a czar opadł, więc gdyby Karou jeszcze raz obejrzała sięza siebie, zauważyłaby jego sylwetkę to pojawiającą się w powietrzu,to znikającą, skrzydła obrysowane ogniem i iskry sypiące się jakrozżarzone węgle.Stał niecałe sześć metrów od niej.Od Karou.Ona żyje.Wkrótce wszystko go zaatakuje.Jak ziemia upadającego człowieka,ruszy na niego i uderzy, wszystko naraz: to miejsce, jej towarzystwo,jej słowa, jeden wniosek prowadzący do następnego i miażdżący, ale wtej chwili, gdy brał oddech, świat zawisł milczący i jasny, niezwyklejasny i Akiva wiedział tylko to jedno, chwytał się tego, chciałzamieszkać we wnętrzu tej świadomości i zostać w niej na zawsze.Karou żyje. Dawno, dawno temu w zamku z piaskumieszkała dziewczyna,stwarzała potwory,a potem wysyłała je przez dziurę w niebie. Niezwykły gośćKapitanie, znalezliśmy.coś, sir.Jael zaszczyci! zwiadowcę złowrogim spojrzeniem, które jegożołnierze dobrze znali.Kapitan Dominium nie był tak porywczy, jakjego brat.Jego gniew był zimny, kontrolowany, ale równie brutalny -może nawet bardziej, bo on najgorsze czyny przeżywał w pełniświadomie, więc sprawiały mu większą przyjemność.- Mam rozumieć, że mówiąc  coś", nie masz na myśli buntownika?- Nie, sir, nie jego.- Zwiadowca patrzył na jedwabną ścianę namiotuponad głową Jaela.Była noc i wiał wiatr.Poły namiotu powiewały wlekkiej bryzie, a światło latarni malowało ich fałdy na purpurowo,ogniście, hipnotyzująco, bez końca zmieniając ich kształt.Jael znał to,sam się w nie wpatrywał, dopóki adiutant nie wprowadził zwiadowcy,ale nie podejrzewał, żeby on też był oczarowany.Podejrzewał raczej,że nie lubi patrzeć mu w twarz.- W takim razie co? - spytał niecierpliwie.To buntownika chciał,Kirina, który jakimś cudem wyśliznął mu się z rąk i trudno mu byłosobie wyobrazić, że cokolwiek innego zdoła go zainteresować.Mylił się.- Nie jesteśmy pewni, co to jest, sir - oznajmił zwiadowca.W jegogłosie słychać było zdumienie.Wyglądał, jakby odczuwał wstręt.Jaelbył przyzwyczajony, widział tego dość.Starali się to ukryć, ale zawszemożna po czymś poznać odrazę: po jakimś grymasie, spuszczeniuwzroku, lekkim zasznurowaniu ust.Czasem był tym na tyle poirytowany, że starał się odwrócić ich uwagę odobrzydzenia.Na przykład agonią.Ale gdyby Jael zamierzał karaćkażdego, kogo odstręczała jego twarz, byłby bardzo zajęty.Poza tymten wstręt nie był wywołany nim.Kiedy się zorientował, jegociekawość wzrosła.- Znalezliśmy.to.jak ukrywało się w ruinach Auku Kar-nawałowego.Miało ognisko.- To? - powtórzył Jael.- Potwór?- Nie, sir.Nie wygląda jak żaden z potworów, jakie widziałem.Mówi.To mówi, że jest serafinem.Jael parsknął śmiechem.- A ty nie umiesz rozpoznać? Otacza mnie banda głupców, którzynie potrafią nawet rozpoznać jednego z nich?Zwiadowca wyglądał na bardzo zakłopotanego.- Przykro mi, sir.Na początku myślałem, że to niemożliwe, ale wtym czymś jest coś.Możliwe, że mówi prawdę.- Przyprowadzcie to tutaj - rozkazał Jael.I tak też zrobili.Usłyszał to, zanim jeszcze zobaczył.Mówiło językiem aniołów izawodziło.- Bracia, kuzyni! - błagało.- Bądzcie wyrozumiali dla biednej,złamanej istoty, miejcie litość.Adiutant Jaela przytrzymał drzwi do namiotu otwarte i wpuściłistotę przodem.Po tylu latach służby i wszystkiego, co się z niąwiązało, był stoikiem, więc kiedy nawet on zbladł, Jael tego nieprzeoczył.Dwóch żołnierzy wprowadziło to coś pod ręce.Jego ciało wyglądałojak wzdęta piłka, ręce miało chude i zmarnowane, a twarz.Jael nie zbladł.To, co innych obrzydzało, jego fascynowało.Wstał zkrzesła.Podszedł bliżej i ukląkł przed tym czymś, żeby mu sięprzyjrzeć, a kiedy to spojrzało na niego, odskoczyło.To zabawne, żetakie szkaradzieństwo mogło odczuwać obrzydzenie, ale Jael nieroześmiał się.- Błagam! - krzyknęło coś.- Zostałem już wystarczająco ukarany.Nareszcie wróciłem do domu.Niebieska ślicznotka poderwała mnie wpowietrze, ale była zła, och, fałszywa dziewczyna, smakowała jakbaśnie, ale niech sobie ma swoje miasto popiołów, niech pochowaswoje martwe potwory, oszukała mnie.%7łyczenie uciekło.Ile razy mogę jeszcze spaść? Minęło już tysiąc lat.Zostałemwystarczająco ukarany.Jael zrozumiał, że ma przed sobą legendę.- Upadły - wydusił zdumiony i spojrzał głęboko w ładne oczystworzenia, zapadnięte w nadętej, purpurowej twarzy.Spojrzał na jegocienkie, bezużyteczne nogi, na zaczątki kości wyrastające z jegołopatek, w miejscu, w którym kiedyś, w odległej przeszłości - książki,które o niej traktowały, zostały spalone - odcięto mu skrzydła [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki