[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dwóch mężczyzn zaczęłociągnąć za hełm.Jedna noga i jedna ręka leżącego opadły bezwładnie.- Brady? - odezwała się cicho.Potem głośniej zwróciła się do mężczyzn.- Przekręćcie to.W lewo.Wpatrywali się w nią, nic nie rozumiejąc.Na migi przekazała im instrukcje i zdjęli hełm.Głowa Brady ego najpierw uniosła sięrazem z nim, a potem opadła na podłogę z głuchym odgłosem, od którego robiło sięniedobrze.Jeden z mężczyzn warknął coś do Alicii i wskazał na tylną ścianę.Cofnął się o krok,badawczo przyglądając się bezwładnemu ciału.Wstukał kod na klawiaturze i otworzył drzwiceli.Drugi chwycił Brady ego za nogi i wciągnął go do środka.Kiedy tylko zrzucił ładunek,czmychnął na zewnątrz.Drzwi zamknęły się z trzaskiem.Zanim jeszcze zniknęli z pola widzenia, Alicia już klęczała obok swojego partnera.Przesunęła dłonią po jego policzku, szukając rany.Twarz miał pokrytą czarno-sinymi plamami, były też przecięcia zaschnięte już w strupy, ale wszystkie te obrażenia musiałyzostać zadane wcześniej.Skóra na lewej kości policzkowej zaczęła się odbarwiać na żółtawyodcień.Krew gromadziła się na lewym płatku usznym.Kiedy otarła ją palcami, zobaczyła, żeprzecięcie jest okrągłe i rozmiarem odpowiada wewnętrznemu głośnikowi hełmu.Głowa mężczyzny drgnęła i obróciła się.Jęknął.- Brady! - wykrzyknęła.- Nic ci nie jest?Przeciągając jęk w głośny oddech, zatrzepotał powiekami i otworzył oczy.- To dla mnie nienajlepszy dzień - odezwał się.Uśmiechnęła się i objęła go mocno.- Ktoś mi przyłożył - powiedział.- Scaramuzzi chciał kijem bejsbolowym wybić twoją głowę na aut.- Zbadała jegooczy.Obie zrenice były tak samo duże, ani nadmiernie rozszerzone, ani zwężone.Ułożyładwa palce w literę V tuż przed jego twarzą.- Ile widzisz palców? - spytała.- Dwa, czyli tyle, ile razy mnie dzisiaj znokautowano.- Podniósł się na łokciach.-Najpierw brat Arnolda Schwarzeneggera, a teraz Antychryst.- Powoli pokręcił głową.- Wiesz, jaki dziś dzień?- Zły dzień, bardzo zły.- Brady.- Niedziela.Chyba że leżałem nieprzytomny dłużej niż mi się wydawało.- Jakąś minutę.Chyba nie masz wstrząsu mózgu, choć nie mam pojęcia, jak gouniknąłeś.- Czyli hełm chyba działa.- Wygląda gorzej niż ty.Zlustrował otoczenie.- Marriott to nie jest.Poklepała pryczę.- Spróbuj, spodoba ci się.Wskakuj.- Pomogła mu wydzwignąć się na pryczę.Opadłna posłanie, a ona usiadła obok.Przytulił się do ściany i zamknął oczy.Chciała go wypytać o jego rany, o labirynt, o to, co się z nim działo od wyjazdu zlotniska aż do teraz.Rozumiała jednak, że teraz Brady potrzebuje po prostu spokoju.Nawet wpanującym w celi półmroku rozlewający się na policzku siniak był dobrze widoczny.Tętnicena skroni i w gardle pulsowały, zwalniając nieco, w miarę jak się uspokajał.Zobaczyła, żezraniona ręka znów okrwawiła bandaże.Zcisnęła drugą dłoń. Po jakiejś minucie usiadł prosto, ze wszystkich sił starając się wyglądać na całego,zdrowego i w pogodnym nastroju.Opowiedziała mu o tym, jak obudziła w celi w towarzystwie Scaramuzziego izrelacjonowała, dlaczego zlecił morderstwa Pelletier i ataki na nich.W oczach Brady ego rozbłysła iskra, ale był zbyt znużony, żeby okazywać złość.- Więc to wszystko kant, który ma uwiarygodnić Scaramuzziego w oczach radyzarządu - podsumował.- Sztuczka iluzjonisty, tyle że na śmierć i życie - zgodziła się.Przyjrzała się swojemuowiniętemu gazą przedramieniu.Dotknęła plamy i oglądnęła palec.Był mokry od świeżejkrwi.Brady potrząsnął głową.- Tyle już wieczorów zmarnowałem, kontemplując naturę zła.Wydawało mi się, żepatrzyłem mu prosto w oczy.Sądziłem, że je znam.- Zmarszczki na jego czole pogłębiły się.- A tymczasem wściekałem się na uzurpatora.patrzyłem na.na dym, a nie na ogień.- Ogniem jest Scaramuzzi - zawyrokowała Alicia.- Myślałem, że śmierć Karen była bezsensowna.Jakiś pajac za kółkiem, pijany,rozkojarzony albo lekkomyślny, zmiótł ją tak, jak się zabija muchę.To przerazliwie boli, aleto, co robi Scaramuzzi, jest jeszcze gorsze.- Podniósł na nią wzrok.- %7łyłem we własnymświecie, żyłem przeszłością, lamentując nad tym, co jest teraz.Zapomniałem o prawdziwymświecie, gdzie żyją ludzie, których kocham.A takie potwory jak Scaramuzzi im zagrażają.Jeśli jestem tym człowiekiem, którego kochała moja żona, to muszę pozwolić jej odejść.Onajest już gdzie indziej.Jego wzrok odpłynął, a Alicia wiedziała, że Brady mówi nie tylko do niej, ale i dosiebie.I do Karen, i Zacha, a może nawet do swojego Boga, z którym na jej oczach toczyłwalkę, od kiedy go poznała.- Nie mogę zatrzymać jej i jednocześnie innych ludzi, których kocham - ciągnął dalej.- Chciałem być z nią bardziej niż chciałem być z nimi.Od dziś to się zmieni.Oni mniepotrzebują, ona już nie.Znów podniósł wzrok.Oczy miał wilgotne i zaczerwienione.Chciała powiedzieć coś, co by go pocieszyło, ale obawiała się, że cokolwiek powie,może zabrzmieć zle.Dlatego ścisnęła go tylko za rękę.- To nie koniec - wyszeptał.Właśnie miał powiedzieć coś jeszcze, ale przerwał imjakiś dudniący głos.- Jesteście sławni! Scaramuzzi podszedł do celi, ręce układając w szyderczym powitaniu.- Wszyscy o was pytają - powiedział.- Chcą wiedzieć, kim są ci wrogowie, którzywdarli się do mojego domu.Kimże są ci niewierni? Jedna osoba wykazywała szczególnezainteresowanie, więc zaprosiłem ją, żeby was poznał.Nie macie chyba nic przeciwko?Odwrócił się do zaciemnionego korytarza.- Chodz, ojcze! - Do Brady ego i Alicii zaś odezwał się cicho: - Stareńki już jest,biedaczysko.Ledwie chodzi.Z cienia wyłonił się zgarbiony stary człowiek w czarnych spodniach i koszuli zkoloratką.Podniósł głowę i Alicia poczuła, jak ciało Brady ego, podobnie jak jej, sztywnieje.- Agenci specjalni Moore i Wagner - przedstawił Scaramuzzi.- Poznajcie mojegogłównego teologa ojca Randalla.Starzec skrzyżował spojrzenia kolejno z każdym z nich.Szybkim ruchem podniósłpalec do ust, po czym podrapał się po policzku pokrytym jednodniowym zarostem.Brady i Alicia spojrzeli na siebie nawzajem.Pomogła mu wstać z pryczy i podejść dokrat.Stał tam, twarzą w twarz z nimi, człowiek, którego znali jako kardynała Ambrosiego. 82.Kardynał Ambrosi - ojciec Randall - zmierzył ich wzrokiem i skinął głową.Scaramuzzi odezwał się do swoich więzniów.- Ojciec Randall był ciekaw, co o mnie wiecie i w jaki sposób dotarliście aż tutaj pozaledwie kilku dniach poszukiwań.Zaproponowałem, żeby sam was zapytał.- Istotnie.- odezwał się Ambrosi w zamyśleniu.Jego spojrzenie padło na Alicię.Natwarzy księdza malowała się troska, choć próbował ją ukryć pod pozorami ciekawości [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki