[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niczym sięnie zdradzając, bez ostrzeżenia, po prostu barn! Kula trafiła343gliniarza w policzek, z jego potylicy trysnęła krew, a on sam padłjak zepchnięta ze stołu waza zupy. Naprawdę? Meyer przykucnął, odpiął kajdanki od paskaofiary. I co powiedział pan sierżant? Ty sukinsynu!Rzuciłem się na niego.Zaatakowałem.Była to straszna głupota,ale nie myślałem, tylko reagowałem.Uderzyłem go mocniej niżkogokolwiek w całym moim życiu.Prawy hak w skroń odrzuciłgo.Meyer potknął się o trupa swej ofiary, przewrócił na asfalt.Ale.niech go diabli.! Błyskawicznie poderwał się na równe nogii ciągle trzymał w ręku pistolet.Trząsłem się jak osika, czułemciepłą jeszcze lufę wbijającą się w miękkie ciało za dolną szczęką,lecz on wydawał się raczej rozbawiony niż wściekły i nawet sięuśmiechał. Niezle, glino, ale nie będziesz miał drugiej okazji.Obiecu-jesz poprawę czy mam wrócić do samochodu? Sprawdzić, jak sięma twoja mała dziewczynka? Przykro mi. mruknąłem, opuszczając wzrok. Nie.Wcale nie jest ci przykro. Kopnął mnie mocno w ty-łek.Nadał mi właściwy kierunek: w stronę głównego budynkulotniska. Dopiero będzie.Sala recepcyjna lotniska przypominała hol czterogwiazdko-wego hotelu: na ścianach boazeria z lśniącego drewna, skórzanemeble, niskie marmurowe stoliki zarzucone egzemplarzami Fortune , BusinessWeek , Vanity Fair.Okna wychodziły napas startowy.Bardzo ładna recepcjonistka w zaawansowanej ciąży rozma-wiała przez telefon, ale na nasz widok zamarła z otwartymi ustami.344Słuchawka wypadła jej z rąk, wylądowała ze stukiem na blacierecepcji. Przepraszam, że wdarliśmy się tu niezaproszeni zwróciłsię do niej Meyer swobodnie, mierząc w jej wydęty brzuch.Zaraz wyjdziemy na pas.Zgoda? Nie wtrącaj się, to nie będzieszmiała kłopotów.Przez drzwi po lewej weszliśmy do dyrektorskiej poczekalni.Więcej skórzanych foteli plus stucalowy telewizor na ścianieryczący pierwszą dziesiątkę ESPN.Huknął strzał.Podskoczyłem na metr.To Meyer wywaliłdziurę w ekranie. Tylko Elvis ma się dobrze bawić? krzyknął.Wepchnąłmnie w kolejny korytarz. Pięćdziesiąt siedem kanałów HD iciągle nie ma na co popatrzeć.Kopnięciem otworzył drzwi oznaczone Sala pilotów.Minę-liśmy siłownię, prysznice, małą kuchnię.I znów poczułem chłód.Przez kolejne drzwi weszliśmy dooświetlonego jaskrawym światłem hangaru.Wiatr hulał wśródstalowych schodów i pomostów.Dostrzegłem wózki narzędziowe,niewielki ruchomy dzwig, przenośną kołyskę do pracy na wyso-kości, ale dzięki Bogu nie zauważyłem ludzi.Czego szukał tenfacet? Samolotu? Samolotu też tu nie było.Jeszcze raz: dzięki ci,Panie Boże. Ruszaj się, Bennett.Meyer mnie szarpnął.Przez wielką dwuskrzydłową bramęwidać było błyszczące światła pasa. Tam idziemy? spytałem. Czy to nie jest przypadkiemniebezpieczne?345Skrzywił się pogardliwie. Daj spokój, glino.Nie masz jaj?Z jednego z prywatnych hangarów wytoczyła się mała, poma-rańczowo-biała cessna.Dwa śmigła, po jednym na każdymskrzydle, bzyczały donośnie.Zbliżała się do nas powoli drogąkołowania. Dawaj odznakę, już! I zostań tutaj.Jeden krok i twoja córkanie żyje.Wyrwał mi odznakę z dłoni.Potruchtał w stronę cessny, podrodze chowając broń za pasek.Stanął przed nią, uniósł odznakę, adrugą ręką zaczął machać jak rozgniewany glina kierujący ruchem.Przez szybę widziałem pilota, młodego chłopaka z szopą rozczo-chranych jasnych włosów.Wydawał się zaskoczony, ale samolotsię zatrzymał.Meyer obszedł skrzydło.Kilka sekund pózniej otworzyły się drzwiczki kabiny.Meyerwszedł do środka.Nie słyszałem słów, zagłuszały je silniki, alewidziałem, jak szybkim, płynnym mchem wyciąga coś z kieszeni,potrząsa dłonią.Stalowa składana pałka błysnęła niczym ostrzewielkiego sprężynowca.Musiał ją zabrać martwemu strażnikowiprzy budce.Gówniarz dostał dwa razy w skroń z siłą tak wielką, że ja samniemal ją poczułem.Meyer sięgnął do środka, odpiął pasy i bez-ceremonialnie zwalił na ziemię bezwładne ciało o przesiąkniętychkrwią jasnych włosach. Pożyczył nam samolot! krzyknął do mnie Meyer. Mamyszczęście, nie? Bierz dupę w troki!Stałem na lodowatym, wznieconym śmigłami cessny wietrze i346zastanawiałem się, czy nie nadeszła wreszcie właściwa chwila.Mogę przecież spróbować pobiec do samochodu, do Chrissy.Alemorderca miał już w ręku pistolet.Zobaczyłem błysk, usłyszałemświst kuli przelatującej tuż obok mojego lewego ucha.Nim zdą-żyłem mrugnąć, druga odbiła się od betonu, rykoszetując mimiędzy nogami. No, chodz, Mikey.Brak mi twojego towarzystwa.Pięknieproszę.Odetchnąłem głęboko i podszedłem do samolotu.Rozdział 90Kabina cessny okazała się ciasna jak trumna.I mniej wygodna,pomyślałem, próbując wcisnąć długie nogi pod kanciastą konsoląpo stronie pasażera.Nie pomogło mi skucie rąk kajdankami imocne przywiązanie do fotela pasami, które unieruchomiły mniew talii i ramionach.Z niedowierzaniem przyglądałem się zdumiewającej liczbiewyglądających na bardzo skomplikowane wskazników, przełącz-ników i dzwigni umieszczonych na wielkiej desce rozdzielczej, aleMeyer posługiwał się nimi szybko i pewnie.Przesunął jedną zsześciu sterczących z podłogi dzwigni, oba silniki zaryczały gło-śniej.Podciągnął drugą i zaczęliśmy się poruszać.Skręcając na pas, zobaczyliśmy wóz strażacki, monstrualniewielki, jaskrawożółty, migający światłami, ryczący syreną, pę-dzący środkiem pasa i najwyrazniej próbujący zablokować nam348drogę.Rozpoznałem w nim jednostkę ratunkową i przeciwpoża-rową Port Authority.Zaraz, jak ich nazywano? Jakieś tam szlau-chy.?Przez boczne okno poleciała ku nam seria strzałów z bronimaszynowej.Beton przed kołami cessny zadymił wzniesionymprzez kule pyłem.Strzały ostrzegawcze.O cholera! Strzelające szlauchy.Ci ludzie byli szalonąkrzyżówką strażaków i policjantów.Mieli radzić sobie z pożaramii porwaniami samolotów.Mierzcie w pilota, próbowałem przekazać im telepatycznie,kuląc się na siedzeniu, jak się tylko dało.Chociaż w tej chwilidałbym się postrzelić, gdyby oznaczało to skończenie z Meyeremraz na zawsze.A on tymczasem zrobił coś z pedałami w podłodze.Zawróci-liśmy zgrabnie na drogę kołowania.Nagle przesunął manetkęprzepustnicy maksymalnie w górę.Popędziliśmy przed siebieniebezpiecznie blisko hangarów.Przestałem oddychać.Zobaczyłem wóz do odmrażania pasówzagradzający nam drogę.Nie sposób było go ominąć, przy tejprędkości każda próba skrętu samolotem doprowadziłaby tylko dotego, że zaczęlibyśmy się niekontrolowanie kręcić.W myśli od-mówiłem ostatnią modlitwę.Lada chwila mieliśmy się rozbić ojego burtę.W ostatniej chwili Meyer ściągnął dzwignię do siebie.Kołaminiemal otarliśmy się o dach pojazdu, ale byliśmy w powietrzu.Rozdział 91Nabieraliśmy wysokości.Choć otępiały z przerażenia, czułem,jak serce wali mi rozpaczliwie, wcale nie w piersi, ale w całymciele
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Linki
- Indeks
- Michael Hirsh At War with Ourselves, Why America Is Squandering Its Chance to Build a Better World (2004)
- Gribbin John & White Michael W poszukiwaniu kota Schrödingera realizm w fizyce kwantowej
- 46.Trylogia Kryzys Czarnej Floty t.1 Przed Burzš Michael P. Kube McDowell
- Michael J. Hanmer Discount Voting, Voter Registration Reforms and their Effects (2009)
- Michael Thomas American Policy toward Israel, The Power and Limits of Beliefs (2007)
- Gwiezdne Wojny 050 X WINGI Wojna o Bacte Stackpole Michael A
- Koryta Michael Lincoln Perry 03 Martwy trop [MR]
- 52. X Wing 4 Michael Stackpole Wojna O Bakte upload by herbatniq
- Rohan Michael Scott Zima wiata t. 1 Lodowe kowadło
- Smith Lisa Jane Pamiętniki wampirów 4 Mrok
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- szkla.opx.pl