[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyglądał, jakby zrobiło mu się słabo. Był to oczywiście Tom Harris.Claire uniosła rękę na powitanie  O, dzień dobry!" i ruszyła w kierunku budynku,pozostali szli za nią krok w krok. Nie, Panie.Gdybym tylko mógł zamknąć te drzwi i nigdy stąd nie wychodzić" -myślał Tom.-  Gdybym tylko mógł przywołać ogień z nieba, żeby wymazał raz na zawszetych ludzi z mego życia, żeby sobie poszli.Mało im jeszcze mojej krzywdy?"Prawie cały poranek Tom spędził przy telefonie, prowadząc rozmowy zprzedstawicielami stanowej biurokracji, a jednocześnie usiłując prowadzić lekcje.Nadal niemógł znalezć dzieci.Ostatnią wiadomość otrzymał z WOPD - uparcie odmawiali mu podaniajakichkolwiek informacji o miejscu przebywania dzieci.Pastor Howard jeszcze nie wrócił,wszyscy byli w pracy, zdawało się, że wszystko idzie zbyt powoli. Panie, żeby ci ludzie odeszli.%7łeby nareszcie skończył się ten dzień".Spojrzał do środka.Dwoje dzieci - jedno z trzeciej, drugie z czwartej klasy - zaczęłosię interesować sytuacją na zewnątrz.- Ty.patrz: telewizja! - powiedziała dziewczynka.W tej właśnie chwili Toma filmowano.Jeśli powie coś do dziewczynki, toprzynajmniej będzie miał pretekst, by znowu odwrócić głowę.- Sammie, idzże, usiądz - to nie twoja sprawa.Clay, już skończyłeś? To połóż na moimbiurku i pisz następną stronę.Sprawdzę zaraz po lunchu, dobrze?- Czy pan Harris? - zapytała Claire wchodząc po drewnianych stopniach.- Tak, słucham?- Nazywam się Claire Johanson.Jestem asystentką w kancelarii adwokackiej Amesa,Jeffersona i Morrisa.Reprezentuję tu sprawę pani Lucy Brandon, którą pan zna.Możemychwilę porozmawiać?- Mam dziś bardzo ciężki dzień, pani Johanson.- Panna Johanson.- Nie mam nic więcej do powiedzenia żadnym dziennikarzom, mam już tego dosyć.- Ale tu chodzi o kwestię prawną, panie Harris. Cudownie! Jeszcze coś nie tak?"Tom dobrze wiedział, że lepiej nie wdawać się w żadną rozmowę w obecnościgumowouchych dziennikarzy i kamery telewizyjnej.- W takim razie może panie wejdą.I natychmiast dodał:- Pani i pani Brandon.Pozostali państwo mogą poczekać na zewnątrz.Usunął się zprzejścia i przepuścił obydwie kobiety, zamykając drzwi tuż przed nosem reporterów. Stali w pomieszczeniu, które było zarazem miejscem spożywania posiłków, szatnią ibiblioteką.Tom wsadził głowę do pokoju po prawej: była tam pierwsza i druga klasa.Okołodziesięciorga dzieci siedziało przy stoliczkach klejąc i rysując.Natężenie hałasu dochodziłojuż do dopuszczalnej przez nauczyciela granicy.- Pani Fields?Z klasy wyszła korpulentna pani w średnim wieku.Miała różowe policzki i mocnątrwałą.Z oczu dało się natychmiast wyczytać przerażenie na widok Lucy Brandon i jakiejśbardzo urzędowo wyglądającej kobiety, która stała obok.- Mamy pewnych bardzo ważnych gości - wyjaśnił cicho Tom.- Czy mogłaby paniprzez parę minut czuwać nad moją klasą?- Proszę bardzo - odpowiedziała pani Fields nie spuszczając wzroku z dwóch kobiet.- W tej chwili mają ćwiczenie z cichego czytania, powinni skończyć do dziesiątej.Clay ma specjalne zadanie, proszę dopilnować, żeby zostawił je na moim biurku.Kiwnęła głową i przeszła na drugą stronę korytarza, by rzucić okiem na dzieci z klasod trzeciej do szóstej.- Wejdzmy może do biura - powiedział Tom i zaprowadził je do małego pokoiku wtyle budynku.Znajdowało się tam jedno biurko, komputer, kserokopiarka i dwa regały.Wzasadzie nie było nawet miejsca, żeby mogły usiąść trzy osoby.Tom zaproponował paniomjedyne dwa krzesła, sam postanowił stać.Oparł się o regał.Claire nie traciła czasu.- Panie Harris, przyszłyśmy tu w celu zabrania Amber ze szkoły.Chcemy wziąćarkusze z jej ocenami.Tom starał się zachowywać trzezwo, urzędowo.- Porozmawiam z sekretarką i każę przygotować.Panie rozumieją, że aby otrzymaćarkusze z ocenami, należy mieć uregulowane na bieżąco czesne.- Wszystkimi opłatami zajmiemy się - powiedziała Claire patrząc na Lucy.- Chcemyto załatwić jak najszybciej.- Rozumiem - powiedział Tom.- Przykro mi tylko, że nie mieliśmy okazji o tymporozmawiać.- Tu nie ma o czym rozmawiać! - przerwała Claire.Następnie wstała, a za nią Lucy.-Jeśli zechciałby pan z łaski swojej powiadomić Amber, że tu jesteśmy.Poszły w stronę szatni.Tom szedł z tyłu.Nie mógł się z tym ot tak pogodzić.- Hm, szczerze mówiąc jestem trochę zaskoczony.Rozumiem, że nie potrafiliśmyzaspokoić pani oczekiwań? - Nie, panie Harris.- zaczęła Claire.- To pytanie do pani Brandon - przerwał Tom uprzejmie, lecz stanowczo.Spojrzał naLucy.- Już miesiąc minął od tego małego zajścia.Rozmawialiśmy na ten temat i wydawałomi się, że wszystko zostało wyjaśnione.Jeśli nadal miała pani jakieś wątpliwości czy obawy,przecież bardzo chętnie umówiłbym się na kolejne spotkanie.- Bardzo proszę zawołać Amber, panie Harris - powiedziała Claire.Tom wsunął głowę za drzwi i zawołał cicho:- Amber! Twoja mama tu jest.Zabierz płaszcz i rzeczy.W klasie siedziało osiemnaścioro dzieci - uczniowie klas od trzeciej do szóstej - każdeprzy małym biureczku.Biurka poustawiano w rzędy.Zciany zdobiły plakaty przyrodnicze,astronomiczne, alfabet oraz hasła uczące czystości.Przy jednej ze ścian bulgotało wielkieakwarium, a tuż obok stał podarowany przez kogoś teleskop, ustawiony akurat tak, by możnaobserwować niebo.Na jednym stole umieszczono rząd doniczek z groszkiem, wszystkiepodpisane, a obok - rodzinę chomików w ogromnej klatce pełnej najrozmaitszych atrakcji.W przedostatniej ławce w czwartym rzędzie siedziała Amber Brandon, żywa, bystra,nieco psotna czwartoklasistka o wielkich, niebieskich oczach i blond włosach okalających,pełną nieraz najdziwniejszych pomysłów, głowę.Miała na sobie fioletowy kombinezon iróżowe tenisówki, a na ramieniu maleńką broszkę: kucyka.Zdziwiła się, a zarazem jakby ucieszyła, gdy usłyszała, że przyszła mama [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki