[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zdrada, choć szokująca, nie od razu popchnęła mnie doprzekroczenia granicy.Potrzebowałam kilku miesięcy, żeby sięrozejrzeć, sprawdzić, jaki widok rozciąga się poza nią.A Peter, czując,że się waham, nie nalegał.Twierdził, że jest zajęty swoim programemkomputerowym, ale ja wiedziałam, jak się sprawy mają.Najwyrazniejczekał na moją decyzję, nie bardzo wiedząc, dlaczego natychmiast pozdradzie ze strony męża nie odeszłam od niego.Ja jednak byłam jaksparaliżowana, i ze względu na dzieci próbowałam ocalić rodzinę.Zrobić dla niej wszystko.A poza tym, oczywiście, była ta śmiesznarzecz zwana strachem.Mieszałam rumianek przy bufecie, gdy około dziewiątej, położywszyDylana do łóżka, w kuchni pojawił się Peter. - No! - powiedział, stając przede mną.- Gra skończona.-Wziął mnieza ręce.Tym razem żadnego podniecającego masażu.- Możeszprzynajmniej na mnie spojrzeć? - zapytał.- Nie wiem.- Ogarnęła mnie fala żalu.- Gra się skończyła, i to w sposób, którego sobie nie wyobrażałem.- Jak to?- Nie mogę zostać.Zamknęłam oczy.- Nie możesz tego zrobić.- Masz rację, Jamie Whitfield, nie mogę.Dlatego odchodzę.- Czego nie możesz zrobić?- Prowadzić dalej tej gry.Tej zabawy w chowanego, gonitwy wgabinecie luster.Albo ty i ja robimy coś, albo nie.Ale ty nie możesz sięzdecydować.Nie chcesz wykonać żadnego ruchu, jakbyś lubiła całednie tkwić w dołku.- Nie możesz być cierpliwy? Przechodzę piekło.- Byłem cierpliwy.Ale w końcu muszę to powiedzieć: nie mogę tuzostać, czując do ciebie to, co czuję.- Naprawdę?- Dorośnij wreszcie, do cholery, co?! Oczywiście, że tak.Jesteś wjakimś dziwnym stanie otępienia.Próbowałem to przeczekać i służyćci pomocą.Ale nie dam rady.- Wiem.- Nie mogę cię przytulić, być z tobą, wyrazić, co do ciebie czuję, gdyjesteś taka zamknięta w sobie, chłodna, dziwna, obca.I to z jakiegopowodu? Z powodu jego? Tego oszusta? Na co ty czekasz?- Po prostu trudno mi podjąć decyzję.- Czego się boisz? %7łe możesz być szczęśliwa?- Nie, to nie to.- Tak mi się przynajmniej wydawało.- No to na co czekasz?- Dzieci, Phillip.Nie mogę jeszcze nic postanowić.- Wiesz co? - Peter wyglądał na urażonego, sfrustrowanego izrezygnowanego.- W porządku.Rozumiem, ale nie zamierzamczekać, aż się zdecydujesz. - Co chcesz zrobić?- Już powiedziałem Dylanowi.To mi się nie spodobało.- Jak mogłeś?!- Przyjął to dobrze.I tak ostatnio rzadziej przychodziłem.Nadal będęgo zawoził na poniedziałkowe zajęcia Poszukiwaczy Przygód.Wytłumaczyłem mu, że mam dużo pracy, ale będę się z nim widywał wponiedziałki.- I co on na to?- Był zmęczony.To tylko dziecko.%7łyje terazniejszością.Przypomniałem mu, że poniedziałek będzie już za trzy dni.Ten fakt doniego przemówił.- Ach tak.- Więc będę wpadał po niego w poniedziałki, zawoził go, a potemzostawiał na dole przy odzwiernym, żeby już sam wrócił na górę.- Chcesz powiedzieć, że tak jak po rozwodzie nie będziesz nawetwchodził do mieszkania?- To twój wybór, moja droga.- Delikatnie położył mi rękę na karku,miękko pocałował mnie w usta i wyszedł.Byłam zdruzgotana.Ale jego usta smakowały cudownie.Tego lutowego wieczoru Phillip i ja, dzielnie udając szczęśliwemałżeństwo, wysiedliśmy z wynajętego samochodu i po schodachweszliśmy do muzeum Duponta.Nie miałam pelisy ani płaszcza zbiałego futra, więc otuliłam się białym kaszmirowym szalem, któryprzy temperaturze bliskiej zera grzał jak etamina.Phillip otoczył mnieramieniem, żeby było mi cieplej.Wsparłam się na nim, próbując sięogrzać.Gdy szliśmy po niekończących się marmurowych schodach,pomyślałam o ostatnim wieczorze i zaczęłam się zastanawiać,dlaczego postąpiłam, jak postąpiłam.Wszystko zaczęło się, gdyPhillip, pocałowawszy dzieci na dobranoc, przyszedł do łazienki.- Jamie, jeśli wciąż chcesz pójść ze mną jutro na galę dobroczynną,tak jak planowaliśmy, chętnie będę ci towarzyszył.Opłukałam twarz wodą i spojrzałam na niego. - Nie wiem - odparłam neutralnym tonem.Nie czułam do niegoszczególnej złości, może dlatego, że przez ostatnie dwa dni mało gowidywałam.- Hmm, liczyłem na bardziej konkretną odpowiedz.Wymierzyłam wjego stronę mokrą szczoteczkę do zębów.- A czego się spodziewałeś?- Wiem, że pewnie oczekuję zbyt wiele, ale pomyślałem, że skoronastąpiło między nami zawieszenie broni, może pozwoliłabyś mi jutropo gali spać w naszym łóżku, po raz pierwszy od siedmiu tygodni.Pastwienie się nad nim nie sprawiało mi już żadnej przyjemności.Patrzył teraz na mnie wyczekująco; nie prosił, nie błagał, tylko patrzył,jak to on.Zdradził mnie, owszem, ale wytłumaczył, dlaczego to zrobił,i przeprosił.Nie skamlał ani nie żebrał o przebaczenie, co doceniałam iszanowałam.Próbowałam mu wybaczyć, przyjąć przeprosiny,wszystko sobie poukładać.- Jamie, co ty na to? Mogę po gali spać w naszym łóżku?Doktor Rubinstein mówił, że seks by nam pomógł, pozwoliłbyprzezwyciężyć urazę.Ale jak mogłam pójść do łóżka z Phillipem, gdybez przerwy fantazjowałam na temat Petera?- Jamie, nie będę cię prosił o to codziennie, nie prosiłem zresztą anirazu od czasu tego koszmaru.Odmawianie mi seksu to skuteczna brońw twoim arsenale, i ja to rozumiem.Ale moglibyśmy spróbować.Jesteś w komitecie organizacyjnym, ubierzesz się w piękną suknię,będziesz chciała mieć mężczyznę przy boku.Nie odpowiedziałam.- Poza tym, jeśli nie chcesz zrobić tego dla nas, zgódz się ze względuna Gracie.Jeśli to prawda, że będzie tam cały zarząd Pembroke, razemstawilibyśmy im czoło, ramię przy ramieniu.Z uśmiechem.-Rozciągnął sobie palcami usta.Zaśmiałam się.Poczułam, że go krzywdzę.Tak bardzo się starał.- Dobra, możemy iść razem.Ale nie jestem pewna co do tego łóżka. Wtedy mnie uścisnął.Nie spodziewałam się tego; byłam jeszcze bardziej zaskoczona, gdyprzywarł do mnie jak wielki brunatny niedzwiedz.Objął mnie mocno inie puszczał.Staliśmy tak, niepewni, jak się zachować.Phillip zamknąłoczy i pocałował mnie.Początkowo czule, potem z większą pasją.Pomoim policzku stoczyła się łza.On ją scałował.- Dajmy sobie szansę.Wiem, czego ci trzeba.Mówiłam sobie, żepowinnam pozbyć się zahamowań, jakdziewczyna z college'u, gdy ma się przespać z nieznajomym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki