[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– A tutaj raczej prędzej niż później.Idźcie.Jeśli macie dzisiaj umrzeć, toprzynajmniej z pełnymi brzuchami.Popatrzyliśmy na Ahudę.Spiorunowała nas spojrzeniem.– Idźcie już – rozkazała.– A ty, Cooper, zostaw w przyszłości aresztowania swoim Psom.Środa, 13 maja 246Południe.Rano obudził mnie blask słońca oraz pukanie do drzwi.Okiennice były otwarte.Gołębietrzepotały skrzydłami, jedząc Tansy z ręki.Herun, ubrany w pomiętą koszulę i spodnie,obserwował ją z kąta.Na jego twarzy malował się blask, który nie miał nic wspólnego zeświatłem poranka.Zobaczyłam, że naprawdę ją kocha, nie tylko za wygląd.Było to miłespostrzeżenie.Odwróciła się i uśmiechnęła do niego, a w oczach miała ten sam blask.Nagle krzyknęła.Gołąb dziobnął ją, bo cofnęła rękę z karmą.Jeden ze służących Loftsów otworzył drzwi.Aniki wetknęła głowę do środka.Dwiecóreczki Ashmillera wstały, żeby pogłaskać Łobuziaka, którego trzymała na rękach.Gdyusiadłam na swoich kocach, Aniki zagadnęła:– Śniadanie?Wyszliśmy na zewnątrz, by mieć miejsce na jakikolwiek ruch.Na podwórku stały ławkioraz beczki, na których się rozsiedliśmy.Mieliśmy tylko resztki, czerstwy chleb, stare ciastka ipaszteciki.Na szczęście kiełbasa i ser się nie zepsuły, były też suszone owoce.Podczaszamieszek nikt nie mógł kupić świeżego jedzenia, więc cieszyliśmy się tym, co mamy.A ludzido podziału nie brakowało – mieszkańcy domu Loftsów, Ashmillerowie, moi sąsiedzi, Ersken,Phelan i ja.Gdy już zeszli na śniadanie, Kora puściła rękę Erskena, by mocno mnie uściskać.– Niech cię Starucha błogosławi, Terierze – szepnęła mi do ucha.– Złapałaś i zabiłaśWęża.Zawahałam się, ale szczerze mówiąc, dzisiaj czułam się zbyt dobrze, by zamykać swojeserce.Też ją przytuliłam.– My to zrobiliśmy – odparłam.– My wszyscy.Wszyscy.Niższe Miasto zabiło Węża.Usłyszałam miauknięcie.Omal nie rozgniotłam Sierściucha w jego nosidełku.– Nigdy nigdzie sam nie pójdzie, jeśli będziesz go ciągle nosić – stwierdziłam.Korawyjęła kociaka i postawiła go na ziemi.– Jeśli go puści, pójdzie prosto do najbliższego żarcia – powiedział Ersken.– Ojć.Myśli,że pan Drapek na to pozwoli.Drapek zajadał się serem.Bardzo go lubił, chociaż ser nie działał najlepiej na jegooddech.Sierściuch porwał kawałek.Drapek uderzył go, aż maluch potoczył się na Łobuziaka.Ten się cofnął, miauknął i sam pacnął Sierściucha.– Oto prawdziwy król – powiedział Rosto o zawziętym kociaku, gdy do nas dołączył.Dziewczynki Ashmillera zapiszczały z radości.Rosto przyniósł plaster miodu w misce, a takżepół bochenka chleba.Podał im te przysmaki, po czym podniósł Łobuziaka i spojrzał mu w oczy.– Nie pozwól, żeby ktokolwiek okazywał ci brak szacunku, kolego, właśnie tak.Od małegofutrzaka do potężnego zbira.– Rana na jego policzku już niemal się zagoiła i została po niej tylkodługa blizna.Zmarszczyłam czoło.Mógł polecić magowi takie jej wyleczenie, że w ogóle niebyłoby śladu.Chyba że chciał mieć szramę.– Na mleko Matki, zrobiłeś to – stwierdziłam.– Zabiłeś go.Zostałeś Łotrem.Rosto podtrzymał Łobuziaka jedną ręką, a drugą przytrzymał mnie za kark, po czympocałował mnie w usta.Powinnam mu przyłożyć, ale jego wargi były słodkie i miękkie.Walnęgo następnym razem.– Obiecuję, że nie uderzy mi to do głowy – powiedział, gdy mnie puścił.– Ale cośmusiało się zmienić, Becco.Wiedziałaś o tym równie dobrze jak my.– Rozejrzał się.– Ten dom to dobra kwateragłówna.Moglibyśmy przerobić go na karczmę.Dwór Łotra, który mamy, nie jest dobry.Ludziezaczynają się w nim czuć jak rodzina królewska.Zapominają, że powinni przede wszystkim dbaćo Niższe Miasto.Aniki klepnęła go w łydkę.– Cudowne plany.A teraz siadaj i jedz.Około dziewiątej przybył kurier, by powiedzieć, że na parę dni wszystkie Psy zwolnionoz obowiązku służby.Król wprowadził w mieście stan wyjątkowy.Żołnierze mieli utrzymywaćporządek na ulicach.Wolno było robić zakupy, ale zgromadzenia większe niż dziesięć osóbzostały zakazane.Tansy, Herun, pani Annis i służący Loftsów wyszli w pierwszej kolejności.Mielipieniądze – Herun to spadkobierca swojego dziadka.Zamieszkają w jednym z domówKrzywonogiego w Dzielnicy Koturnowej.Patrzyłam, jak odchodzą, i czułam ulgę.Klapswylądował mi na ramieniu.Nie miał na sobie żadnego ducha.Czwartek, 14 maja 246Jack wyprowadził się wczoraj ze swoimi dziećmi.Powiedział, że zarobił trochępieniędzy.Nie mówił, jak.Nie pytałam, chociaż obracałam w palcach swój ognisty opal, gdypakowali rzeczy.Dziewczynki nie zapałały do mnie sympatią, ale nauczyłam ich braciszka graćw koci koci łapci, tak samo jak uczyłam tego swoich braci.Wczoraj po południu przyszedł do mnie kurier.Dziś o dziewiątej miałam się stawić wmundurze w Sądzie Miejskim.Wiedziałam, że będę musiała stanąć przed panem Tullusem iopowiedzieć o tych fragmentach aresztowania, przy których byłam jedynym świadkiem.Postanowił przeprowadzić tak zwaną „zaćmioną sesję” i podczas niej osądzić panią Noll i bandęWęża Cienia.Zachodziła obawa, że proces w zwykły dzień sądowy groziłby wybuchemkolejnych rozruchów, bez względu na obecność żołnierzy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki