[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obróciła księgę, żeby Pendergast łatwiej widział.Agent dokładnieobejrzał nagryzmolony podpis, potem zaczął wertować księgę z powro-tem do początku, sprawdzając każdą stronę.Wyprostował się. Zdaje się, że nie przyjeżdżał zbyt często. Nikt nie przyjeżdża często. A jej córka? Nawet nie wiedziałam, że ma córkę.Nigdy jej nie odwiedzała.Pendergast łagodnie położył rękę na masywnym ramieniu kobiety. W odpowiedzi na pani pytanie, tak, Colin Fearing nie żyje.Oczy jej się zrobiły jeszcze większe. Zamordowany? Jeszcze nie znamy przyczyny jego śmierci.Więc nikt nie zawia-domił jego matki? Nikt.Chyba nikt tutaj nie wiedział.Ale. Zawahała się. Chy-ba nie przyjechaliście jej zawiadomić? Nie całkiem. Uważam, że nie powinniście.Po co psuć jej ostatnie krótkie mie-siące życia? To znaczy, on prawie jej nie odwiedzał i nigdy nie zosta-wał długo.Nie będzie za nim tęskniła. Jaki on był? Kobieta się skrzywiła. Nie chciałabym mieć takiego syna.61  Doprawdy? Proszę wyjaśnić. Niegrzeczny.Niemiły.Nazywał mnie Grubą Bertą. Zaczerwie-niła się. Oburzające! A jak pani ma na imię, moja droga? Jo-Ann. Zawahała się. Nie mówcie pani Fearing o jegośmierci, dobrze? Jest pani bardzo współczującą osobą, Jo-Ann.A teraz czy mo-żemy się zobaczyć z panią Fearing? Gdzież jest ta pomocnica?  Chciała ponownie nacisnąć guzikinterkomu, ale się rozmyśliła. Sama was zaprowadzę.Proszę za mną.Ale muszę was ostrzec: pani Fearing jest niezle stuknięta. Stuknięta  powtórzył Pendergast. Rozumiem.Kobieta z trudem dzwignęła się z krzesła, bardziej niż chętna dopomocy.Poszli za nią długim, mrocznym korytarzem wyłożonym lino-leum atakowani przez kolejne nieprzyjemne zapachy: ludzkie odchody,gotowane jedzenie, wymioty.Każde mijane drzwi prezentowały własnąsuitę odgłosów: mamrotanie, jęki, gorączkowe głośne gadanie, chrapa-nie.Kobieta przystanęła przed otwartymi drzwiami i zapukała. Pani Fearing? Odejdz  odpowiedział słaby głos. Dwóch dżentelmenów do pani!  Jo-Ann siliła się na sztucznieożywiony ton. Nie chcę nikogo widzieć  padła odpowiedz. Dziękujemy, Jo-Ann  odezwał się Pendergast swoim najbardziejukładnym głosem. Dalej już sobie poradzimy.Jest pani prawdziwymskarbem.Weszli do środka.Pokój był mały, zawierał jedynie minimum meblii rzeczy osobistych.Pośrodku królowało szpitalne łóżko stojące napodłodze pokrytej linoleum.Pendergast zręcznie wśliznął się na krzesłoustawione obok łóżka.62  Odejdz  powtórzyła kobieta słabym głosem, bez przekonania.Leżała w łóżku.Nieuczesane śnieżnobiałe włosy tworzyły wokół jejgłowy nastroszoną aureolę, niegdyś błękitne oczy były teraz niemalbiałe, skóra przezroczysta i delikatna jak pergamin.Pod rozczochrany-mi włosami D'Agosta widział lśniącą krzywiznę czaszki.Na szpitalnymstoliku na kółkach piętrzyły się naczynia z lunchu, niesprzątnięte odwielu godzin. Witaj, Gladys  powiedział Pendergast, biorąc ją za rękę. Jaksię czujesz? Parszywie. Czy mogę ci zadać osobiste pytanie? Nie.Pendergast ścisnął jej dłoń. Czy pamiętasz swojego pierwszego misia?Wyblakłe oczy spojrzały na niego pytająco. Twojego pierwszego pluszowego misia.Pamiętasz?Powolne, niepewne kiwnięcie głową. Jak się nazywał?Długie milczenie.A potem staruszka powiedziała: Molly. Aadne imię.Co się stało z Molly?Kolejna długa pauza. Nie wiem. Kto ci dał Molly? Tatuś.Na Gwiazdkę.D'Agosta widział, jak w mętnych oczach staruszki zapala się iskier-ka życia.Nie po raz pierwszy zastanawiał się, do czego zmierza Pen-dergast z tymi dziwacznymi pytaniami. Jaki to musiał być cudowny prezent  powiedział Pendergast.Opowiedz mi o Molly. Była zrobiona ze skarpetek zszytych razem i wypchanych gałga-nami.Miała namalowaną muszkę.Kochałam tego misia.Spałam z nim63 każdej nocy.Z nim byłam bezpieczna.Nikt nie mógł mnie skrzywdzić. Promienny uśmiech wykwitł na twarzy starej damy, w jednym okuwezbrała łza i stoczyła się po policzku.Pendergast szybko podał jej kleenex z paczuszki, którą wyjął z kie-szeni.Staruszka wzięła chusteczkę, osuszyła oczy i wytarła nos. Molly  powtórzyła odległym głosem. Co ja bym dała, żebyznowu przytulić tego głupiego wypchanego misia. Po raz pierwszyskupiła wzrok na Pendergaście. Kim pan jest? Przyjacielem  odparł Pendergast. Wpadłem tylko na poga-wędkę.Wstał z krzesła. Musi pan iść? Niestety, tak. Niech pan wróci.Lubię pana.Jest pan porządnym młodym czło-wiekiem. Dziękuję.Postaram się.W drodze do wyjścia Pendergast podał Jo-Ann swoją wizytówkę. Jeśli ktoś odwiedzi panią Fearing, zechce pani łaskawie mniezawiadomić? Oczywiście!  Wzięła wizytówkę niemal z szacunkiem.Po chwili wyszli na pusty, zachwaszczony parking i rolls gładkopodjechał, żeby ich zabrać.Pendergast przytrzymał drzwi przed D'Ag-ostą.Piętnaście minut pózniej znalezli się na autostradzie międzysta-nowej numer 87 i pędzili z powrotem do Nowego Jorku. Zauważyłeś ten stary obraz w korytarzu obok pokoju pani Fe-aring?  wymamrotał Pendergast. Podejrzewam, że to oryginalnyBierstadt, tylko wymaga porządnego czyszczenia.D'Agosta pokręcił głową. Powiesz mi, o co tu chodziło, czy wolisz mnie trzymać w nie-pewności?Z błyskiem rozbawienia w oku Pendergast wyjął z kieszeni mary-narki probówkę.W środku tkwiła wilgotna chusteczka higieniczna.64 D'Agosta wytrzeszczył oczy.Nawet nie zauważył, kiedy Pendergastzabrał używaną chusteczkę. Do DNA? Naturalnie. A ta historia z misiem? Każdy kiedyś miał misia.W tym ćwiczeniu chodziło o to, żebymusiała wydmuchać nos.D'Agosta był zaszokowany. To podłe. Wręcz przeciwnie. Pendergast wsunął probówkę z powrotemdo kieszeni. To były łzy radości.Rozjaśniliśmy dzień pani Fearing, aona w zamian oddała nam przysługę. Mam nadzieję, że zdążymy zrobić analizę, zanim Steinbrennersprzeda drużynę Jankesów. Znowu musimy działać nie tylko poza schematem, ale poza ca-łym systemem schematów. Co to znaczy?Pendergast tylko uśmiechnął się enigmatycznie. 11. Noro, tak mi przykro!  Portier zamaszyście otworzył drzwi ichwycił jej rękę; poczuła zapach toniku do włosów i płynu po goleniu. W twoim mieszkaniu wszystko gotowe.Zamki zmienione.Wszystkonaprawione.Mam nowy klucz.Moje najszczersze kondolencje.Naj-szczersze.Nora poczuła zimny, płaski klucz wciśnięty w dłoń. Gdybyś potrzebowała pomocy, daj mi znać. Patrzył na nią zprawdziwym smutkiem w czystych brązowych oczach.Nora przełknęła ślinę. Dziękuję ci za życzliwość, Enrico. Tego zwrotu używała jużniemal automatycznie. W każdej chwili.Cokolwiek.Tylko zadzwoń i Enrico przybie-gnie. Dziękuję.Ruszyła w stronę windy, zawahała się, znowu zaczęła iść.Musiałato zrobić bez zastanowienia.Drzwi kabiny zamknęły się ze szczękiem i winda gładko wjechałana szóste piętro.Drzwi się rozsunęły, ale Nora się nie poruszyła.Do-piero kiedy ponownie zaczęły się zamykać, szybko wyszła na korytarz.Wszędzie panowała cisza.Zza jednych drzwi sączył się stłumionykwartet Beethovena, zza drugich dochodziła cicha rozmowa.Nora zro-biła krok i znowu się zawahała.Przed sobą, na zakręcie korytarza, wi-działa drzwi do ich.do jej mieszkania, z przykręconym mosiężnymnumerem 612.66 Powoli przeszła korytarzem i zatrzymała się przed drzwiami.Judaszbył czarny, światło w środku zgaszone.Wkładka i nakładka zamka wdrzwiach błyszczały nowością.Nora rozwarła dłoń i spojrzała na klucz:lśniący, świeżo wycięły [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki