[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To chyba byłoto, czego nauczyły mnie te wydarzenia.Będę więc od jutra pracować jakoaptekarka, tak jak wszyscy moi przodkowie.- Jesteście silną kobietą. - Dziękuję wam - odpowiedziała z mocą na jego spojrzenie.Po długim milczeniu Helmbrecht zapytał z lekka ochrypłym głosem:- Pozwólcie mi jeszcze na ostatnie pytanie: naprawdę jesteście pewna,że nie chcecie wysłać swojemu synowi żadnej wieści? Byłoby dla mniezaszczytem dostarczyć mu od was ten list.- Wiem - odpowiedziała, złoszcząc się z powodu niepewności, którąłatwo było odczytać z jej pospiesznej reakcji.- Ale lepiej będzie, jeślizachowam w stosunku do niego milczenie.Matka, która go wychowała iprzez wszystkie te lata towarzyszyła mu na co dzień, nie żyje.Jestdostatecznie dorosły, by samodzielnie iść swoją drogą.Beze mnie będziemu się lepiej wiodło.Z pewnością nie chcecie mi odmówić zdolności dooceny tego, o czym mówię.- Nie, nie - zapewnił ją łamiącym się głosem.Wbrew jego słowomwyczytała z jego oczu zdziwienie.Ale była zbyt zmęczona, by starać sięto zrozumieć.- Pozwólcie mi na ostatnią prośbę.- Pochyliła się i położyła swojąszczupłą, długą dłoń na jego dłoni.Szarpnął się do tyłu.Ona zdecydo-wanie go przytrzymała.- Gdy dojedziecie do Kónigsbergu i spotkaciemoją kuzynkę, jej również powiedzcie, proszę, że umarłam.- Słucham? - Zmarszczył czoło.- Jeśli wolicie, możecie też powiedzieć, że jestem bardzo, bardzodaleko stąd.W żadnym wypadku nie powinna wiedzieć, gdzie jestem i corobię.Wystarczy już, że mieszkam tak blisko miasta, w którym być możeona zostanie.- Nawet jeśli tego nie rozumiem, zrobię wszystko, czego żądacie,szanowna pani.- Wiedziałam, że można na was polegać.- Uśmiechnęła się i ostatniraz rozkoszowała się podziwianiem jego bursztynowych oczu i oglą-daniem jego twarzy.9Wstawał świt.Jak zwykle w ostatnich dniach Magdalena stała w okniepokoju gościnnego Pod Zielonym Drzewem i patrzyła w dół knipawskiejLanggasse.W stojącym naprzeciw domu jakaś służąca otworzyła drzwi i wyszła z dwoma pustymi wiadrami na ulicę.Wkrótce wróciła od pobliskiej studni, niosąc świeżą wodę.Dwajmłodzieńcy przeszli obok, gwiżdżąc, tuż za nimi szła grupka kobiet zziołami.Musieli należeć do pierwszych osób, które wpuszczono przezbramę miejską na haberberskim przedmieściu.Krótka noc była na ichzmęczonych twarzach wypisana tak samo, jak trudy długiego pieszegomarszu, który musiał być za nimi.Mimo to wysiłek się opłacał, by wokółrynku i przy budach na Moście Kramarzy zarobić kilka groszy.Jakiś pies wściekle ujadał na kota.Ten, fukając i prężąc się,odpowiedział na grozne zaczepki, ale jednocześnie mądrze sięwycofywał.Młodzieńcy robili sobie zabawę ze srożenia się psa.Jedennagle chwycił w rękę kołek, w który pies się wgryzł zębami.Drugi kopnąłzwierzaka, aż ten podkulił ogon i uciekł w przeciwnym kierunku.Kot ztriumfem wymaszerował ze swojej kryjówki z powrotem na ulicę.Magdalena się uśmiechnęła.Rozkoszowała się wrażeniem codzienności,za czym w ostatnich dniach rozpaczliwie tęskniła.Jak wielką miałanadzieję, że wszystko się zmieni na lepsze, gdy tylko Erick znów znajdziesię w jej ramionach.Ale teraz ponownie była rozdarta pomiędzy lękiem anadzieją, o przyszłości wiedziała mniej niż przedtem, od kiedy przedwieloma tygodniami wyruszyły z Frankfurtu.- M-m-magdalena! - jękliwe wołanie przywróciło ją do rzeczy-wistości.Powoli się odwróciła i popatrzyła w głąb mrocznej izby.Namałym stoliku obok łóżka migotała lampa łojowa.Zasłony na oknachwciąż były na wpół zaciągnięte.Zwiatło wczesnego poranka z wahaniemwnikało przez wąską szparę.Nie tylko to sprawiało, że w pomieszczeniupanował przytłaczający nastrój.Podeszła do szerokiego łóżka przy prawej dłuższej ścianie.Pomiędzygrubymi poduszkami i pierzynami wychudzone ciało Ericka było ledwierozpoznawalne.Bladość jego skóry i posiwiałe włosy słabo odcinały sięod jasnego lnu pościeli.Migoczące światło łojówki nadawało bladejtwarzy osobliwy wygląd.Ręce Ericka bezsilnie leżały na kołdrze.Spojrzenie jego kiedyś tak głębokich, teraz już tylko zmęczonychniebieskich oczu ledwie było zdolne do skupienia się na niej iwpatrywania w nią.Ten budzący współczucie widok, stanowiący taki kontrast z niegdyś pełną wyrazu i siły postacią męża, wciąż odnowa nieubłaganie pokazywał jej, jak bardzo się w ostatnich tygodniachmyliła co do prawdy.Ten Erick, w którym się kiedyś zakochała, jużdawno nie istniał! Nikt nie jest tym, za kogo się go od dawna uważa, znówprzyszło jej do głowy.Z wysiłkiem przełknęła łzy.Wysoka gorączka trzymała Ericka w swoich szponach od tygodni.Wynikała ze stanu zapalnego, który wdał się w starej ranie w poprzekbrzucha.Już podczas długiej podróży rana musiała się ciągle sączyć i odczasu do czasu krwawić.Po przybyciu do Kónigsbergu nastąpiłozałamanie.Całymi dniami nie można się było z nim porozumieć, zjednych skurczów popadał w kolejne, chwytały go dreszcze, wnastępnym momencie cierpiał z powodu nieopisanego gorąca [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki