[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Może znajdziesz coś wolnego przy the Mall.Stróż chrząknął.-A gdzie znajdę to Canvas? - spytał Jeremy.-Podążaj dalej na południe - odparł tamten, wskazując ręką.-Trudno się pomylić.To leży tuż przy Price's Bridge.Od razubędziesz wiedział, że jesteś na miejscu.I to się zgadzało.Namiotowe miasteczko rozciągało się między zatoką a samymMelbourne.Wzniesiono je według konkretnego planu.Namiotynie stały gdzie popadnie, czy gdzie komu pasuje.Ustawiono je wszeregach, tworząc uliczki.Znalazł wóz na skrzyżowaniuBuckingham Gate i Victoria Street.Podjechał do niego od tyłu iszukał otworów w plandece.Natychmiast ktoś przystawił mu lufędo głowy.- Wycofuj się, ale już - usłyszał głos Blixa.182 - Zwietna robota - odparł Jeremy, ale nie patrzył w stronęmorderczej lufy.Nie chciał myśleć, że palec Blixa może drgnąć idojdzie do nieszczęścia.-Jordan? - spytał Blix, wysuwając głowę spod plandeki izabezpieczając rewolwer.Jeremy uśmiechał się.Blix też zdobył się na coś podobnego.- Ostrożności nigdy dość - oznajmił.Z tyłu za Blixem ukazała się ciemna głowa.Jeremy poczułulgę na widok Matta.Chłopiec najwyrazniej też się ucieszył.Zeskoczył z wozu i poklepał konia Jeremy'ego.-Wiedziałem, że przyjedziesz - mówił z ufnością.- A Roza? - spytał Jeremy.W oczach Blixa pojawiło się zmieszanie.- Dlaczego wyjechaliście?- Mały i Lily się rozchorowali.Jeremy poczuł ciężar w piersi.- Tamci nic ci o tym nie mówili? - zdziwił się Blix.Jeremyzeskoczył z konia i zaczął odpinać juki.Nigdzie się bez nich nie ruszał.Matt przywiązał konia dowozu, a potem wślizgnął się między obu mężczyzn.- Oni nie żyją - odparł Jeremy cicho i opowiedział, co się stało,ale nie wdawał się w szczegóły na temat tego, co znalezli wobozie.Blix słuchał i zaciskał szczęki tak, że mu pobielały.Ręcenawet nie drgnęły.Wciąż trzymał w nich strzelbę.- Słyszałam was.Roza spuściła nogi z wozu i osunęła się w ramionaJeremy'ego.183 Jego kurtka pachniała skórą i błotem, ale Roza się nieodsunęła.Pod kurtką gwałtownie biło jego serce.Spierzchniętymi wargami dotknął jej czoła, a kiedy uniosła twarzi spojrzała mu w oczy, położył dłonie na jej policzkach.To nie było sentymentalne zachowanie.Szorstkie wargimężczyzny niemal sprawiały jej ból, ale chciała je czuć, chciałatego, oplotła go ramionami w pasie.Dotykała dłońmi rewolweru,wyczuwała kość biodrową.- Dzieciom już lepiej - szepnęła, kiedy ich usta się rozdzieliły.Przytuliła twarz do jego ciepłej szyi.Tym razem Jeremy nie nosiłapaszki, koszula była rozpięta.Mężczyzna miał ciepłą, gładkąskórę, nie mogła się od niego oderwać.- Lily już prawie wyzdrowiała, Jordy kaszle, ale jest corazlepiej.Z każdym dniem coraz lepiej.-1 to wcale nie dzięki doktorowi - wtrącił Blix z pogardą.-Najlepiej bym zrobił, gdybym tam wrócił i go zastrzelił.-Nie będzie żadnego strzelania - zaprotestowała Roza surowo,a Blix zawstydził się i uśmiechnął niepewnie.- Zabieram was do hotelu - oświadczył Jeremy, któremu niepodobało się to całe Canvas.-Jesteś głupszy niż na to wyglądasz - odparła Roza.Najmniejszym gestem nie dała poznać, że chce mu się wymknąć,a on też nie wyglądał na niezadowolonego.Obejmował ją mocno.Wydawało mu się to całkiem naturalne.Właśnie za tym tęskniłyjego ramiona przez cały ten długi czas, kiedy znajdował siędaleko od niej.Niemal przez trzy tygodnie.Nigdy więcej na takdługo jej nie zostawi.184 - Myślisz, że Summer nas nie szuka? - spytała.-Nie uważasz,że ten napad na bank to największe przestępstwo, jakiegodokonano w Geelong od czasu odkrycia złota?- Przeklęte głupki! - mruknął Blix.- Przecież teraz wszyscypowtarzają sobie ich nazwiska.Nie sądziłem, że można byćtakim kompletnym idiotą.- Nie ma bezpieczniejszego miejsca niż Canvas- zapewniła Roza.- Zwłaszcza, że wynajmujemy miejsce jakorodzina Smithów - dodała, wymieniając spojrzenia z Blixem.- Bo ja nie jestem taki całkiem głupi - mruknął tamten.-Zresztą nie po raz pierwszy nazywam się Smith.Mężczyzna musisię ukrywać, jeśli chce przeżyć.- Ty to już na pewno przeżyjesz, kolego Smith- powiedział Jeremy, ściskając mu rękę.- Ja osobiście zwyklenazywam się Johnes.Zachichotali obaj.Blix poklepał Jeremiego po plecach,spoglądał i na Rozę, i na niego, ale w jego spojrzeniu niedostrzegało się już ani śladu bólu.Wieczorem Jeremy zabrał Rozę nad morze, na zachód odmiasteczka.Wiózł ją przed sobą w siodle.Mieli sobie wiele dopowiedzenia.-Nie powinnam była zostawiać dzieci - zaniepokoiła się Roza,kiedy w jakiś czas potem szli wzdłuż brzegu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki