[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zmarzł tak bardzo, że nawet nie zauważył, kiedy temperatura wzrosła do nieszkodliwychdziesięciu stopni poniżej zera.Orion dotarł do niego i spojrzał z lękiem na odsłonięty fragment szorstkiej kory.- Udało nam się! - Zawołał Ozzie, obejmując chłopaka.- Kurwa, udało nam się!Opuściliśmy tamten skurwysyński świat.Jesteśmy wolni.Wolni, wolni, wolni!- Na pewno? Naprawdę uciekliśmy?- Tak, do cholery! Założę się o własną dupę! Uciekliśmy chłopcze, my dwaj.I Tocheeteż, oczywiście.Chodz, przekażemy mu dobre wieści.- Ale, Ozzie.- Orion uniósł wzrok.- Niebo nadal jest czerwone.- Hmm, masz rację.- Spojrzał w górę, mrużąc powieki.Było różowe, bardzo jasne,zwłaszcza jak na tę porę dnia.To znaczy, na tę porę dnia według jego zegara.Jeśli byli już nainnym świecie.- No, nie wiem.W Galaktyce nie brakuje czerwonych gwiazd.Podjechał do sań, wyciągnął zmięty pergamin i napisał: Chyba nam się udało.Wytrzymasz jeszcze trochę?".JAK DAUGO BD %7łYA.Ozzie uniósł amulet przyjazni i przekonał się, że iskierka zniknęła niemal całkowicie.- Chyba w tę stronę - powiedział i ruszył naprzód.Właściwie nie przejmował się jużkierunkiem.Fizyczne warunki prawie się nie zmieniły, ale sama świadomość, że opuścilistraszliwy świat Lodowej Cytadeli, pozwoliła mu wykrzesać z ciała dodatkową energię.Jakbym był wielorybem lodowym - pomyślał.Teraz, gdy wiedział już, czego szukać, znaki łatwo było zauważyć.Gruba warstwaśniegu, inne gatunki drzew o szkieletowych gałęziach rysujących się na tle wyrazniejaśniejszego nieba.Z każdym jardem wygląd otoczenia się zmieniał.Wkrótce ujrzeli rzadkiekępki trawy barwy henny wystające spod śniegu.Po drzewach biegały podobne do gryzonistworzonka.Kupki topniejącego śniegu spadały z gałęzi z cichym łoskotem.Robiło się corazcieplej.Zjeżdżali szybko w dół po stromym stoku.Las skończył się raptownie.Ozzie minął ostatnie drzewa i wyjechał na śnieżne poleusiane głazami oraz coraz rozleglejszymi połaciami pomarańczowej trawy.Znajdowali się wpołowie długości potężnej doliny w wysokich jak Alpy górach.Przed sobą mieli ciągnące sięna dwadzieścia mil w obie strony jezioro o cudownie przejrzystej wodzie.Na jego brzegachrosły drzewa, a na ich ciemnych gałęziach pojawiały się pierwsze pączki.Jakieś pół miliprzed nimi śnieg kończył się całkowicie.Po trawiastym polu płynęły setkiwczesnowiosennych strumyczków.Stoki po obu stronach porastał niemal ciągły las,oddzielający szerokim pasmem trawiastą dolinę od skalistych gór.Obejrzał się za siebie i pomyślał, że powinno wystarczyć pięć minut, by zjechać tu nanartach od skraju lasu.Im jednak zajęło to co najmniej kwadrans.Zza jednego z brzegówdoliny wyłaniało się jasne słońce.Ozzie wreszcie zrozumiał, dlaczego niebo było różowe.Przeszli z posępnego, czerwonobrązowego zmierzchu prosto w promienny świt.Zdjął powoli kaptur i uśmiechnął się szeroko.Coraz silniejsze promienie słońca grzałymu skórę.CZTERY%7ładna osiadła alfa nie miała imienia.Imiona były elementem systemu porozumiewania sięcałkowicie odmiennego od bezpośrednich połączeń nerwowych używanych przez ichgatunek.Rzecz jasna potrafiły jednak odróżniać poszczególnych przedstawicieli swegorodzaju.Każda osiadła alfa, nawet w postaci skupiska, była przede wszystkim indywidualnymosobnikiem.Ten czynnik wywodził się z terytorializmu charakterystycznego dla wczesnegookresu ich historii.Nim wynalazły maszyny, sojusze między nimi powstawały i rozpadały sięz przewidywalną regularnością.Nawet najbliższe związki łatwo zrywano, gdy tylko mogło toprzynieść korzyść.W owych czasach spory zawsze toczono o terytorium oraz zasoby -głównie wodę pitną i grunty orne.Z biegiem tysiącleci zmieniało się niewiele.Po nadejściu mechanizacji natura sojuszy się zmieniła, zgodnie z wymaganiamistawianymi przez maszyny.Wzajemnymi podchodami i nagłymi zmianami układów nadaljednak władały te same zasady podstępu i brutalnej siły.Pewna osiadła alfa potrafiła przez cały ten czas zachować główną pozycję.Zawszetworzyła najsilniejsze sojusze, zawsze umiała przechytrzyć rywali, zawsze skutecznie broniłaswych granic, zawsze była najsprytniejsza.W pózniejszych czasach stała się największa inajpotężniejsza ze wszystkich.Choć nie miała imienia, można ją było zidentyfikować dziękimiejscu jej pobytu: Górze Zwiatła Poranku.Był to wielki, skalny stożek wyrastającypośrodku długiej doliny o bagnistym dnie i stromych, wysokich na setki metrów ścianach,ustawionych w taki sposób, że snopy słonecznego blasku przedostające się do środka przeznieregularny wlot padały na górę tylko wczesnym rankiem.To miejsce doskonale się nadawało na terytorium dla nowej osiadłej alfy.Podczas jejamalgamacji, siedem albo osiem tysięcy lat przed tym, nim na Ziemi pojawił się Chrystus, wrównikowej strefie planety bytowały tysiące, być może nawet dziesiątki tysięcy osiadłych alf,a każdej z nich służył jej własny klan wędrownych osobników.Były wówczas jeszczeprymitywnymi istotami, ich długa sekwencja ewolucyjna dopiero zaczynała wydawać owoce.Osiadłe osobniki tkwiły w centrum swych zazdrośnie strzeżonych terytoriów i ćwiczyłypierwotny intelekt, knując spiski przeciwko sąsiadom.Stada standardowych wędrownych alfżywiły się komórkami podstawowymi wypełniającymi błotniste strumienie i opiekowały sięjadalnymi roślinami.Zaczęła się też kształtować kasta wędrownych żołnierzy, ponieważosiadłe alfy kierowały najsilniejsze i najzręczniejsze osobniki ze swoich stad do pracypolegającej na tłuczeniu rywali drewnianymi pałkami.Małe podstado złożone z dwunastu wędrownych osobników wyruszyło na rozkazrodzicielskiej osiadłej alfy na poszukiwania miejsca, w którym można by założyć nowe stado.Tego rodzaju sąsiednie terytorium byłoby bardzo korzystne dla założycielki.Sojusze opartena wspólnym pochodzeniu osobowości były najtrwalsze, przynajmniej w pierwszych latach.Z czasem jednak różnice się kumulowały.Tak było zawsze.Góra Zwiatła Poranku zachowała wspomnienia z czasów przed amalgamacją, nimjeszcze zrodziła się prawdziwa myśl.Podstado przez wiele dni schodziło ostrożnie ze stoków,umykając przed kamiennymi lawinami i wspinając się na ostre wyniosłości.Potem wszystkieosobniki zbiły się w ciasną grupę i zagłębiły w dżunglę porastającą bagniste dno doliny.Codzień o świcie nad bujną roślinnością unosiła się mgła, pozostałość po nocnych deszczach.Opary przydawały potężnym snopom słonecznego blasku delikatnego,pomarańczowozłotego koloru.W takiej właśnie chwili przybysze ujrzeli symetryczny stożek wznoszący się nadpogrążoną w cieniu powierzchnią.Jedyny obiekt w całej dolinie, na który padało światło, lśniłjaskrawo-szmaragdowym blaskiem na tle różowawego nieba.Z jego stoków spływałyroziskrzone potoki.Wysoko nad szczytem krążyły czarne punkciki.Rozpostarte szerokoskrzydła pozwalały stworzeniom unosić się leniwie na prądach powietrznych.To była jedna znielicznych, innych niż alfy form życia, jakie jeszcze ocalały w tropikach.Czterech największych członków stada przycisnęło się mocno do siebie.Ich receptorynerwowe zetknęły się ze sobą, łącząc mózgi w jedną całość
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Linki
- Indeks
- Bruce Lansky [Girls to the Rescue 02] Girls to the Rescue Book 2 (pdf)
- Warren Adler Wojna państwa Rose 02 Dzieci państwa Rose
- Hieber Leanna Renee Percy Parker 02 Walka wiatła i mroku o Percy Parker (2)
- Kallysten [Blurred Trilogy 02 Blurred Bloodlines (pdf)
- § Trigiani Adriana Pula szczęcia 02 Pula marzeń
- Anne Stuart Czarny lód 02 Zimny jak lód
- Reynard Sylvain Piekło Gabriela 02 Ekstaza Gabriela
- Broadrick Annette Bracia z Teksasu 02 Zaloty po teksasku
- Bidwell George Michał i Pat 02 Synowie Pat
- Dodd Christina Wybrańcy ciemnoci 02 Dotyk ciemnoci(1)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- szkla.opx.pl