[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na dworcu czekał przecie.Zapakował  famułę do fiakra i kazał jechać na jakąś tam ulicę, Przyjeżdżają pod kamieni-czysko  nawet nie zwróciła uwagi, na której ulicy.Wchodzą po schodach kamiennych,  kra-kowskich , na drugie piętro.No, drzwi jak drzwi.Zadzwonił.Jakaś nieznajoma kuchtadrzwi otwiera i  całuje rączki.Korytarz wcale ładny.A ten się śmieje w swe wąsy! Czegoznowu! Uchyla drzwi z ukłonem.Aż krzyknęła! Pokój obszerny, przecudny, o dwu oknach.Zliczne łóżko metalowe, zasłonięte parawanikiem z białego drzewa, specjalnie obstalowa-nym.U góry tego parawanika sztychy, które tak lubiła: Tycjana hrabia Norfolk z Pittich i tenz Luwru młodzieniec z rękawiczką.Reprodukcja panienki Leonarda, która przypomina Si-monetę Botticellego, a przecież jest tak inna, tak najzupełniej inna.W głębi pokoju ślicznebiurko na obstalunek robione.Na nim czarujące fotografie  chłopaka Rafaela, z uciętymiwłosami  anioła grającego na skrzypcach według Rossiego.Grube sukno niebieskie zaścieła cały pokój.Zliczne obicie i lampa  istny cud! Cóż zaabażur ze szkła! Jaki blask!Pani Xenia była tego dnia wyjątkowo, po burżujsku szczęśliwa.Lecz na szczęśliwość wogóle i innych dni nie mogła się uskarżać.Odkąd wyszła za mąż za tego cierpika i narwańca,zazdrośnika i krzykałę o morałach, wielbiciela co najbrudniejszych i najbardziej cuchnącychrobotników  dobrze się czuła.Stała się inną, tak inną, że nie mogła przypomnieć siebie sa-mej w Paryżu lub Warszawie.Gdy jej jeszcze kiedy  dla konkokcji żołądeczka poczynał87 urągać, gdy się o coś tam  nawalił z całym brzmieniem zestawień i przypomnień, po prostunie wierzyła w to, co on jej (z życia przecie) wypomina.Wszystko tamto wywietrzało jej zgłowy i wyleciało z pamięci.Nastało inne życie, tak urozmaicone i bogate, że literalnie niemogła przebrnąć, przebić się przez ogrom tego piękna.Istne zboże we żniwa!Gdy była nad Wisłokiem w cichej polskiej wioszczynie wśród wieśniaków i wieśniaczek w łagodnym rzecznym rozdole, który się niepokaznie poczynał, otwierał jak gdyby sen letni,spokojny, a kończył kędyś na progu nieba  nie mogła literalnie wierzyć, że ona w ogóle byław tym jakimś Paryżu, w takim mieście, że tam znała jakichś tam ludzi.Bo po prawdzie, tolubiła nade wszystko wieś i prawdziwych chłopów, prawdziwe dziewczęta i kobiety, szczery wieski naród i ich tameczne a swoje własne życie.Każda wiejska praca, prawda, piosenka wpadała do jej duszy i do ucha jak pszczoła doswego ula.Piosenki! Raz zasłyszana  już jest w pamięci jak w kufrze zamczystym, na zaw-sze.Umiała na pamięć wszystkie i każdą, ale tak, jak się mówi, tak, jak trzeba taką rzecz wy-dać, żeby było i prawdziwie, i ładnie.Jakże też to lubił, jak lubił ten architekt słuchać pieśniwiejskich z jej ust.Zamierał z rozkoszy, zanosił się ze śmiechu od tego dowcipu, prawdy ikrasy, jaka jest w piosence wiejskiej.Znała się tam przez lato ze wszystkimi ludzmi, to zna-czy ze wszystkimi babami i dziewuchami, i niemało się z nimi naurągała na chłopów.Podsekretem chodziła często w chusteczce i spódnicy żąć i do siana, bo tak lubiła rozmawiać zdziewczynami i słuchać, jak się przegadują z chłopaczyskami.Tylko że  milioner nie lubił, skoro się tam gdzie  zawieruszała , więc mu już i tego ustą-piła, choć z głębokim żalem.Zaraz go pikało, że już coś będzie.Taki był zestrachany, jeszczez tego Paryża.Zmieszny chłop! Bo ten cały Paryż  Boże drogi!  to było akurat to samo conad Wisłokiem: popatrzeć, jak to tam jest, no, wszędzie  jak żyją, po jakiemu się co robi  isamej żyć tymże wszystkim, spełna, duszkiem, żeby było czuć, że się żyje, i tak, jak inny na-ród żyje. Milioner zaraz coś nastroszył, nastawił swoje  zasady jak lunetę albo mikroskopi dawajże patrzeć! A jak się już napatrzył do syta, dopiero widzi, że śmieszne jest to jego całebadanie.Jedną miał wadę ten potentat finansowy,  podskarbi narodu : nie umiał patrzeć we-soło na ludzkie życie, garściami rwać wesołość, jak się rwie czerwone maliny z krzaka przydrodze.Zaraz  naprawiać, przebudowywać, leczyć, goić.Mędrek, socjał w mnisim kaptu-rze czy mnich w socjalikowskim kabacie.Ale kochała go za inne, inne, inne rzeczy! Wielbiła w nim aż do szału dzikiego swego ko-chanka  siłę miłości i zawsze jednaki ten szał, jego własny, a jednak echo budzący w jej du-szy namiętnej  spojrzenia zawsze jednako wlepione w jej oczy, uczucie zawsze jednako roz-palające w niej uczucia.Gdy ją w Paryżu po ślubie nosił na ręku w swej izbie i tulił w barach,szepcząc jej bajdy o jakimś ta jeziorze w Tatrach, o sadzawce w skałach nad morzem, o włó-częgach dziennych i nocnych po mieście, o tęsknotach, męczarniach, błyskach nadziei i za-wodach, które szatan jak potrzaski i wnyki na nich zastawiał  słuchała, jakby to ona samamówiła mu o sobie.Milczała wtedy.Nie wiedział, oślisko, nic, że gdy on jej szukał, ona zanim szalała; że kędyś na Bulwarze Haussmanna w dżdżysty dzień szła płacząc, gdy jej Lentao nim napisała te łgarstwa.Aż cylindrowce zatrzymały się i pytały w głos, czego też takaładna panna może płakać? No, i cóż? Nie należało takiemu odpowiadać? Nie należało mówićni słowa? Przecie lżej, gdy człowiek obgada z drugim swoje zmartwienie.Kochała go zawszystko.Z wolna i nie wiadomo jak, jego dusza przesączyła się w jej duszę i jego myślistały się jej myślami.Była najlepszą, najtroskliwszą żoną, była najwierniejszym przyjacielem,czujnym doradcą, który, gdy niebezpieczeństwo czyhało, stawał się sojusznikiem, była naj-weselszym kolegą.Chaos myśli bezładnych o tym wszystkim, co tu równie bezładnie zostało uprzytomnione,przewijał się w umyśle Nienaskiego, gdy ten  milioner zdążał drogą do stacji [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki