[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W powietrzu unosił sięzapach palonych świec, gorącego wosku i świerkowych gałęzi, który zwykle towarzyszyuroczystościom pogrzebowym.Zimny pył, podobny do szronu, pokrywał deski podłogi.Gdy tak stojąc w drzwiach, patrzyła na pusty pokój, ktoś za jej plecami powiedział głośno: Nie ma go tu.Odwracając się, ujrzała kulawą dziewczynkę w czarnym płaszczyku zwyświechtanego materiału, która stała w progu i była tak bardzo podobna do niej samej zczasów dzieciństwa, że wyglądała jak zdjęcie wyjęte z albumu rodzinnego, które nagleporuszyło się, żeby uobecnić żywą osobę, która już dawno umarła.Dziewczynka nieuśmiechała się, tylko z gniewnym wyrazem twarzy zapytała: Szukasz ich?.Maria niemusiała nawet odpowiadać, tylko ruszyła za nią po schodach na górę, pod sam dach, w stronęwielkich strychów, nie odrywając oczu od jej ramion, które ptasimi ruchami rozgarniałypowietrze, z trudem łapiąc równowagę, choć dziewczynka poruszała się szybciej niż ona, zniezwykłą zręcznością odnajdując przejścia wśród desek, rupieci i starych mebli.Korytarze, które ciągnęły się w głąb budynku pod niskim sufitem, były nieoświetlone,tylko samotne świece, przyklejone do belek wystających ze ścian, tliły się gdzieniegdzie,dając żółty, rozproszony blask, od którego bolały oczy.Na deskach podłogi lśniły plamyzakrzepłego wosku, choć drzwi po obu stronach przejścia były zabite gwozdziami, więc napewno nikt tutaj nie mieszkał.Maria przechodziła po podestach ostrożnie, starając się niezaglądać w czarne studnie klatek schodowych, których dno ginęło w ciemności.Mocnotrzymała się skrzypiących poręczy, żeby się nie ześlizgnąć ze stopni, co dziewczynkakwitowała zimnym chichotem.Wyglądało na to, że znalazły się w domach przeznaczonych do rozbiórki, bo popękaneściany, wyraznie grożące zawaleniem, w wielu miejscach były podparte belkami z surowegodrewna.Przeszły przez długi strych, podobny do pustego tunelu z niskim sklepieniem i przezceglane przejście dostały się do sąsiedniego budynku.Zobaczyły przed sobą odrapane drzwiz urwaną klamką.Gdy dziewczynka pchnęła drzwi łokciem, wybuchł zza nich jazgotludzkich głosów, podobny do gwałtownego trzepotania skrzydeł.Weszły do czyjegośmieszkania, w którym stłoczeni na niewielkiej przestrzeni ludzie w niekompletnychubraniach, głośno wykrzykując ceny, handlowali pasmanterią, tawotem, termometrami,ołówkami i guzikami, ważyli na żelaznej wadze gwozdzie i wyślizganą do blasku szufląprzesypywali z worka do worka mutry i śruby.W głębi mieszkania widać było niknący woddali szereg otwartych drzwi do kolejnych pokojów, ciągnący się bez końca przez całybudynek.Mieszkania nie miały korytarzy, łazienek, ani kuchni.Ciągnęły się jedno za drugimjak paciorki różańca nawleczone na jeden sznurek.Przechodząc przez kolejne pomieszczeniaMaria była świadkiem najbardziej intymnych czynności kobiet i mężczyzn, którzy jakby jejw ogóle nie było brali kąpiel w blaszanych wannach wypełnionych mydlinami, zopuszczonymi spodniami siadali na wyszczerbionych sedesach, odbywali stosunki płciowepod brudną pierzyną na żelaznych, skrzypiących łóżkach, sapiąc przy tym i postękując wobecności dzieci, które na odrapanych krzesłach, zajęte sobą, w skupieniu odrabiały lekcje,pisząc coś poślinionymi ołówkami na stronach wyświechtanych zeszytów.Dom, w którym Maria się znalazła, wydawał się nieskończenie długi.Z nieba pewniewyglądał jak wielkie ciało węgorza, podziurawione setkami okien, wyrzucone przez powódzpośrodku miasta.Dziewczynka śmiejąc się, powiedziała, że to najdłuższy dom w Europie i żenikt nie wie, ilu ludzi tu mieszka.Jeśli kiedyś Marii przyszło do głowy, że każdy człowiek gotów upierać się, iż jest odrębnąjednostką, tymczasem w rzeczywistości wszyscy jesteśmy cząstkami gigantycznego ciałazbiorowego, złożonego z milionów komórek, które porasta całą Ziemię niczym żywa,ruszająca się, biała pleśń, teraz widziała falowanie i pulsowanie tej żywej istoty, która tutaj,na wysokim piętrze najdłuższego budynku w Europie, z którego okien widać było tylkoślepe, ceglane mury sąsiednich kamienic, miała formę rodzin zrośniętych ze sobą jakwarstwy huby na pniu drzewa.%7łycie migotało w tych pokojach niczym żywa ikra wysypana na podłogę z rozciętegorybiego brzucha.Gdyby ktoś chciał zbawić to rozmnożone, ruszające się mięso, miałbytrudności z odnalezieniem pojedynczych dusz.Zapewne wszyscy ci ludzie, których tutajwidziała, mieli jakieś imiona i nazwiska, ale nie było pewne, czy nawet sam Bóg byłby wstanie te imiona i nazwiska spamiętać na dzień Sądu, bo wszystko, co tutaj żyło, byłodoskonale wymienne, wymieszane ze śmiercią i jeśli nawet ktoś umierał, nikt nie zauważałjego braku, w puste miejsce wlewała się natychmiast świeża, jeszcze ciepła masa nowych rąki nóg.Ludzie, których mijała w kolejnych pokojach, byli kobietami i mężczyznami, ale ztwarzami obwiązanymi bandażami, w szarych, podartych ubraniach, z drucianymi okularamina nosach, zdawali się nie mieć w ogóle pici, choć, sądząc po ilości potomstwa, które kręciłosię wszędzie, mnożyli się w tych przechodnich mieszkaniach bez umiarkowania.Male dzieciw podartych koszulach bawiły się na podłodze jak stada szczeniąt i gdyby nie ich jasnegłowy, można by pomyśleć, że wilczyca, która je urodziła, gdzieś tu drzemie za zasłoną zprześcieradeł.W powietrzu unosił się zapach parzonej kapusty, gorącej kiełbasy i chlebaświeżo wyjętego z pieca, choć paleniska pieców były zimne i puste, bo, jak na to wyglądało,nigdy w nich nie palono z braku węgla i drewna.Kulejąca dziewczynka uderzeniami zaciśniętych piąstek rozpędzała dzieci, którezagradzały jej drogę.Niektóre domagały się pieniędzy za prawo przejścia przez pokój, anawet żądały biletu do skasowania, na co tylko wybuchała złym śmiechem.Chłopiec z głowąowiniętą bandażem, oparty ramieniem o framugę, śmiejąc się głośno, szczękał w powietrzuniklowanymi szczypcami do kasowania biletów, które najpewniej skradł konduktorowi wtramwaju.Gdy więc Maria trafiła na czarne drzwi nabite gwozdziami, które dostrzegła wciemnej niszy na końcu korytarza, pchnęła je z całych sił tak, że otworzyły się szeroko.Ujrzała przed sobą duże pomieszczenie o szerokich oknach, z których za ciemną wodąMotławy widać było prawie całe śródmieście z Ratuszem i wieżą Marienkirche
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Linki
- Indeks
- Stefan Grot Rowecki Wspomnienia i notatki autobiograficzne
- Stefan Żółkiewski Progres wojny moskiewskiej
- Zeromski Stefan Syzyfowe Prace
- Zeromski Stefan Popioly.(m76)
- Eo Zweig, Stefan Sxaknovelo
- STEFAN ŻEROMSKI Promien Powieć
- Zeromski Stefan Wierna rzeka
- Stefan Żeromski Zamieć
- kamil miszewski mgr
- Cindy Woodsmall Kiedy serce placze
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- hhermiona.xlx.pl