[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pocieszam się jedynie, żesię tam spotkamy i że się na panu odkuję, no i trzaśniemy w gaz.Jak tu się nie śmiad z tego  zapisanego na stratę ? Ale na to nie było czasu.- Jeszcze jedenaście minut! Do czołgów, panowie, i good luck! Wlazłem do czołgu.- A teraz uwaga, szanowny panie Kobierzycki.Dwadzieścia dymnych.Jak tylko artyleria zacznienawałę, wyjdziemy na sam grzbiet, bo dym i wybuchy zupełnie nas zasłonią.Tam nastawię cię nakierunek.Spoziomuj, daj pierwszy na trzy obroty w górę.Jak będzie za długi, skród przez peryskoptak, żeby zasłona szła zaraz przy szczycie.Jak wyjdzie, to pchaj resztę na największej szybkości.Jasne?- A teraz napijmy się wina.Nalaliśmy kubki.- Mamy jeszcze sześd minut.Dobre, co?- Dajcie mi drugi.Jak ruszymy, pepanc i stabilizator.Jeszcze minuta.Rozdarło się nad nami powietrze - szła pierwsza seria i huk wybuchów na celu.Ta własna artyleria, towycie idących na nieprzyjaciela kilogramów stali, te wybuchy, błyski, dym - dają dziwne uczuciebezpieczeostwa i pewności siebie.Nie czujemy się już samotni.Druga! Ta pierwsza już ich dobrzeprzycisnęła.Trzecia! Czwarta! Ale walą! Na całym wzgórzu i zboczach chmura dymu i tumany piachu zbłyskami wybuchów, wszystko aż się kłębi, nie widad nic!- Kierowca, naprzód!Pięknie strzela ten major, nie dziwota, że nasza artyleria najlepsza w 8 armii.- Stój!Ale walą!- Działo w lewo.wolniej.Już!Na celu kurz i dym na dwa piętra.Major nie żałuje amunicji, już przeszło chyba z piętnaście, a możewięcej, bo nad głowami wycie bez przerwy.Major wstał i dał mi znak ręką.- Ognia!Poszedł pierwszy, trochę za krótki.Kobierzycki poprawił i pchał jednego za drugim.Włożyłem białerękawice.- Siedem.osiem.dziewięd.dziesięd!Wychyliłem się wysoko z czołgu i machnąłem ręką na kierunek.Piechota podniosła się i poszła z krzaków drużynami prosto w dół.Widad było, jak piorunem rozsypalisię biegiem w długą tyralierę.Brawo, panie chorąży Talaga!.Trzynasty.czternasty.Jeszcze dwie minuty. .Osiemnasty.lufa już zupełnie na prawo, idzie ostatni.Teraz!Podniosłem mikrofon:- Wszystkie stacje  Adam !- Czołgi.na czołgi!- Na pełnym gazie.wykonad!Zadymiły silniki, poruszyły się krzaki, lawina czołgów przeszła przez grzbiet i runęła w dół.Zamektrzasnął za pociskiem ppanc.- Kierowca, naprzód!Zdjąłem hełm, już mi nie był potrzebny.Teraz albo nigdy.- Jodis, gaz, gaz.jak nigdy w życiu!Waliliśmy pełnym rozpędem i całą mocą silników w dół, wszystko migało w oczach, wszystko siedziało za prędko.Piechota już była w dole i jeszcze nie doszliśmy do niej, gdy zamajaczył mi wlornetce, na samym lewym skrzydle, wychodzący zza dymu czołg.- Działo w lewo.siedemset!Zawył mechanizm wieży, lufa poszła błyskawicznie na kierunek.Tamten stanął.Targnęło lufą wodrzucie.Na nieprzyjacielskim czołgu chmura czarnego dymu i eksplozja.- Na tej szybkości! Wspaniale, Kobierzycki!Z radości kopnąłem go w plecy.Sznur czołgów wchodził już na zbocze, dawno przeszliśmy piechotę.Teraz w ten dym na winnicy.Nicnie widad.Gaz!Wyszedłem prosto na wysoką tuję i dom.Stachów idący z lewej wysunął się na róg domu, stanął nasamym grzbiecie wzniesienia i czołgiem jego aż rzucało od wysyłanych w pośpiechu pocisków.Z boku,zaraz za domem, dwa prześwitujące przez kurz nowością farby działa szturmowe na gąsienicach,zupełnie jak czołgi.Pod ścianą domu sześciu ludzi załogi z rękami do góry; reszta pewnie uciekła.Wyszedłem czołgiem naprzód z prawej strony domu od drogi.Daleko, już za zakrętem na drodze,uciekało pięd czołgów, oddalając się coraz bardziej.Ale Stachów nie dawał za wygraną i mimoodległości pchał za nimi pocisk za pociskiem.Piechota już doszła i wybierała po krzakach z okopów poddających się Niemców.Zadowoleni, pewnisiebie, uśmiechnięci.Brali bardzo czynny udział w prawdziwej bitwie, no i naturalnie wygrali.Wyskoczyłem z czołgu, za mną Stachów.Wyszliśmy za żywopłot na drogę, do której dochodziła małapolna dróżka z zabudowao gospodarskich farmy.Głębokie koleiny nieprzyjacielskich czołgów szłybokiem przez pole.Stanęliśmy. - Co oni, za głupich nas mają? - warknął Stachów.- Przecież to miny te niedbale zamaskowanekopczyki.- No, to teraz piorunem, pan z jednej, ja z drugiej.To duża skrzynkowa, bezpiecznik z boku.Delikatnie odgrzebaliśmy - jest! Podałem Stachowowi zapałkę, przetknął zatyczkę.- Powoli do góry! Uwaga, czy nie ma booby-trapu43.Jazda! Postawimy ją na środku drogi, by się ktonie nadział.Przeszliśmy przez drogę z tyłu za ogród farmy.Tu widad było skutki artyleryjskiej nawały.Wszystkozryte, drzewa okaleczone.W małym wąwozie, w głębi, palą się dwie ciężarówki, porozrzucane płaszcze, jakieś papiery.Trochę ztyłu, pod stromym brzegiem, dwa duże wojskowe trucki nienaruszone i z piętnaście motocykliopartych o wykop.Z boku pięciu żołnierzy z odznakami dywizji SS z podniesionymi rękami.- Niezła zdobycz - mruknął Stachów.Przeszliśmy przez górkę ogrodu do podwórza zabudowao.Za rogiem stała panthera.Podeszliśmy-pusta.Wskoczyłem na czołg.Wieża otwarta, wszedłem.Wszystko pozostawione nienaruszone,jedynie swąd palącej się gumy.Działo załadowane.Na podłodze mapnik i piękna, nowiusieokalornetka.Stachów już siedział na siodełku kierowcy, starter martwy.Nie mogli zapalid i dlatego gozostawili.Zaczęliśmy go dokładnie oglądad na zewnątrz.Na przodzie, przy samej obsadzie lufy, czarnaplama od wybuchu granatu.Z boku wieży głęboka rysa pocisku ppanc i oderwany odlew nasadyanteny.To to trafienie spowodowało zapalenie się przewodów i uniemożliwiło rozruch silnika.Brawo,Kobierzycki! Co najmniej jedno okucie więcej na Krzyżu Walecznych.Piękny czołg i co za działo.Bądz co bądz pierwsza na terenie Włoch rozbita panthera.To dopierobędzie halo!Zawarkotało w powietrzu, my buch pod pantherę! Cała salwa pocisków z mozdzierzy w sam środekpodwórka, dym, kurz.Druga! Ta poszła dalej, prosto na stanowiska naszych czołgów.Po chwili uspokoiło się znowu i nasza piechota zaczęła powoli wyłazid z winnic i krzaków, tryumfalnieprowadząc jeoców.Mieli ich około trzydziestu.Jak mówią, w okopach pełno zabitych.A my żadnych strat, jeśli nie brad pod uwagę jednego z piechurów, ogromnie narzekającego iwyzywającego, że portki podarł i tyłek pokaleczył na drutach, gdzieś w dole.Strasznie się zaperzył imało nie doszło do mordobicia, bo nasze chłopaki zaczęły się z niego nieprzystojnie nabijad, a podaleko idącej propozycji z jego strony ledwie ktoś ich rozdzielił.Teraz należałoby złożyd meldunek dowódcy.Szedłem do czołgu, a Stachów ze mną.W czołgu tylkoRusinek, bo reszta już poleciała oglądad pantherę.- No, Rusinek, daj nam wina.43Mina-pułapka, wybuchająca przy najlżejszym dotyku. Trąciliśmy się kubkami - chin.chin! Wino było dobre, nastrój raczej radosny, minęło natężenie inapięcie mięśni.Zawsze poważny i małomówny, o opalonej na brązowo i jak z kawałka stali twarzy, Stachów odezwałsię pierwszy:- Tak, to była bitwa czołgów, prawdziwa bitwa i bardzo szczęśliwa bitwa.Ale, panie poruczniku,jeszcze dwie takie bitwy jak ta, a pójdzie pan tak, jak poszedł Wankiewicz, pójdę ja, pójdzieStrukowski i Pirożek.Czy my przypadkiem sami do tego się nie pchamy?- Czy my się pchamy sami? Chyba nie.Bo, widzi pan, czołgi idą, a my na nich jedziemy.Uśmiechnie siędziewczyna, zapachnie wino, zaświeci słooce i dobrze nam z tym.Jutro znowu wsiądziemy na czołgi ipójdziemy dalej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki