[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kobieta wyszła na zewnątrz i dyskretnie wskazała na numer 14.- Idziemy - powiedział Khull.* * *- O, cześć - powiedziała Judy.- Długo czekasz?- Nie, niedługo - powiedział Marshall.- Może z dziesięć minut - przeczytał wcześniejkarteczkę, którą przylepiła do okna:  wracam za 10 minut".- Musiałam kupić nową taśmę do maszyny.Już prawie nie widzę, co piszę.Trzymała w dłoni małą torebkę, co znaczyło, że wyprawa była owocna.- Chyba jest tam fax do mnie.- Tak, tak, jest.Judy otworzyła drzwi i wpuściła go do środka.- Niedawno przyszedł.Chyba go dałam.zaraz, zaraz, gdzie ja go dałam?* * *Młoda blondynka zapukała do drzwi z numerem 14.Sally zamarła, zamknęła oczy,pomodliła się gorączkowo.Potem wstała z krzesła i poszła w stronę drzwi.- Kto tam?- Sprzątaczka - powiedziała kobieta.* * *Judy znalazła nareszcie arkusz papieru, który wyszedł z faxu.- O, jest, proszę bardzo.Marshall wziął i podziękował.Wyglądał znajomo.Poczuł rozczarowanie.Przecieżmówił Bernice, że już widział program.I o co tyle hałasu? Całą drogę musiał się tłuc do Judy.Zaraz, Bernice coś tu napisała na górze.Grubym flamastrem.* * *- Już, już, chwileczkę - powiedziała Sally i ostatni raz rozejrzała się po pokoju.Byłagotowa.Podeszła do drzwi i położyła dłoń na klamce.* * * Bernice napisała:  Marshall - widziałeś? Zadzwoń do mnie".Od tych słów biegła wdół wielka strzałka wykonana markerem o grubej końcówce.Kończyła się jaskrawymkółkiem na dole arkusza.W kółku znajdowało się nazwisko autora programu - prawdziwegoautora.Sally Beth Roe.* * *Nagle drzwi otworzyły się gwałtownie, o mało nie rąbnęły Sally w twarz.Runął na niąKhull i jeszcze jakieś dwie postacie, których nie zdołała rozpoznać.Jakieś ramiona chwyciłyją mocno i szarpnęły, pokój zakręcił się dookoła, upadła na podłogę, twarzą na dywan.Czyjeśostre kolano wryło się jej w plecy, przyduszając ją mocno, pomyślała, że za chwilę zmiażdżyjej żebra.Chwycili jej ramiona i wykręcili do tyłu tak bardzo, że krzyknęła z bólu, potemzwiązali je kilkoma pętlami ocierając skórę.Khull chwycił ją za włosy i podniósł głowę z dywanu.Nie mogła oddychać.Przyłożyłjej do gardła połyskujący, srebrny sztylet.- Piśnij, a wejdzie do środka.Zacisnęła usta, próbując stłumić krzyk bólu i przerażenia, którego nie mogłaopanować.Pokój roił się od ludzi.Przeszukiwali każdy kąt, każdą szufladę, szukali podmateracem, wypróżnili jej torbę z bai, myszkowali wśród wszystkiego, co miała.- Wiesz, czego szukamy! - wrzasnął Khull prosto do jej ucha.Chwycił ją za jedną zezwiązanych z tyłu dłoni i siłą wyprostował palec wskazujący.- Powiedz, gdzie jest pierścień ite spisy, bo zacznę ciąć.- Jeśli ci powiem, to sam z nimi uciekniesz! - powiedziała Sally.Nóż przylgnął donasady palca.Wyrzuciła z siebie słowa: - Powiem tym, którzy cię przysłali! Oddaj mnie im!Nóż nie ruszył się z miejsca.- Chcesz dostać zapłatę, co? - nie wytrzymała.Nóż nie drgnął, uścisk Khulla na jej palcu nie zmniejszył się.Czuła na skórze ostrzesztyletu.Modliła się, a tymczasem mijała wieczność.W pomieszczeniu stał Niszczyciel.Nie miał ochoty rezygnować z nagrody, skoro jużją odnalazł. Zabierz ją do Summit" - powiedział do Khulla.Khull pochylił się nad Sally.Każda jego komórka pragnęła przeszyć tym sztyletem jejserce.Wahał się, dyszał ciężko.Niszczyciel położył dłoń na rękojeści miecza. Zabierz ją do Summit, do Mocarza, i to w tej chwili!"Po trwającej wieki, śmiertelnie przerażającej chwili Khull, bez żadnego wyraznegopowodu, odjął nóż i puścił jej palec.Myślała, że zemdleje.Zbierało jej się na wymioty.- Podnieść ją!W ułamku sekundy poderwało ją z podłogi aż czterech ogromnych zbirów.Trzymalitak mocno, że nie mogła się ruszyć.Patrzyła teraz na Khulla twarzą w twarz, jego oczy ziałynienawiścią.To były oczy demona.Nagle ogłuszające uderzenie! %7łelazna pięść poleciała przez jej szczękę, policzek, nos.Niemal straciła świadomość.Z nosa na usta pociekła ciepła krew.Khull znowu chwycił ją za włosy i przyłożył sztylet pod jej nos.- Zabierzemy cię teraz do naszych przyjaciół.Dostaną cały podarunek pod nos, aleposłuchaj dobrze: lepiej będzie, jak dasz im wszystko, czego zażądają.Ja tam będę, a jeśli niedostaną, czego chcą, dadzą ciebie mnie.Mnie, rozumiesz?- Zrobię wszystko.- I nie waż się pisnąć.- Nie pisnę.Khull popatrzył na nią, a w jego wzroku było pożądanie i mordercza wściekłośćsamego Diabła, a potem wydał rozkaz:- Idziemy.Młoda blondynka wepchnęła wszystko, co należało do Sally do jej torby z bai.Potemtorbę chwycił któryś ze zbirów.W pełnym świetle dnia, niczym jakąś potworną paradę, Khull prowadził swoich łotrówi swoją zdobycz, związaną sznurem, z krwawiącym nosem.Wyszli z numeru 14 na ulicę.Sally zauważyła, że odsuwały się jakieś zasłony ale niktnie odważył się pokazać twarzy.Właścicielka motelu, brzydka, paląca papierosa zapapierosem kobieta po pięćdziesiątce, zauważyła ich kątem oka, ale odwróciła się.Wolałapilnować własnego nosa.Wsadzili Sally do pierwszego wozu, ciskając ją na tylne siedzenie, między dwóchmężczyzn.Jeden z nich był owym młodym nożownikiem, na którego natknęła się wBentmore.Odjechali nie spiesząc się.Nikt im nie przeszkodził, nikt o nic nie pytał.Motelu Caravan prawie nie było widać pod kotłującym się i syczącym rojem złychduchów.Strach, pilnowanie własnych interesów, a nawet oszukiwanie samego siebie - to byłymotywy kierujące zachowaniem każdej osoby w środku.Nie, nie, nic nie widzieli.To wcale nie było tak, jak wyglądało, tak się im tylko zdawało.To nie ich problem.Masę podobnychrzeczy działo się w takich miejscach, czym się tu przejmować?Niszczyciel i dwunastka jego najlepszych zbirów lecieli nad dwoma samochodami,czujni, przygotowani na wszelki opór ze strony aniołów.Ale opór się nie pojawił.Dostrzegliwprawdzie jakichś wojowników, ale tamci nie wykonywali przeciw nim żadnych posunięć, napewno byli zastraszeni przez wielkie rzesze demonów.- Ha! - zaśmiał się Niszczyciel, trącając łokciem najbliższego rycerza.- A niemówiłem? Stracili moc! Tal nie ma już żadnych sił, którymi by się mógł pysznić, natomiast [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki