[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bransoletka znikała powoli.Nagle poruszyła się Esther.Przycisnęła guziczek w blacie i wokół jej uszu zatańczyły maleńkie głośniczki.- Teraz dobrze - zamruczała, a jej twarz (Fa i Coty 8) rozchmurzyła się.Zniła dalej.Wysoki android przemknął w półcieniu.Beverly ruszyła za nim, mocno kołysząc kształtnymi biodrami Sue17.- Poczekaj.Stanął posłusznie.Dopadła go przed następnym stolikiem, a chwilę pózniej otoczyło ich światło pociągnięte gwałtownympodmuchem.- Chcę do toalety.Zaprowadz mnie.- Oczywiście, proszę pani.Zaraz potem wszystko zbladło.Kontury przedmiotów ściemniały i zaczęły powoli się rozmywać.Deborah zaśmiała się cicho.Zaczyna działać, pomyślała.- Zdrowie młodej pary! - Poziom płynu ubywał w niebezpiecznym tempie.Tuż przed nią wyrósł mężczyzna.A właściwie jego obraz.- Czy to miejsce nazywa się  Acid Rest"?- Tak.Przetarł zaczerwienione oczy i uśmiechnął się miło.- Poszukuję mojej dziewczyny, wyszła gdzieś wczoraj i.- Jak się nazywa?- F'Cockoter.Odrzuciła włosy i pokręciła głową.- Niestety, nigdy jej tu nie widziałam.- Może przedstawiła się inaczej, jest niską, dobrze zbudowaną brunetką.Często chodzi nie ogolona.Zakrztusiła się.- Aha.Nie ogolona, tak pan powiedział?- Widziała ją pani?- Muskularna, nie ogolona brunetka.Takiej tu nie było.To nie ta knajpa, przyjacielu.Przykro mi.Jeszcze raz potarł oczy i zniknął bez słowa.- Coraz milszy ten wieczór.Prawda, Esther?Esther zamruczała cicho, po czym głębiej osunęła się w ogromny fotel.Beverly nie wracała.Chodnik przypominał mackę wypuszczoną przez pełną lęku istotę badającą obcy podmokły grunt.Zaczynałsię nagle, pośrodku bagien, i prowadził do odległego światła.Zwiatłem było Avalon i to ono wypuściłomackę.Stanął na sztucznej powierzchni.- Witaj w mieście.- Niewidoczny strażnik czuwał.- Taaak.Dawno mnie tu nie było.Ruszaj do centrum. - Oczywiście, panie Curtis.Chodnik drgnął i w tym samym momencie maleńki wybuch zalśnił na klapie marynarki Baldwina.- Co się stało? - zdziwił się człowiek.- Przepraszam, ale do pańskiej marynarki przyczepił się pasożyt, krwiopijny owad.Nie wpuszczam naterytorium Avalonu szkodliwych obiektów.Takie są roz.- Dobra, dobra, po prostu zapomniałem, że jadę do tych dziubasków z inkubatora.Komputer zbył go milczeniem.Baldwin patrzył na zbliżające się zabudowania.Nad miastem górowały potężne biurowce, mroczne wswym ogromie, obrysowane zaledwie mgiełką światła.Część mieszkalna jaśniała tysiącami błysków.Siedzą w domach, zawsze tak było, praca i do domu, dziady, myślał leniwie.Chodnik przeciął dzielnicę obiektów wypoczynkowych, równie głuchą i ponurą jak peryferie.- Stań.Komputer wykonał polecenie.- Dalej się przejdę piechotą.- Czy chce pan osłony przed deszczem?- Nie.I tak był mokry.Zeskoczył z taśmy.Przez chwilę miał wrażenie, że zabudowania, na które patrzył,zadrżały, a ich kontury zaczęły się rozpływać.Może nawet zniknęły.Otrząsnął się.Stał przy wielkim kanciastym budynku wyrastającym w niebo fioletowe od deszczu.Podniósł głowę, choćświetnie wiedział, co zobaczy w górze.- WAKS 'N' GUNS - odczytał tętniący czerwienią napis.To właśnie ta korporacja sprawowała pieczę nadAvalonem i zamieszkującymi go kolonistami, to oni organizowali  przeprowadzki".Był tu kiedyś skuszonyzarobkami, jakie oferowali.Ale kiedy mu wyjaśnili, na czym ma polegać jego praca, zrezygnował.Nie chciałzostać Najemnikiem.Tuż nad nim przemknął poduszkowiec i Baldwin poszedł dalej.Z rzadka tylko napotykał pojedynczych,pragnących jak najszybciej dotrzeć do swych domostw mieszkańców Avalonu.Otoczeni parasolami pólchroniących przed deszczem, albo właśnie wychodzili, albo już znikali w czeluściach bram.Deszcz niezachęcał do spacerów.Większy ruch panował w powietrzu.Setki reklam holograficznych i materialnych przelatywało w różnychkierunkach, zalewając go potokami jaskrawych barw.Dobrze, że na noc wyłączają im przynajmniej gadane, podziękował Opatrzności.Aukowatym mostem dotarł do centralnej ulicy poziomu, na którym się znajdował.Opędzając się odnapierających reklamówek, pchnął drzwi, nad którymi falował napis:  Acid Rest".- Dobry wieczór, panu - rozległ się dudniący bas kelnera.Rozejrzał się.Pustawy, kiepsko oświetlony bar bez wymyślnych bajerów.Kilku klientów w rogu sali.Kobiety?- Ciemno tu, do cholery.Czy to aby knajpa dla normalnych? - mruknął niepewnie.- Ma pan na myśli heteroseksualistów?- Mhm.- Tak, proszę pana.Uważniej przyjrzał się kelnerowi.Wymuskany w ruchach, spokojny, o pewnym siebie spojrzeniu.Zauprzejmy.- Czyżbyś był androidem?- Tak jest.Sprowadzonym z Ziemi.Model Slash 22.- Co to się porobiło.Kelner odebrał przemoczony płaszcz i zniknął.Baldwin usiadł przy barze.- Co podać?- Coca-colę.Brwi barmana uniosły się w górę.Te cholerne bydlaki Slash 22 nie potrafią się nawet porządnie zdziwić, pomyślał ponuro.Ze szklanką wdłoni ruszył w głąb sali.Kiedy potknął się o pierwszy stołek, zaklął siarczyście i warknął:- Zwiatło, kurwa.Ale już.W jednej chwili zapaliły się ukryte lampy.- No.I wtedy ją zobaczył.Wstała z fotela w rogu sali.Zdziwione załzawione oczy, kasztanowe włosy i delikatnatwarz.Szczupła, długonoga, w obcisłym T-shircie.Z pewnością android.Slash 22, westchnął w myślach. Zastanawiała się, jak długo ma jeszcze czekać na Beverly, kiedy usłyszała czyjś krzyk i na sali zrobiło sięjasno.A przecież prosiły o wygaszenie świateł.Cały nastrój prysnął.Wstała z fotela, chcąc przywołać obsługę i wtedy zauważyła, że na sali pojawił się nowy gość.Zamarła.Był to potężny, zwalisty mężczyzna w wieku trzydziestu kilku lat.Od razu zorientowała się, że patrzy naprawdziwe, nigdy nie przerabiane ciało.Toporne rysy twarzy, krótka szyja i te ręce.Zakończone szerokimidłońmi zwisały jak u goryla; nawet z odległości pięciu metrów widziała zrogowaciałe, pożółkłe warstwynaskórka.Równie dziwnie wyglądało jego ubranie.Biała koszula z kołnierzykiem wyłożonym na czarną,filcową marynarkę.Szerokie spodnie ociekały wodą, ale mimo tego zachowały ostry kant.- Miło cię poznać, jestem Debbie - powiedziała słabym głosem.Ruszył się wreszcie i odpowiedział:- Baldwin Curtis.Miał niski, szorstki głos, właśnie taki, jaki powinien był, jej zdaniem, mieć.Ciemne oczy Curtisa zatrzymały się na Esther.- Zaćpana.Widzę, że dalej pijecie to świństwo.Co jej tak lata koło uszu?- To głośniki.Ona lubi muzykę.Jest kompozytorką.Przejechał dłonią po krótkich, mokrych włosach.Pierdoły tam.Zaćpane gówno.Była przerażona.Cóż to za potwór?! Przypomniała sobie, że na południowym kontynencie budowanonowe, trzecie miasto.- Czy przyjechałeś może z tego nowego miasta?Jakiego tam nowego.Jestem stąd.- No tak.Nigdy cię nie widziałam.A wyglądasz tak,że trudno by cię było zapomnieć.- Gdzie ta Beverly? NaEsther nie ma co liczyć.Cały czas na nią patrzył.Jego oczy, duże i trochę smutne, kontrastowały z resztą twarzy.Pomyślała, żestwarza pozory opryskliwego, a w rzeczywistości jest po prostu onieśmielony.- Gdzie pracujesz, Bald?Speszył się.- Na cmentarzu - powiedział stłumionym głosem.-Jestem grabarzem.O Boże! Znowu straciła pewność siebie.Grabarz!!!- Może usiądziecie? Czemu tu tak jasno, do cholery? - Pojawiła się Beverly.- No, co się tak gapisz,przystojniaczku? Chcesz mnie zjeść?Usiadł i zanim zdążył opuścić wzrok, obie dojrzały w nim błysk pożądania.Przegrał.Beverly przejęłakontrolę nad sytuacją.- Strasznie ponuro wyglądasz, umarłabym od samego patrzenia na ciebie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki