[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Teraz stał przy drzwiach, szeroki ikrępy, w swoim granatowym swetrze, bez butów (prócz Saida onjeden tylko pracował boso) i patrzył na nich Jak wchodzą, jeden zadrugim, oczami tak jasnymi, że zdawały się bezbarwne w jego starej,ciemnej twarzy o smutnych ustach pod gęstym i spadającymwąsem.Milczeli, upokorzeni tym wejściem pokonanych, wściekli zpowodu własnego milczenia, lecz w miarę jak trwało, coraz mniejzdolni je przerwać.Przechodzili, nie patrząc na Ballestera, wiedzieli,że wpuszczając ich, w ten sposób wypełnia rozkaz, a jego gorzka izasmucona twarz zdradzała im jego myśli.Ale Yvars spojrzał naniego.Ballester, który go bardzo lubił, pochylił głowę, nic nie mó-wiąc. Teraz wszyscy znajdowali się w małej szatni, na prawo od wej-ścia: otwarte przegrody, oddzielone od siebie deskami z białegodrewna, do których przyczepiono z każdej strony małą szafkę za-mykaną na klucz; w ostatniej przegrodzie od wejścia, u zbiegu ścianhangaru, znajdował się prysznic, ściek odpływowy był wyżłobiony wpodłodze z ubitej ziemi.Pośrodku hangaru, zależnie od miejscapracy, widać było beczki na wino, gotowe już, ale luzno opasaneobręczami, które trzeba było spoić w ogniu, grube belki o podłuż-nych otworach, okrągłe drewniane dna czekające na dopasowanieoraz sczerniałe ogniska.Wzdłuż ścian, na lewo od wejścia, staływarsztaty.Przed nimi stosy klepek do heblowania.Przy ścianie zprawej strony, niedaleko od szatni, dwie wielkie piły mechaniczne,dobrze naoliwione, mocne i nieme, połyskiwały w milczeniu.Hangar od dawna już był zbyt wielki dla garstki pracujących tuludzi.Miało to swoje dobre strony latem, podczas wielkich upałów,było niedogodne w zimie.Ale dziś ta wielka przestrzeń, porzuconapraca, beczki pozostawione w kątach, klepki spięte u dołu obręczą irozchylające się w górze niby prymitywne kwiaty z drewna, pokrytetrocinami belki, skrzynki z narzędziami i maszyny, wszystkonadawało warsztatowi wyraz opuszczenia.Patrzyli na warsztat,ubrani teraz w stare swetry, w sprane i połatane spodnie i wahalisię.Ballester obserwował ich. A więc  powiedział  zaczynamy?Jeden za drugim zajęli swoje miejsca w milczeniu.Ballesterprzechodził od stanowiska do stanowiska i przypominał krótko, conależy rozpocząć lub skończyć.Nikt nie odpowiadał.Wkrótcepierwszy młotek uderzył w klin z okutego drewna, wtłaczając obręczna wybrzuszoną część beczki; hebel jęknął na sęku i rozległ sięogłuszający hałas karbowanych kling piły, puszczonej w ruch przezEsposita.Said na żądanie przynosił klepki albo rozpalał ogień zwiórów, na którym kładło się beczki, beczki nadymały się w swych gorsetach z kutej blachy.Kiedy nikt go nie potrzebował, mocnymiuderzeniami młotka nitował na warsztacie szerokie, zardzewiałeobręcze.Zapach palących się wiórów zaczął napełniać hangar.Yvars, który heblował i dopasowywał klepki, cięte przez Esposita,poczuł znajomy zapach i jego serce rozkurczyło się trochę.Wszyscypracowali w milczeniu, ale ciepło i życie z wolna odradzały się wwarsztacie.Przez wielkie szyby przenikało świeże światło.Dymbłękitniał w złoconym powietrzu; Yvars słyszał nawet bliskiebrzęczenie owada.W tej chwili otworzyły się drzwi w głębi, wychodzące na dawnywarsztat, i Lassalle, pryncypał, stanął w progu.Był to szczupły iciemny mężczyzna, liczący sobie niewiele ponad lat trzydzieści.Ubrany w garnitur z piaskowej gabardyny i białą, szeroko otwartąkoszulę, wyglądał jak człowiek, któremu własne ciało nie sprawiakłopotu.Mimo kościstej, jakby wyciętej ostrzem noża twarzy, wzbu-dzał na ogół sympatię Jak większość ludzi, którzy uprawiając spor-ty, zdobyli swobodę obejścia.Mimo to wydawał się trochęzakłopotany, gdy przestępował próg.Jego  dzień dobry było mniejdzwięczne niż zazwyczaj; w każdym razie nikt mu nie odpowiedział.Dzwięk młotków ucichł na chwilę, rozchwiał się nieco, potem rozległsię na nowo.Lassalle zrobił kilka niepewnych kroków, potem zbliżyłsię do małego Valery, który pracował z nimi dopiero od roku.Valerybył o kilka kroków od Yvarsa, obok piły mechanicznej; dopasowywałdno do beczki na wino i pryncypał przyglądał mu się przez chwilę.Valery pracował dalej bez słowa. Co tam, synu, wszystko w porządku?  powiedział Lassalle.Młody człowiek stracił nagle pewność ruchów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki