[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ty jesteś młody Tarwid?Ochroniarz oparł się o ścianę, wygiął szyję w moją stronę i tak naprawdęprzez moment nie wiedziałem, czy ja to ja.Potem głębokim oddechem i wzru-szeniem ramion wbiłem się w pancerz i otworzyłem drzwi.Ojciec podał mi rękę, a ja oddałem uścisk, by wiedział, że tym razem jestemw środku.Przyjrzał mi się uważnie, fotografując oczami każdy szczegół mojej powierz-chowności.Słyszałam serię kliknięć.Byłem zaskoczony jego otyłością i posta-rzałym wyglądem.Patrzyłem z ciekawością na brzuch wylewający się zza paska.Nie widziałem go dwa tygodnie, a zapomniałem, jak wygląda.Podrapał się w rękę, a ja natychmiast zrobiłem to samo.Naprawdę mnie za-swędziało.Była to jedyna chwila porozumienia między nami.Z każdą następnąuczucie oddalenia i pogardy wracało.Strach sączył się przez skórę gęstymi kro-plami.Zauważyłem, że mój pot zmienił zapach.Nie śmierdział.- Zmieszne - zauważył.- Wydaje się, że minęło tyle czasu.On też dostrzegłjakąś zmianę.Zaniepokoiła go.- Wyglądasz jak ostatnia łajza. Nie odezwałem się.Wiedziałem, że ma trochę racji.Ale właśnie dlatego takmnie to kręciło.- Siadaj - rozkazał.Siad! Usłyszałem w głębi mózgu.To był rozkaz, którym próbował narzucić mi od progu swoją wolę.Nie poru-szyłem się.Jeszcze mocniej wbiłem nogi w podłogę.Odwróciłem się do niegobokiem.Nasze oczy spotkały się i to, co zobaczyłem, było czymś w rodzaju wy-zwania, a nawet triumfu.Z góry wiedział, że przegram, i już się cieszył.Ta chwila zmieniła wszystko.Kiedy wchodziłem, byłem przerażony, dopiero ironia ojca przywróciła mipanowanie nad sobą.Przypomniałem sobie, że na strach, niepewność, własnątwarz, na wszystko można patrzeć pod różnymi kątami.Ta zdolność do rozdwa-jania swojej osobowości, odkryta w jakiejś trudnej chwili, pozwoliła mi nachłodno obserwować samego siebie.- Zajmę ci tylko dwie minuty - rzucił i zamilkł.Jego zachowanie świadczyło o czymś w rodzaju beztroskiego pośpiechu.Sprawa była przecież prosta, miał wszystko przemyślane, ustalone, bo takie rze-czy da się przewidzieć.Machnął jakimś świstkiem wyjętym z kieszeni, ale nie dał mi go przeczytać,najwyrazniej uważając, że jestem politowania godnym, ograniczonym stworze-niem, niedorosłym do zrozumienia jego treści.Miałem tylko podpisać.Nie spytałem, co to.Nie chciałem się wikłać w szczegóły.Nie zamierzałemzbaczać na manowce.Chciałem powiedzieć to, co sobie zaplanowałem.Ja też,zanim tu przyszedłem, przeanalizowałem każdy szczegół tej rozmowy.W tejkwestii był moim mistrzem. Przedłużające się milczenie miało mnie zmusić do uległości.Długo trwało,nim zorientował się, że ciągle czekam.- No cóż.Załatwmy to, nie ma co zwlekać.Zacznę od tego.Zerknąłem nazegarek.- Twoje dwie minuty dobiegły końca - powiedziałem.W gardle miałem jeża.Zastanawiałem się, jak tam wlazł.Nie byłem siebie pewien.Pewien byłem tylko tego, że straszny ze mnietchórz, pękam, gdy stoję przy ojcu.Całą energię, całą siłę woli wkładałem wukrycie swojego strachu.Starałem się stać nieruchomo.Wiedziałem, że obser-wował moje reakcje, wypatrywał najlżejszych oznak zmieszania, zakłopotania,lęku.- Oddaj tym ludziom łąki, a oni przekażą je państwu pod autostradę.Zrób to,jeśli chcesz ocalić resztę tego, co masz.Do licha.Człowiek czasem zaskakuje sam siebie.%7łądałem dla innych tego,czego nigdy nie ośmieliłbym się domagać dla siebie.Nawet nie wiedziałem, żesiedzi we mnie ktoś taki.Po raz pierwszy wyznaczyłem sobie rolę równorzędne-go partnera dla ojca i od razu stwardniałem w środku.Zdumiałem się tym spo-tkaniem z samym sobą.Nie kierowałem się wściekłością czy pragnieniem odwe-tu, tylko brakiem odwagi.Chciałem mieć to już za sobą.Byłem pewien, że zro-bię, co w mojej mocy, żeby z tej nowej roli nie wypaść, choć strach wkręcał misię w brzuch i wyciskał flaki.Skoncentrowałem wolę na odbycie, żeby się niesfajdać.Wyjrzałem przez okno i zostawiłem odsuniętą firankę.Widok ludzi w kaloszach i kufajach, z twarzami spalonymi przez słońce, bu-dził w nim obrzydzenie, był wyrazem chaosu wynikłego ze zle załatwionej spra-wy.Nie powinno ich tu już być.Ale stali tam, jakby byli czegoś pewni, chociaż nie powinni. Przedstawiłem z grubsza zarys uregulowania sprawy wsi.Tak jak to sobiewyobraziłem.Słuchał niewzruszony, jakby był z kamienia, nie zmieniając wyrazu twarzy inie zdradzając żadnego uczucia.Ale rejestrował każde słowo.Patrzył uprzejmie,choć ze złowieszczą grozbą, jakby planował mnie zamordować.Biło od niegopowściągane okrucieństwo.-Czekaj, czekaj, bo chyba nie nadążam.Chcesz, żebym zmienił plany inwe-stycji? - Właśnie - potwierdziłem.Unikałem kontaktu wzrokowego, bo coraz bardziej uświadamiałem sobietkwiącą w tym planie głupotę i naiwność.Cały czas był przekonany, że jest tym ważniejszym i silniejszym.Nie wie-dział, że jestem uzbrojony.Wyjąłem spod koszuli czerwoną teczkę z dokumen-tami, której nie powinno już być.Sprawozdania i ekspertyzy uznające nową trasęautostrady za niewłaściwą z geologicznego punktu widzenia.To dla niej ktoś za-ryzykował swoją posadę i wykradł ją dla ojca, zapewne w zamian za niezłą ła-pówkę.- Dziennikarze, którzy stoją tam na zewnątrz, rzucą się na to jak hieny.Mo-żesz być pewien.Wydał zduszony jęk i uderzył pięścią w stół.Przestraszyłem go.Oczy wyla-zły mu z orbit, a twarz nabrała purpurowej barwy.Patrzyłem, jak robi głębokiwdech, a potem wypuszcza powietrze przez zesztywniałe wargi i zaciska w pięśćgrube paluchy.- No to, kurde, pięknie.Oszukałeś mnie.Powiedziałeś, że teczka spłonęła.- Pomyliłem się.Czułem się obrzydliwie, jak zdrajca, ale nie miałem wyjścia, musiałem siębronić.Skoro zdecydował poświęcić mnie, to on pierwszy zdradził.Wszelkie zresztą tłumaczenia nie miały sensu.Tu chodziło o moje życie.Chciałem żyć,spodobało mi się to.Ledwo się hamował, żeby się na mnie nie rzucić.Zgrzytał zębami, zaciskałpięści.- Jak to? - zdziwił się.- Odkąd to każdy może kraść dokumenty i szantażowaćnimi, a policja na to pozwala?Nie tylko ja poczułem rozbawienie.Ten z województwa też spoglądał z nie-smakiem na twarz wykrzywioną szczerym oburzeniem.Parzyłem na ojca i wie-działem, że on to mówi poważnie.Wypowiada się jako człowiek obrabowany.Wyrwał mi teczkę z ręki.Przejrzał pospiesznie jej zawartość, wyjął kilka kartek i rozdarł je na pół, po-tem jeszcze raz na pół i jeszcze raz.Za trzecim razem sprawiło mu to pewnątrudność.Cały czas patrzył mi w oczy.Potem cisnął garścią papieru w kąt poko-ju, a w ślad za nimi teczkę.Poszybowała płaskim lotem, odbiła się od ściany ispadła na podłogę.Podszedłem do okna i ktoś od razu wetknął mi w rękę plik takich samych do-kumentów.Klara zrobiła to, co ja miałem zrobić miesiąc temu: skserowała je.Ten moment spowodował zmianę układu sił.Facet z województwa roześmiałsię i ten chichot stał się dla ojca sygnałem, że traci swoją dotychczasową siłę.Nienawidził mnie, ale w tym momencie niewiele mógł zrobić.Cofnął się i wyj-rzał przez okno.Może po prostu walczył z pokusą zostawienia nas wszystkich iwyjścia.Zatrzymała go świadomość, że potem trudno mu będzie nadrobić straty.Nie mógł sobie pozwolić na utratę poparcia tego człowieka [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki