[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mogę sprawdzić, ale w czym problem?- Sprawdziliśmy wszystkie archiwa i to naprawdę dokładnie.W Domu Athyry nigdy niebyło nikogo nazwiskiem Tierella.Westchnąłem, nie pierwszy raz zastanawiając się, dlaczego życie musi być takcholernie skomplikowane.- Dobrze, Fentor.Będę się tym martwił jutro.Prześpij się.- Mam taki zamiar, milordzie.Zakończyliśmy rozmowę, ale Cawti i tak zdążyła się obudzić.- Co się stało, Vlad? - spytała.- Nowe kłopoty.Ale będziemy się nimi martwić pózniej.- Mmmmm - mruknęła.- Loiosh?- Co, szefie?- Prowizorycznie ci się upiekło.- Niby dlaczego prowizorycznie?!Kilka krótkich miłych godzin pózniej byliśmy na nogach i w pełni sprawni.Cawtizaprosiła mnie na śniadanie, ale zanim wyszliśmy, rozejrzała się po kątach, skrytykowała taniąreprodukcję doskonałego szkicu Katany przedstawiającego Górę Dzur, cztery tandetnepodróbki wschodnich wyrobów z kryształu i kontynuowałaby to pewnie z pół dnia, gdybym wkońcu nie oświadczył:- Poinformuj mnie, jak skończysz inspekcję, bo jestem głodny.- Hm.Co? O, przepraszam - rozejrzała się raz jeszcze po mieszkaniu.- Tak jakoś naglepoczułam się jak w domu.Coś mnie złapało za gardło, więc chwyciłem Cawti i poprowadziłem ją zdecydowanieku drzwiom.- Vladimirze, gdzie pójdziemy coś zjeść?- Jest takie miejsce parę domów stąd.Małe, czyste i dają klavę, którą da się pić; nietrzeba kroić.- Brzmi zachęcająco.Loiosh zajął miejsce na moim ramieniu i zeszliśmy na ulicę.Była dopiero czwarta poświcie, wiec ruch panował niewielki, a okolica zaczynała się budzić.Zaprowadziłem Cawti doknajpki U Tsedika , gdzie zafundowała mi dwie parówki, parę pieczonych nóg kurczaka istosowną do popicia ilość klavy.Dla siebie zamówiła to samo.Zajęliśmy się posiłkiem i dopiero po zaspokojeniu pierwszego głodu powiedziałem:- Właśnie sobie uświadomiłem, że jeszcze ani razu nie przygotowałem ci posiłku.- Tak się zastanawiałam, kiedy o tym wspomnisz - uśmiechnęła się.- Skąd wiesz, że gotuję? Cholera, ta skleroza mnie kiedyś dobije.Muszę sięzainteresować twoją przeszłością, żeby wyrównać szansę.- Opowiedziałam ci jej większą część wieczorem.- To się nie liczy.Poza tym nie chodzio historię, tylko o przyzwyczajenia, umiejętności i tak dalej.Nic nie odpowiedziała.A ja zorientowałem się, która godzina, i stwierdziłem, że najwyższy czas popracować.Przeprosiłem Cawti i skontaktowałem się telepatycznie z Morrolanem.- Tak, Vlad?- Ta Athyra, co mi podałeś, to jej nie ma.- Przepraszam, nie rozumiem, prawda?- Ona nie należy do Domu Athyry.- To do czego, jeśli wolno spytać?- Z tego co na razie wiem, może w ogóle nie istnieć.W archiwum Domu Athyry nie maśladu po kimś, kto nosiłby takie nazwisko.Kiedykolwiek.Zapadła cisza.- Sprawdzę to i poinformuję cię, jak tylko czegoś się dowiem - obiecał w końcuMorrolan.- Dobrze.Westchnąłem.Reszta śniadania upłynęła w ciszy.Przyspieszało to jedzenie i bardzo dobrze, bośniadanie w lokalu bez stosownej obstawy było proszeniem się o kłopoty.Wystarczyło, byjeden kelner był na usługach Larisa albo po prostu chciał zarobić i przekazał telepatycznąwiadomość komu trzeba.Mogli bez trudu wysłać zabójcę, a w tak krótkim czasie nikt by naniego nie zwrócił uwagi.Cawti to rozumiała i to tak dobrze, że wyszła pierwsza, żeby się rozejrzeć.Podobnie jakLoiosh.- Vladimir!- Szefie, uwaga!Oba ostrzeżenia rozległy się równocześnie i po raz pierwszy w życiu zamarłem, niewiedząc, co robić.Instynkt podpowiadał, by pryskać, rozsądek, by pomóc Cawti.I w efekciestałem w progu jak idiota - albo idealny cel.Z bezczynności wyrwało mnie nagłe pojawienie się przede mną kogoś z magicznąróżdżką w dłoni.Nim się zorientowałem, miałem w garści Spellbreakera i zamachnąłem sięnim w kierunku napastnika.Zadziałały odruchy i dobrze się stało - poczułem w ręku mrowienieoznaczające przechwycenie jakiegoś magicznego ataku.Adept zaklął, ale nic więcej nie zdążyłzrobić, gdyż z boku szyi wykwitł mu nóż.Najwyrazniej Cawti radziła sobie na tyle dobrze, byuważać na to, co się ze mną dzieje.Wyciągnąłem sztylet i wypadłem na zewnątrz.Już w locie zdołałem złapać telepatycznie Kragara i wrzasnąć:- Pomocy!A potem zobaczyłem, że napastników jest trzech, i przestałem mieć czas na cokolwiekpoza działaniem.Jeden wrzeszczał i oganiał się przed Loioshem, drugi toczył pojedynek narapiery z Cawti, a trzeci na mój widok coś rzucił.Odruchowo zrobiłem unik i potoczyłem się kuniemu, co nie jest łatwe z rapierem u boku.Jedno mi się udało - nie trafił.Próbowałem go wrewanżu kopnąć, ale odskoczył.A w lewej dłoni trzymał gotowy do rzutu nóż.W następnej sekundzie go wypuścił, bo mój sztylet trafił go w nadgarstek.Skorzystałem z okazji i drugi umieściłem w jego sercu.W sumie chciał mnie tylko zabić, więcmoże ktoś go wskrzesi.Pozostając w półprzysiadzie, rozejrzałem się, sprawdzając, jak wygląda sytuacja.Cawtiradziła sobie dobrze - widać było, że jej przeciwnik nigdy nie walczył z kimś fechtującym poludzku, czyli zwróconym bokiem, a nie przodem ku niemu.Wyciągnąłem z pochwy rapier iskoczyłem ku temu, którym dotąd zajmował się Loiosh.Widząc mnie, odleciał na bezpiecznąodległość, a zabójca uniósł rapier.I to było ostatnie, co zrobił, bo dzgnąłem go przez lewe okow mózg.Odwróciłem się, szukając Cawti.Właśnie czyściła klingę z krwi.- Nie ma na co czekać - oznajmiłem, gdy Loiosh powrócił na moje ramię.- Zabierajmysię stąd.- Dobry pomysł.Możesz nas teleportować?- Nie, dopóki się nie uspokoję.A ty?- Też nie.- W takim razie szybkim marszem do biura.Chodu! - poleciłem, chowając rapier dopochwy.A potem poprowadziłem ich przez lokal do tylnego wyjścia i dalej, tyle że nie szybkim,a spacerowym krokiem, żeby nie wzbudzać sensacji.Wątpię, czy jest coś trudniejszego niżspacerowanie, kiedy chciałoby się biec, bo człowiek czuje się tak, jakby wszyscy na niegopolowali, i w każdej chwili spodziewa się nowego ataku.Przeszliśmy ładny kawałek, gdy pojawiła się odsiecz: Zwietlik, N'aal, Shoen i Kij.- Dzień dobry panom - powitałem ich uprzejmie i w ostatniej chwili ugryzłem się wjęzyk, by nie powiedzieć N'aalowi, że dobrze wygląda: pomyślałby, że się z niego nabijam.Do biura dotarliśmy bez przeszkód i urozmaiceń.A ja zdołałem znalezć się w swoimpokoju, nim zwróciłem śniadanie.Na szczęście nie było aż takie dobre.Znałem Dragaerian, którzy po solidnym posiłku wychodzili, ocierali się dosłownie ośmierć i wracali na inny posiłek.Jak się takiego spotkało godzinę pózniej i spytało, czyprzytrafiło mu się coś interesującego, wzruszał ramionami i odpowiadał, że właściwie to nie.Nie wiem, czy ich podziwiam, czy jest mi ich żal, na pewno zazdroszczę im, że nie majątak delikatnych żołądków
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Linki
- Indeks
- Erikson Steven Malazańska Księga Poległych Tom 10 Okaleczony Bóg Tom 1 Szklana Pustynia
- [5 2]Eriskon Steven Przypływy Nocy Siódme zamknięcie
- Rosa Montero Córka kanibala
- Karen Marie (Fever #2) Gorączka Krwi
- John Grisham The Testament
- Laurens Stephanie Czarna Kobra 02 Nieuchwytna na
- 07.143.1002
- Laimo Michael Głębia ciemnoÂści
- Crais Robert Anioł zniszczenia
- Gordon Noah Rabin (MR)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- elpos.htw.pl