[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Niech mnie pani zostawi w spokoju - bąknął, kiedy wreszcie odzyskałzdolność mówienia.- I proszę trzymać tę smarkatą z daleka ode mnie.ROZDZIAŁ DZIESIĄTYSkye siedziała na łóżku z podwiniętymi po turecku nogami i rysowała.Nakartce szkicownika widniała wstrętna ropucha o karykaturalniezdeformowanej twarzy, płaszcząca się przed piękną jak książę, dorodną żabąze złotą koroną na głowie.Skye ostatnimi pociągnięciami szmaragdowozielonej kredki wykończyła,sylwetkę żaby.Od kilku dni pracowała nad swoim rysunkiem.Ropucha miała twarz Lena, a żaba do złudzenia przypominała Chance' a.Samą siebie przedstawiła pod postacią uprzykrzonej muchy latającej nadgłową księcia.Zachmurzyła się na wspomnienie swojego zachowania i słów, które usłyszałapod własnym adresem.,Prawdę powiedziawszy, przez ostatni tydzień niemogła myśleć o niczym innym."Przestań wtrącać się w moje życie.Spadaj, spływaj, znikaj"."To wolny kraj i jeśli będę miała ochotę chodzić za tobą, nie zabronisz mitego".Poczuła, że czerwieni się jak burak.Jak mogła tak się zachować? Zrobiła zsiebie ostatnią idiotkę.Jak on ją nazwał? Rozwydrzoną smarkulą?Przyjrzała się rysunkowi.Chciała tylko, żeby ją polubił.i zaprzyjaźnił się z nią.Nadal tego pragnęła.Łzy napłynęły jej do oczu.Odłożyła kredkę do pudełka.Okropność! Powinnamieć w nosie to, co Chance o niej myśli.Dlaczego tak jej zależy, żeby spojrzałna nią łaskawszym okiem? Nigdy nie przejmowała się tym, co inni o niejmyślą i wcale się jej nie podobało, że teraz tak ,się zamartwiała.Chance nie chce jej znać.Widać już taki jej los.Nikt jej nie kocha, oczywiściepoza mamą.Nawet ojciec nie chciał jej kochać, chociaż mama zapewniała ją,że to nieprawda.Aby powstrzymać łzy,' zacisnęła powieki.Tego dnia, kiedyChance przyniósł ją do przyczepy, powiedziała o wszystkim mamie.No imama stanęła po stronie Chance'a.Bardzo ją to zabolało.Dotąd mama zawsze trzymała jej stronę i zawsze jejbroniła, nawet kiedy Skye była wzywana na dywanik do dyrektora wkolejnych szkołach.Myślała, że to się nigdy nie zmieni.Skoro nawet mama miała wątpliwości, naprawdę musiała zachować siękarygodnie.Podciągnęła kolana pod brodę.Wtyka wszędzie swój nos, zawszema coś do powiedzenia, naprzykrza się ludziom.Naprawdę jestem okropna,pomyślała z rezygnacją.Bardzo siebie nie lubiła.Ale nadal lubiła Chance'a ichciała, żeby został jej przyjacielem.Był inny niż reszta chłopców z trupy.Popierwsze był mądrzejszy, a poza tym ciężko pracował, nie pił, nie paliłskrętów, ani nie uganiał się za dziewczynami.Zawsze ładnie pachniał, nawetpo całym dniu pracy.Nie wiedziała, jak on to robi.Inni czasami tak cuchnęli,że człowiekowi zbierało się na wymioty.Podobał się jej jego uśmiech, lubiła, jak głośno się śmiał.Zaimponował jejtym, że nie przestraszył się Lena i jego chamskich kumpli, zupełnie jakby byłbohaterem jakiejś powieści.Wcale się nie bał.Ani trochę.Westchnęła tęsknie.Nigdy dotąd nie spotkała takiego fajnego chłopaka.Wyprostowała się,przechyliła głowę, spojrzała ponownie na swój rysunek i po chwili namysłupodpisała go: "Żaby rządzą, ropuchy się ślinią.Ropucha zawsze będzieropuchą.Przyrzekam, że nigdy już nie zachowam się tak głupio".Zwinęła rysunek i naciągnęła na niewielki rulon gumkę recepturkę, marszczącprzy tym czoło w zamyśleniu.Jak przekaże ten rysunek Chance'owi? Możewsunie mu go do kieszeni albo zostawi gdzieś, gdzie będzie musiał goznaleźć? Jeśli ciągle jest na nią zły lub jeśli rysunek mu się nie spodoba, niebędzie musiała spojrzeć mu w oczy.Pokręciła głową.Można jej było zarzucićwiele rzeczy, ale na pewno nie tchórzostwo.Nie, poczeka, aż nadarzy sięstosowny moment i podejdzie do Chance'a.Kiedy akurat nie będzie zajętypracą i nikogo nie będzie w pobliżu.Podaruje mu rysunek i może Chance jejwybaczy? Stosowny moment nadarzył się dwa dni później o siódmej rano.Wniedziele lunapark otwierano dopiero w południe i większość trupy jeszcze spała.Ale nie Chance.Zobaczyła go wychodzącego znamiotu -jadalni, zebrała odwagę i podeszła.- Chance?Zatrzymał się i odwrócił.Nie rozgniewał się na jej widok, ale nie był teższczególnie uszczęśliwiony.Poczuła, że policzki zaczynają jej płonąć, miałaochotę uciec, taka była speszona.Wyciągnęła przed siebie zwinięty rysunek.-To dla ciebie.- Co to takiego?- Rysunek.Ja.- Wbiła wzrok w ziemię.Teraz żałowała, że nie podrzuciłamu rysunku.Zachowałam się.głupio.Przepraszam.Chance rozwinął rysunek, oglądał go przez chwilę, wreszcie spojrzał na Skye.- Ja jestem żabą?Pokiwała głową.-A Len jest ropuchą.Uśmiechnął się nieznacznie.-Fajne.- Dzięki.Ja.- Głos uwiązł jej w gardle.- Muszę już iść.Odwróciła się na pięcie.Czuła się jak największa idiotka na całym świecie.Aona wyobraziła sobie, że będą przyjaciółmi.Kretynka!- Ej, smarkata, poczekaj.Chciałem cię o coś zapytać.Zatrzymała się i obejrzała przez ramię.- Naprawdę przypominam ci żabę?Nie wiedziała, co ma odpowiedzieć.W jej oczach był najfajniejszym,najbardziej kapitalnym chłopakiem, jakiego kiedykolwiek poznała.Nie mogłamu tego przecież powiedzieć.Patrzyła na niego czerwona jak piwonia i niemogła wykrztusić słowa.Uśmiechnął się szeroko.-Wyluzuj się, mała.Żartowałem.Podoba mi się twój rysunek.Dziękuję.-Włożył kartkę do tylnej kieszeni spodni.- Do zobaczenia, smarku.ROZDZIAŁ JEDENASTYSkye obudziła się wystraszona.Jej serce tłukło się gwałtownie w piersi.Zdezorientowana, rozejrzała się po mrocznej sypialni.Coś ją obudziło, jakiśdźwięk Jakby ktoś chrząknął albo przekręcił klucz w zamku.- Mamo? - szepnęła.- To ty?Cisza, żadnej odpowiedzi.Skye opadła z powrotem na poduszki i podciągnęłakołdrę pod brodę.Dźwięk musiał dobiec z drogi koło ich obozowiska.Skye obróciła się i spojrzała w okno.Zostawiła je otwarte, chociaż noc była duszna i bezwietrzna,a niebo ciemnogranatowe.Skye słyszała świerszcze i cykady, poza tymżadnych odgłosów.Było tak późno, że nawet naj gorsi awanturnicy z trupydawno poszli spać.Opadła ponownie na poduszki.Ty też już śpij, Skye, nakazała sobie.Nic sięnie stało.Zamknęła oczy i próbowała się odprężyć, ale głowę miała nabitąponurymi myślami.Martwiło ją, że mama w ostatnich dniach była dziwnierozdrażniona.Skye zastanawiała się, co przyniesie koniec lata.Odwróciła się na bok, potem znowu na plecy.Chance! Usiłowała nie narzucaćmu się ze swoim towarzystwem.Gdy go spotykała, zatrzymywała się nachwilę, mówiła "cześć" i zaraz znikała.Przestała za nim łazić, chociaż miała wielką ochotę pobyć z nim trochę.Powoli między nimi coś zaczęło sięzmieniać.Chance na jej widok nie" robił już ponurej miny,czasami nawet witał ją uśmiechem.Nie znaczyło to wcale, że ją polubił, ale jej obecność już go nie denerwowała.Może się przyzwyczaił do niej, tak jak reszta trupy przyzwyczaiła się doniego?W głębi duszy Skye chciała wierzyć, że Chance nie widzi w niej jużprzemądrzałej, wścibskiej smarkuli, a może nawet polubił ją na swój sposób.To byłaby najfajniejsza rzecz, jaka mogła się jej przytrafić.Usiadła na łóżku, zapaliła lampkę nocną, podniosła leżący na podłodzeszkicownik i odnalazła portret Chance'a, który narysowała tydzień wcześniej.Lubiła przysiąść z boku i portretować go, kiedy wieczorami pracował nastrzelnicy.a ten ostatni rysunek naprawdę jej się udał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki