[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nawet ludzie wierzący niewyobrażają sobie, że dusza zmarłego nadal myśli i czuje jak za życia, i wierzą, żewyzbyta z doczesnych namiętności, rozpływa się w zaziemskiej krainie swegoprzeznaczenia.Jakże inaczej u Meów! Dusza zmarłego bynajmniej nie zatraca życia, leczdalej wszystko przytomnie odczuwa, jak gdyby śmierć była tylko przejściem przezjakiś niewielki choć fatalny próg.Więc dusza gwałtownie boleje nad tym, że musiodejść od ludzi bliskich sercu i być samotna, podczas gdy krewni i przyjacielepozostają nadal na ziemi w swym serdecznym, krzepiącym gronie.W pierwszych dniach po śmierci dusza błąka się w pobliżu swego ciała,pełna przerażenia i rozpaczy, roztrzęsiona i bezsilna.W tym niebezpiecznymokresie może łatwo paść łupem złośliwych demonów i zostać przemieniona wtygrysa.Jest obowiązkiem pozostałych przy życiu ludzi pomóc duszy, ażeby dotego nie doszło.Jak? Przede wszystkim składaniem jej i życzliwym duchom ofiarze zwierząt i plonów ziemi.Dalej okazywaniem jej tkliwych uczuć i hucznejwesołości, albowiem ludzka wesołość odstrasza demony, duszy zaś, biorącejbierny udział w uczcie, taka zabawa każe zapomnieć o zmartwieniu.Rytualnytaniec Meów również odpędza demony.A kochliwe baraszki młodych? Wszakżeone to posępnej tajemnicy śmierci najlepiej przeciwstawiają tajemnicęrozrodczości życia, przeto niech młodzi razno się zalecają!Więc klucz jest prawdopodobnie taki: podczas gdy u nas przy śmiercirozstrzygające znaczenie mają uczucia żywych, tu u Meów - domniemane uczuciazmarłego.Stąd niesamowite zachowanie się tych ludzi wobec nieboszczyka.Na nocleg zeszliśmy o kilkaset kroków z góry i na skraju lasuzbudowaliśmy sobie przy pomocy kilku chętnych wyrostków obszerny szałas.Dang nie chciał, żebyśmy nocowali w którejkolwiek chacie meoskiej, bo w nichstraszliwy brud.Ze szczerością godną podziwu przyznał się do zupełnego brakuhigieny u swych rodaków, twierdząc z wisielczym humorem, że to największebrudasy na świecie.To niechlujstwo było chyba jedyną rzucającą się w oczy wadąsympatycznego narodu.Zresztą na zamieszkiwanych stokach mało znajduje sięwody, zródła bowiem wypływają z ziemi zazwyczaj znacznie poniżej sadyb,w wąwozach - ale to oczywiście Meów nie uniewinnia.Zanim zasnęliśmy, przypomniałem Dangowi sprawę młodszej wdowy poBlia Phaju: czy poszuka innego męża?- Nie - odrzekł.- Jak przypuszczałem, pozostanie przy A Cze.Gdyby nieciąża, oj, to byłoby inaczej!.Pomimo że pod kocami było nam ciepło, zle spałem, a rano przebudziłemsię z bólem głowy i z obłąkanym żołądkiem.Wczorajsza uczta, niestety, niewyszła mi na dobre i przez cały dzień chodziłem jak zamglony.A szkoda.Zabawa, ucztowanie i zalecanki odbywały się nadal żarliwie, bez chwiliwytchnienia, a ponadto śpiewano stare piosenki, pełne wspomnień z bohaterskich dziejów.Po południu wyprawiono pogrzeb.Mistrzem ceremonii był czarownik,którym okazał się jeden z wczorajszych biesiadników w chacie.Pod jegonadzorem przywleczono kawał pnia, wydrążonego wewnątrz do rozmiarów zwłok.Zwłoki odwiązano od słupa, umieszczono je w dziupli pnia i zabito deskami.Wtedy na chwilę gwar ucichł.Czarownik kilka razy uderzył siekierą w trumnęzapytując nieboszczyka uroczystym głosem, czy jednak nie chciałby czegoprzekąsić i czy w ogóle nie ma jakiegoś życzenia.Gdy nie dostał odpowiedzi, dałznak i kilku Meów dzwignęło trumnę.Inni natomiast podjęli grę na krengach.W pochodzie szli tylko mężczyzni.Kobiety i dzieci stały na uboczu iprzypatrywały nam się niefrasobliwie, bez oznak smutku.Tylko dwoje malców,chłopczyk może dziesięcioletni i młodsza od niego dziewczynka, nie wytrzymało inagle uderzyło w płacz.Były to dzieci Blia Phaja.Młode serduszka zbuntowałysię przeciw rygorowi ceremoniału i dały szczery upust naturalnym uczuciom.Pochód posuwał się powolnym krokiem, ażeby tancerze z krengami moglinadążyć.Było ich kilkunastu; kto tylko posiadał kreng, brał udział w kondukcie.Tancerze obtańcowywali trumnę dokoła, a że każdy grał swą własną melodię,otaczała nas dzika, obłąkana kakofonia.Wykluczone, żeby jakikolwiek demonprzebił się przez zgiełk, skoro rwetes prawie rozdzierał uszy nam żyjącym.Więctrumnę szczęśliwie zaniesiono na pagórek o trzysta kroków od chaty i tu bezceregieli zakopano ją w dole, zawczasu przygotowanym.Na grób nałożono trochęgałęzi i kamieni, żeby ustrzec zwłoki od zwierząt leśnych, a obok położono naziemi trochę jadła na wszelki wypadek.I to wszystko.Dzwięki krengów nie ustawały ani na chwilę także podczas powrotu dochaty.Tu wygłodniali biesiadnicy obsiedli nie jedno, lecz kilka już teraz ognisk zestertami żywności.Mądry i przewidujący szaman, tłumaczący głosy duchów najęzyk ludzki, a przy tym morowy biesiadnik, zwiastował, że trzeba ofiarowaćjeszcze jednego bawołu.Tak oto uczta pogrzebowa ciągnęła się dalej.Wszyscy byli najlepszejmyśli, mieli świetne samopoczucie i wyrażali sąd, że pogrzeb znakomicie się udałi Blia Phaj musi być bardzo zadowolony.Dusza jego, która wnet połączy się zduchami przodków, na pewno otoczy pozostałą na ziemi rodzinę troskliwą opieką.Co do tego nie ma dwóch zdań.Polak po szkodzie powściągliwy: tego dnia jadłem ledwo na jeden ząb ityleż piłem.Więc po lepiej przespanej drugiej nocy zbudziłem się razniejszy niżpoprzedniego dnia.Pożegnawszy się z A Cze i z miłymi kompanami uczty,rychłym rankiem osiodłaliśmy nasze konie i ruszyliśmy w drogę powrotną dodolin.Lecz zanim skoczyliśmy na siodła, Dang utartym zwyczajem dokonał małejceremonii: zapytał swe magiczne rogi, czy podróż będzie szczęśliwa, zwłaszczaprzy przejściu nad owym fatalnym wąwozem.Zatem rzucił rogi na ziemię.Upadłyobydwa okrągłą powierzchnią do góry: zła wróżba.Nieprzychylne duchy czyhaływ pobliżu.Dang zmarszczył czoło, lecz nie stropiony ani na chwilę, porwał rogi z ziemi i rzucił je po raz drugi.Jeden róg padł okrągłą stroną do góry, drugi płaskąstroną; znów niedobry znak.Dang gniewnie przygryzając usta cisnął po raz trzeci.Wynik ten sam, co przy drugim rzucie, rogi uparcie przepowiadały złą podróż.Alerównie uparty był Dang i nie popuścił.Przy czwartym rzucie rogi nareszcie upadłypomyślnie, obydwa płaskimi powierzchniami do góry.Dang zaraz rozpogodziłtwarz i zawołał z triumfem:- Dobra wróżba!Chytrze i porozumiewawczo uśmiechnął się do nas i zadowolony schowałrogi do torby.Do dolin wróciliśmy pomyślnie, bez wypadku.39.Uczta dla TajówPo powrocie do Lai Chau stwierdziłem, że już niewiele pozostało czasu nadalsze zwiedzanie okolic.Obliczyłem, że jeśli miałem gruntowniej poznać Laos iKambodżę, należało myśleć o wczesnym powrocie do Hanoi.Więc jeszcze jakieśmniejsze wycieczki w teren i zbliżył się dzień naszego wyjazdu z Lai Chau wdrogę powrotną.W przeddzień Dien, kierownik wyprawy, postanowił urządzić pożegnalnąwspólną kolację dla tancerek z Bań Mo i dla kilku ze starszyzny laichauskiej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki