[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niebo, pokrytebrudnymi plamami zanieczyszczeń przemysłowych i upstrzonestadami niezdarnych ptaszydeł, stanowiło ponure sklepienie tegoświata, toteż często opłakiwało jego rozpaczliwy stan matowymistrugami brudnego deszczu.Tu nie było strzelistych, choćzrujnowanych zabudowań, których tak wiele było widać z lądowiska;ale i tak cały obszar cuchnął od nędzy i rozkładu.- Cóż to za ohydny świat - zauważył komandor Malik Carr, pod-chodząc do okna i stając obok Noma Anora.- Huttowie znają go jako  Wspaniały Klejnot" - odparł nonszalanckoegzekutor.- Ale to jeszcze nic.Księżyc, Nar Shaddaa, jest o wielegorszy.bez reszty zajęty przez zabudowania i urządzenia techniczne.Malik Carr odchrząknął.-Nie pociesza mnie to.Ale być może twoje jedyne prawdziwe okowidzi więcej niż moich dwoje.Nom Anor uśmiechnął się krzywo.- Jestem w tej galaktyce od jakiegoś czasu, komandorze, i nauczy-łem się widzieć mimo pozorów - zwrócił się lekko do Malika Carra.- Wyobraz sobie Nal Hutta jako na przykład laboratorium eksperymen-tów genetycznych.Malik Carr również się uśmiechnął.- Tak, tak, to potrafię sobie wyobrazić.Komandor, wyższy odNoma Anora.prezentował się w całej swojej krasie, bez maskeraooglitha i płaszcza.Pocięta bliznami twarz MalikaCarra i nagi tors dawały świadectwo błyskotliwej karierze militarnej.Spadziste czoło okalała szarfa o jaskrawych barwach.Jej długie końcebyły wplecione w bujne czarne włosy, tworząc ogon zwisający niemaldo pasa.Komandor niedawno przybył z krańca galaktyki, gdzie flotaczekała niecierpliwie, aż kasta wojowników zakończy inwazję.On samotrzymał od Najwyższego Komendanta Nas Choki zadanie, abynadzorować kolejną fazę podboju.Aby ukryć prawdziwą tożsamość - i to zarówno przed Huttami, jak iz szacunku do Malika Carra - Nom Anor włożył na siebie maskeraooglitha, osłaniającego blizny, zgrubienia i wszelkie dowody ofiar skła-danych bogom, włącznie z protezą w zwykle pustym oczodole, któryzazwyczaj krył plującego jadem playerin bola.Malik Carr odwrócił się od okna i gniewnie wsparł pięści nabiodrach.- Jak ta kreatura śmie nas tu trzymać! Czy on zupełnie nie zdajesobie sprawy z tego, czym ryzykuje.a także ten jego żałosny świat?- Ona, komandorze - poprawił Nom Anor.- W każdym razie w tejchwili.Huttowie są podobno hermafrodytami.To znaczy, że w każdymosobniku łączą cechy samca i samicy.Malik Carr spojrzał na niego z ukosa.- A w tej akurat chwili jest samicą?- Absolutnie, jak zresztą sam zobaczysz.A przedłużające sięczekanie to wyłącznie tradycja.-Ale precedens.-Nie martw się precedensami.Mam plan, jak sobie poradzić zprzestarzałymi formalnościami.Obaj Yuzzhanie ruszyli w kierunku centralnej części pomieszcze-nia.Grupka dziesięciu gwardzistów honorowych i tyluż adiutantów na-tychmiast stanęła na baczność.Gwardziści nosili zbroje z krabówvonduun i żywe amphistaffy oraz obosieczne noże coufee.Samiceadiu-tantki były ubrane w woale, tuniki i płaszcze, które odsłaniałyskomplikowane tatuaże znaczące ich nagie ramiona.Malik Carr skinieniem głowy odpowiedział na dziarski salut gwar-dzistów i usiadł na wyściełanej ławce.Nom Anor wolał stać.Wysokiesklepienie antyszambru podtrzymywało dwanaście potężnych, choćstaroświeckich filarów.Podłoga, ułożona z płyt kamiennych, byławypolerowana do olśniewającego połysku, a ściany ozdabiały draperiez ręcznie tkanych, różnobarwnych materiałów o wymyślnych wzorach.Do pokoju wszedł jasnozielony dwunożny stwór o wyłupiastychoczach.Gruzłowatą głowę ozdabiały dwa podobne do rogów wyrostki,para spiczastych uszu i wąski grzebień żółtych kolców.Długie, wysmu-kłe palce wydawały się zakończone przyssawkami.- Rodianin - cicho podpowiedział Nom Anor.- Wojowniczy gatu-nek, poświęcający się głównie rzemiosłu wojennemu i zdobywaniu na-gród.Ten tutaj, to majordomus Hutta, LeenikLeenik podszedł do gości swej pani, kręcąc krótkim ryjem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki