[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Posiadanie tych pieniędzy  pierwszych, jakie sama zarobiła  byłonajwspanialszą rzeczą, jaka się jej przytafiła.Przez całe swoje życie miała pieniądze, nie w kieszeni,lecz w banku, w towarze, nieruchomościach, gruntach i prestiżu; mnóstwo pieniędzy* bezpieczne,solidne ściany dookoła siebie, zamykające jej świat, trzymające ją jak w więzieniu, strzegące jej,izolujące ją.Lecz te pieniądze były zapłatą za jej własny wysiłek, jej własne twórcze myślenie, byływartością honoru.Mając je, czuła się na siłach, by stawić czoło swemu ojcu; kobieta, z której możebyć dumny, już nie zależne od niego dziecko.Napisała do niego, kiedy ma jej oczekiwać.Dwa dniprzed umówionym spotkaniem przyleciała do domu.Dlaczego zmieniła datę, nie miała pojęcia.W jej marzeniach ojciec czekał na nią.Być może w obawieprzed rozczarowaniem próbowała oszukać swoją fantazję i wrócić wcześniej.Złapała nocny samolot;widziała, jak wstaje słońce nad Atlantykiem, wynurza się z chmur, czerwone na czerwonym niebie.Stewardessa przyniosła jej śniadanie, którego nawet nie tknęła.Schodzili na lotnisko w Heathrow,zatapiali się w chłodnym blasku wiosennego poranka. Anglia.Serce biło jej mocno, czy to ze strachu, czy tak, na wszelki wypadek, tego nie była pewna.Jestem inna, mówiła sobie: teraz wszystko stanie się inne.Odjechała jako Elspeth, wróciła jako Elsa.Elspeth była koszmarnym straszydłem w skórze dziewczyny, z pajęczymi rękami, rozczochranymiwłosami, ubrana w szmaty, których woli nie pamiętać.Elsa miała figurę modelki, ułożoną fryzurę.Twarz prosto z salonu kosmetycznego, sweter projektu mistrza Umberto Ginocchettiego.Kurtka zimitacji zebry, z wysokim kołnierzem i metalowymi ozdobami w jakiś sposób przypominała  i byław tym lekka ironia  skórzaną kurtkę do jazdy na motorze z jej młodzieńczych lat.Ciemne okularyprzeciwsłoneczne skrywały oczy.Czuła się wspaniale, choć cała spięta  dzięki Bogu, byłaincognito.Taksówka dowiozła ją do Knightsbridge; dozorca wyładował jej bagaż. Panna Van Leer krzyknął. Nie poznałem pani. A w drodze do windy:  Pani ojciec zostawił klucze.Przybyłapani trochę wcześniej, nieprawdaż? Być może będzie mogła to pani zrobić, mimo wszystko. Co zrobić?  zdziwiła się Elsa.Zamknęła drzwi zostawiając walizki w salonie.O telefon była oparta koperta, zaadresowana na jejnazwisko.Rozdarła ją szybko drżącymi palcami.Wewnątrz znajdowała się kartka papieru biurowego z kilkoma linijkami odręcznego pisma.Olbrzymia, silna ręka używająca wiecznego pióra iczarnego atramentu: boleśnie znajoma.Ręka jej ojca. Droga Elspeth, wyjechałem na dwa tygodnie, w podróż poślubną.Ożeniłem się 15-go w St.John's,Churston; przykro mi, że nie mogłaś tam być.Pozdrawiam, Rupert".Cała zesztywniała.Marzenia uleciały; zaufanie, wiara, nadzieja przepadły w otchłani.Gdzieś wnajdalszym zakamarku jej świadomości krył się wyrzut: nie mógł, nawet nie mógł podpisać się Tatuś".Tylko sucha informacja, automatyczne przeprosiny: bezosobowe, jak memorandum. Nigdy nie miała tatusia.Osłupienie przeszło w dreszcze; oparła się o biurko, nie mogła ustać nanogach, wciąż patrząc na list, czytając tam i z powrotem, w kółko, aż wreszcie słowa stały się bezznaczenia, bezwartościową bazgraniną, obcym językiem.Minęło dużo czasu, zanim odkryła znaczenie daty.Piętnasty.Dzisiaj.Oczywiście: ojciec myślał, żeprzybędzie siedemnastego, po tym. Być może będzie pani mogła to zrobić, mimo wszystko.Musiała coś zrobić.Rozglądała się z ożywieniem po mieszkaniu, jakby oczekiwała, że nagle, na jejżyczenie, pojawi się przed nią superszybki pojazd.Myślała o opóznionych pociągach, bezsensownychtaksówkach, o wielkim fordzie mustangu, jaki prowadziła w Ameryce.Samochód.Ojciec musi miećsamochód w garażu.Rzuciła się do drzwi, zawahała i podbiegła do telefonu.W Chur-ston Grangeodpowiedział nowy gospodarz.Zlub był o drugiej.Spojrzała na zegarek  zostało trochę więcej niżpółtorej godziny.Rzuciła słuchawkę, nie patrząc, czy trafiła na widełki.Wypruła jak strzała.Drzwizatrzasnęły się za nią.Na dole dozorca dał jej kluczyki do drugiego samochodu Ruperta.Aston Martin koloru czarnej kawy;nie widziała go przedtem. Jest ubezpieczony na panią, nieprawdaż?  zapytał wyczekująco. Pieprzę ubezpieczenie  palnęła Elsa.Nacisnęła sprzęgło, dodała gazu i już jej nie było.Przyjechała do kościoła w minutę albo dwie po czasie.Znała drogę od dziecka.Prowadziła ten obcysamochód z wrodzoną brawurą, nie zważając na przepisy obowiązujące na szosie.Tylko jedno długiezadrapanie w boku karoserii, ale nikomu nic się nie stało. Nie, nie mam zaproszenia  powiedziała odzwiernemu. Jestem Elsa Van Leer. Nazwisko i dzwięk jej głosu wywołały poruszenie w najbliższych rzędach.Głowy odwróciły się w jejkierunku.Przeszła między ławkami: jej nieodpowiednia zebra i czarne spodnie przyciągały ciekawespojrzenia, były powodem syczących komentarzy.Nie zauważyła tego.Wszystko, co widziała  tomężczyzna czekający przy ołtarzu: tył jego głowy, bez kapelusza, wyrazisty; lwia grzywa z odcieniemsiwizny, staranniej niż zwykle wymodelowana, olbrzymie ramiona  wszyscy wokół byli ka-rzełkami.Jej ojciec.Gdy podeszła bliżej, opuściła ją furia, zostawiając mdlącą pustkę.Czuła się jakogłuszona, wręcz obłąkana desperacją; nie miała planu działania, nie miała pojęcia, co powiedzieć, corobić.Teraz zdała sobie sprawę, że nie ma nic do powiedzenia, nic nie może zrobić.Nie mogłapodejść do ojca i ofiarować mu miłości, nie mogła poprosić o nią, życzyć mu szczęścia, nawetpowiedzieć  halo".Na widok jego pleców ogarnął ją strach, bezsensowne pragnienie, umierającanadzieja.Zaszyła się kilka rzędów z tyłu.Ludzie, których nie znała, robili coś, mówili coś, czego niesłyszała.Zcięło ją z nóg.W [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki