[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przeczekam tam do powrotu Marysi Wysockiej.Na Lipowej pojawiłam się dopiero z końcem lipca.Początek lata był zimny ideszczowy, więc zwlekałam, ponieważ bałam się tego, co zobaczę.W końcu ogród prawie odroku nie był koszony.Przygotowałam się na najgorsze.Niepotrzebnie.Gdy weszłam przez dziurę w płocie, okazało się, że nie jest tak zle.W starej szopie na tyłach domu odnalazłam Dunę.Właściwie to ona pierwszapodbiegła, rozpoznając bezbłędnie moje kroki.Trochę wychudzona, ale szczęśliwa.Obejrzałam legowisko.Ktoś wyłożył podłogę kawałkiem starego dywanu, a waluminiowej misce zostawił trochę suchej karmy.Od dawna wiedziałam, że Duna wróciła dosiebie, a obecni właściciele przyjęli ją bez zastrzeżeń.Raz na miesiąc powracała na ZielonąSkarpę.Zostawała czasami kilka dni.Ale tęsknota szybko dawała o sobie znać.Wtedy wyłapod drzwiami i nie było rady.Godziliśmy się z tym zwyczajem.Niezawodna towarzyszka wędrówek po ogrodzie, nie odstępowała mnie na krok.Spacerowałyśmy utartymi trasami, jak za dawnych czasów.Chodziłam, chodziłam iwciąż czułam niedosyt.Głaskałam stare pnie, przytulałam brzozy, wąchałam miętę itymianek.Przyroda znowu mnie wchłaniała.Odwiedziłam swoje róże i ogród z kwiatami.Tam najbardziej widać było straty.%7łeby nie podsycać żalu, dałam nura w gęsty sad.Byłojeszcze wcześnie i jak zwykle o tej porze w gałęziach jabłoni buszowały ptaki.Leżałam wtrawie, słuchając.Ich znajomy jazgot poruszył we mnie najmilsze wspomnienia.Wiał lekkiwiatr, poruszał gałęzie.Znad wody dochodził delikatny zapach tataraku.Zaciągałam się jakwytrawny palacz.Musi mi starczyć na długi czas.Utonęłam w masie zieloności, tonęłam w drzewach.Obok mnie sosnę przytulałasosna, świerk dotykał świerka, dęby jak blizniaki rosły wsparte konarami, szeleściły brzozy,osika, jarzębina.Odurzały aromatem świeże liście, kosmate owady tańczyły pomiędzydrobnymi kwiatami, których pełno było w wysokiej trawie.Rozłożyła się zieleń jak bezkresna równina.Najpiękniej było nad stawem.Stadami zleciały nad wodę ptaki.W tym rokudeszczowa wiosna zostawiła po sobie duże ilości wody.Zasiliła zródło, rozjaśniła ciemnązazwyczaj toń.Teraz dużo wyrazniej odbijał się w niej świat.Nad wodą usiadłam wygodnie, opierając nogi o wilgotny mech.Minęła godzina, a jasiedzę wciąż bez ruchu i patrzę na wodę i boję się mrugać, choć wiem, że szelest rzęs niespłoszy przecież zwierzyny.Ale wydaje mi się, że nadmiar przezorności nigdy nie zaszkodzi.Widowisko zaczyna się od rzeczy drobnych, więc widzę, że chore liście spadają na wodę iwoda mruga.Na łodydze łopianu kochają się błękitne ważki i liść drży w rytm miłosnegoaktu.Ryby wcinają rzęsę i drobne wiry pochłaniają wodę.Teraz wróbel siada nad brzegiem,podskakuje, wchodzi do wody, coraz głębiej.Zanurza dziób jeden raz, drugi, trzeci, chwilęodczeka, jakby chciał, żeby ostatnia kropla dokładnie spłynęła do brzuszka.A potem szybkoodlatuje.Nadlatują inne wróble, też piją, ale wolniej, spokojniej, bez tego pośpiechu,dokładniej siorbią orzezwiający płyn, a potem zaczyna się szalona kąpiel.Stroszą szarepiórka, uderzają piersią, rozchylają skrzydła, radośnie trzepiąc o wodę.Pryskają na wszystkiestrony, jakby wołały do innych ptaków - dołączcie do zabawy!Na brzegu, pomiędzy kamieniami trup małej rybki.To chyba karaś.Mulista cieczopływa mu skrzek.Lekka fala przesuwa drobne ciałko o kilka milimetrów.Zmierć cicha,niedostrzegalna, mało ważna, choć asystuje w naszym bytowaniu.Wydaje się człowiekowipłaska, niebolesna i zupełnie nieludzka, ale myśl o niej nie psuje humoru.Jestem tu po to,żeby marzyć, wspominać, wchłaniać energię i wąchać.Zrobiłam sobie prawdziwy piknik.Jak to się stało, że kończy się dzień? Niezauważyłam przemiany.Robi się coraz ciszej.Większość ptaków już odleciała.Przez drzewa przedziera się czerwone słońce.Uznałam, że czas na mnie, że dosyćczasu poświęciłam wspomnieniom.Już nic więcej dzisiaj nie zobaczę.Po drodze wstąpiłam do rodziców.Chciałam umówić się z ojcem na wyjazd.Niech ion wszystkim się nacieszy.Kiedy dotarłam na miejsce, ojciec drzemał w fotelu pod oknem.Mama czytała wkuchni książkę.Zrobiła herbatę i postawiła w pokoju na stole.Promienie słońca, chybaostatnie tego dnia, oświetlały jej pogodną twarz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Linki
- Indeks
- Janusz A.Zajdel Cala prawda o planecie Ksi
- Zajdel Janusz Wyjscie z cienia (pdf)
- Kofta Krystyna Jak zdobyć, utrzymać i porzucić mężczyznę
- Janusz Winiewski Samotnoć w sieci
- Pajewski Janusz I Wojna wiatowa
- Kuczyński Janusz Filozofia życia
- Tazbir Janusz Polacy na Kremlu
- Meissner Janusz Skrzydla nad Arktykiem
- Wróblewski Janusz Reżyserzy
- Albert Sasson Medical Biotechnology
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- natiwa.pev.pl