[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Aleteż tylko się wydawał, gdyż nie było widać nic, co mo-głoby toprzypuszczalmie zamienić w pewność.Były dziury z akien-nicami, ale nie okna.Nie dostrzegłem także komina.Drzwi byłyciasne i niskie, jednakże podjechaliśmy do nich i zsiedliśmy zkoni.Dopiero teraz w wejściu pojawiła się jakaś ludzka istota.Nie potrafiłem powiedzieć, czy osoba ta jest mężczyzną, czykobietą.Postać miała na sobie szerokie czerwone spodnie znogawkami związanymi powyżej kostek.Czy stopy były obute,nie ud~ało mi się razróżnić.Na pewna jednak były czarne; nieulegało to naj-mniejszej wątpliwości.Od szyi do kolan opadałaściągnięta ponad biodrami rzemieniem koszula, która, j~akprzypuszczałem, kiedyś była biała.Teraz jednak wyglądała tak;jakby od dźiesięciu po-koleń służyła malarzom pokojowym zdziada pradziada za kitel roboczy, a potem jeszcze dodatkawozostała wytaplana w szlamie jakiegoś stawu.Szyja i twarz były nieskońezenie chude i rzadko chyba stykały się z wodą i mydłem.Głowa chwiała się na obie strony niczym u chińskiej figurki.Spodwystrzępionej chustki okrywającej głowę zwisało kilka siwychzmierzwianych kosmy-ków włosów.- Guninis chajir olsun - dzień do~bry! - pozdrowiłem.- Kimjesteś?- Rasz beslemejixn - jestem pierwszą słuźącą - odpowiedzia-no miz godnością.- Gdzie jest pan?- W środku.To mówiąc, szafarka domu dla podró’znych wskazała kciukiemprzez ramię w kierunku wnętrza budynku.- Selamlaris onu - chcielibyśmy go pozdrowić.- Pek eji, sultanum - bardzo proszę, łaskawy panie!Wyszła na zewnątrz, żeby nam zrobić przejście.Musiałem sięschylić, żeby nie uderzyć głową w futrynę.Jak zauważyłem, niebyło żadnej sieni.Budynek składał się tylko z czterech ścian 279zewnętrznych i przykrywającego go słomianego dachu.Wnętrzedomu, zgodnie z tutejszym zwyczajem, podzielone była wiklino-wymi plecionkami na wiele pomieszczeń.- Sol tarafda - na lewo! - zawołała za nami pierwsza dziew-ka.Posłuchaliśmy tej rady i weszliśmy do wskazanego przez niąpomieszczenia, gdzie jed~nak nie zastaliśmy handżiego.Światłowpadało tam do środka przez dwa otwory w murze z atwartymiokiennicami.Jak już wspomniałem, szyb nie było.Pośrodku stałduży stół, a dookoła niego cztery ławy.Wyszoro-wany był dobiałości i miał tak czysty wygląd, że mnie to zdzi-wiło.Sądząc po wyglądzie pierwszej dziewki, nie spodziewałem się tejczystości.Również ławom ,nie można było nic zarzucić.Ponie-waż nie dostrzegłem żadnega świętego obrazu, przypuszczałem,że właściciel zajazdu jest muzułmaninem:W otworach okiennych stało kilka kwiatów doniczkowych, któ-re nadawały izbie przytulny wygląd, a drewniane naczynie z wodą wkącie pomieszczenia tak było wyszorowane do połysku, że zprzyjemnością zaczerpnąłbyxn chładnego płynu z jego wnętrza.Ząstukałem gałką szpicruty w stół.Natychmiast odsunięta zo-stałatrochę na bok jedna z wiklinowych ścianek i pojawił się męż-czyzna; który zapytał, czego sobie życzymy.Ubrany był z turecka i nosił na głowie czerwony fez: Sylwetkęmiał krzepką, a długa ciemna broda, która spływała mu prawie napiersi, nadawała mu dostojny wygląd.- Czy ty jesteś handżi? - zapytałem.- Tak, ale nie przyjmuję już na nocleg żadnych gości—od-rzekł.- Musisz zatem usunąć napis znad bramy.- Jeszczę dziś to uczynię.Każę go zakryć świeżym tynkiem.Powiedział to z takim rozdrażnieniem, iż należało przypuszczać,że jako oberżysta miał niedobre doświadczenia.- Nie przybyliśmy te~ż po to, żeby u ciebie przenocować -wyjaśniłem.- Chcielibyśmy jedynie odpocząć i czegoś sięnapić.- Nie mam nic przeciwko temu.Możecie też dostać posiłek.- Co masz do picia?- Rakiję i bardzo dobre piwo, które wam mogę polecić.A więc miał piwo! To była niespodzianka.- Kto je warzył? - zapytałem.- Ja sam.= Jak przechowujesz piwo?280- W dużych stągwiach.Codziennie warzy się nawe piwo, gdyżdaję je do picia swoim ludziom.To z kolei nie było raczej zachętą.Poznał ta pewnie po mojejminie, gdyż powiedział:- Spokojnie możesz ga spróbować.Jest jeszcze całkiem świe-że, uwarzone dopiero dziś rano.giandżi uważał więc chyba, żepiwo smakuje tym le~piej, im jest młodsze.Wyznawałem innypogląd, lecz mimo to zamówiłem na-pój, gdyż byłem ciekaw,jaki produkt akreśla się tu mianem piwa.Przyniósł dużydzbanek i postawił go na.stole.- Wypij! - zachęcił mnie.- Piwo daje siłę i odpędza troski.Zebrałem całą odwagę, uchwyciłem dzban w obydwie dłonie iprzytknąłem do ust.Pociągnąłem solidny łyk, jeszcze jeden - ipiłem dalej.Cie~nkie to było, bardzo cienkie, monachijskie piworozcieńczone pięciakrotną ilością wody, ale smakowało całkiemnieźle.Dobrze gasiło pragnienie, nic poza tym.Równieżpozostali wzięli się do picia i wydali potem zadowala-jącą opinię,może tylko dlatego; że ja nie wyraziłem się ujemnie.Wyraźnieucieszyło to handżiego.Jego posępna twarz rozpogo-dziła się nakilka chwil i powiedział z pewnością siebie:- Tak, sam jestem piwowarem.Nikt oprócz mnie tutaj go niewarzy.- Gdzie się tego nauczy~łeś?- Od pewnego cudzaziemca, który pochodził z kraju piwa.Pra-cował przez dłuższy czas w Stambule i ‘ właściwie byłszewcem.Ale w owym kraju wszyscy warzą piwo, i dlatego onteż znał się na tym bardzo dobrze.Człowiek ten był bardzobied~ny i wrócił do swojej ojczyzny.Zlitowałem się nad nim iprzez jakiś.czas da-wałem mu schronienie wraz z jadłem ipiciem.Za to on z wdzięcz-ności dał mi przepis na warzeniepiwa.- Jak się nazywa ten kraj, z którego pochodził?- Zapamiętałem jego nazwę: nazywa się Elanka.- Jak się zdaje, nie zapamiętałeś jednak dobrze tej nazwy.Brzmiała ana pewnie Erlangen?- Erla.masz rację, efendi! Ten kraj nazywa się tak; jak powiedziałeś.Przypominam sobie.Niełatwo wymówić to słowo.Znasz ten kraj?- Tak, ale Erlangen to nie kraj, lecz miasto w Bawarii.- Tak, tak; ty wiesz to lepiej.On był Bawarialy.Teraz sobieprzypomniałem.Bawaria to część Almanii, gdzie wszyscyludzie piją piwo, nawet już niemowlęta damagają się piwa.- Ten szewc ci o tym powiedział?281- Tak, efendi.- No cóż, nie znam go, więc nie wiem także, czy an już w takwczesnej młodości pił.piwo.W każdym razie dowiódł ci, że tennapój nie czyni człowieka niewdzięcznikiem.Czy możemy teżdo-stać coś do jedzenia?- Powiedz tylko, czego pragniesz, efendi!- Nię wiem przecież, co masz.- Gądaj tylko! Chleb, mięso, drób, jest wszystko.- Hm! Czy moglibyśmy zjeść omlety?- Tak, mażesz je dostać.- A kto je przygotowuje?- Moja służba.- Ale nie pierwsza dziewka, która nas przyjęła przed drzwia-mi?- O nie, efendi! Wiem, dlaczego pytasz.Ona jest najważniej-sza inajpilniejsza w aborze, ale z przygotowywaniem potraw nie manic wspólnego.- W takim razie zaryzykujemy.Handżi wyszedł, żeby złożyć zamówienie.Moi towarzysze wy-razili swe zadowolenie, że dziehza szafarka nie sprawuje zarazemobowią~zków ~kucharki.Po powrocie aberżysta przysiadł się do naszego stołu i zlustro-wałnas teraz dokładniej niż przedtem.- Przyjąłem was mało uprzejmie - powiedział [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki