[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Siedziały, objęte, obok siebie: dziecko wielkiego miasta, ofiara zepsucia, zna-jąca życie lepiej niż niejeden starzec u schyłku życia i młoda wiejska nauczyciel-ka, wychowana na wsi, w atmosferze czystości, znająca życie jedynie z książek,skromna i lękliwa. Czy on tu nie przyjdzie?  spytała Hanka. Czy wieczorami tu nie przy-chodzi? Właśnie, w tym rzecz  odpowiedziała Lucy. Od owej nocy, kiedy tostanął w mej obronie, więcej się tu nie pokazał.Ale niech się pani nie obawia.Zpi pewnie w domu albo przesiaduje gdzieś w innym szynku.Oni odsypiają czę-sto przez parę dni z rzędu takie wielkie pijaństwa.Najlepiej pójść do niego naTamkę.Czy pani sama tam trafi?Hanka wahała się.Spojrzała na zegarek.Była już blisko jedenasta wieczorem.Ciemna noc.Padał deszcz.Hanka pomyślała, że o tej porze w białym pokoiku wMoranach śpi już zawsze smacznie od dwu "godzin. Już za pózno, żeby pójść do niego.Pójdę jutro rano.A teraz wrócę do hote-lu i prześpię się, bo taka jestem zmęczona, że ledwie się trzymam na nogach.Lucy zaproponowała jej, żeby posiedziała jeszcze trochę w barze.Franek przy-chodzi zwykle pózno, dopiero około północy.Mogłaby się z nim minąć.Przyboszówna posłusznie została.Lucy zostawiła ją samą, bo musiała wyjśćrozmówić się z właścicielem baru.Od paru dni nie płacił jej grosza i dziewczynanie miała z czego żyć.LRT Kiedy wróciła po pół godzinie, Hanka, siedząc na kanapie, zdrzemnęła się.Lu-cy nie budziła jej, cichutko na palcach przeszła przez pokój.Około dwunastej w nocy Przyboszównę obudził gwar, jaki panował w sąsied-nim pokoju.W pierwszej chwili nie miała pojęcia, gdzie się znajduje.Jej podróż,rozmowa z Lucy, bar, wszystko wydawało się jej koszmarnym snem.Wstała szybko, przygładziła włosy i zajrzała do drugiego pokoju.Bar zapełniłsię już ludzmi.Słyszała pijackie krzyki, muzykę, czuła zapach piwa, wódki imięsa smażonego na kiepskim tłuszczu.Lucy wybiegła jej naprzeciw. Nie ma go  powiedziała cicho,  już rozglądałam się.Nigdzie go nie ma.Już chyba nie przyjdzie.Zaczynam teraz mój numer.Nie mam więcej czasu.Niech pani jutro rano idzie na Tamkę.Rano zastanie go pani z pewnością.Terazgdzieś pewnie pije.Hanka poszła.Tramwajów już nie było.Kursowały jedynie nocne wagony.Szła więc piechotą.Szkoda jej było pieniędzy na taksówkę.Deszcz przestałpadać.Silny wiatr rozpędził obłoki i na niebie ukazały się blade gwiazdy.Hankaszła prędko, nie oglądając się poza siebie i nie zwracając żadnej uwagi na za-czepki przechodniów.Co jakiś czas pytała o drogę na ulicę Marszałkowską.Kiedy po męczącym marszu położyła się ze wstrętem do niewygodnego łóżka iprzykryła brudną, czerwoną kołdrą z wyłażącą watą, długo nie mogła zasnąć.Przewracała się z boku na bok, wsłuchując się w głosy za ścianą.Aż wreszcieokoło trzeciej w nocy zasnęła.Zniło jej się, że znalazła Franka, że pojechał z niąrazem do Moran.Oto nareszcie ma go przy sobie.Siedzą sobie razem przed do-mem na ławeczce i wygrzewają się w słońcu.Franek opowiada jej, że ma wstrętdo wódki, że już nigdy nie wezmie do ust żadnego alkoholu.Obudziła się.I straszna rzeczywistość uderzyła w nią jak obuchem.Nigdyzmartwienie i nieszczęście nie wydają się nam tak straszne, jak po przebudzeniuze snu.Spojrzała na zegarek.Była dziesiąta rano. Ale zaspałam", pomyślała, ubierając się gorączkowo.Kiedy szła Alejami Jerozolimskimi w stronę Nowego Zwiatu, świeciło słońce.Po wieczornym deszczu wstał pogodny, jesienny dzień.Niebo było niebieskie,LRT chodniki suche.Hanka szła prędko, zwalniając trochę kroku przed sklepowymiwystawami.Złe, koszmarne cienie poprzedniego wieczoru pierzchły.Czuła ja-kieś nowe, wstępujące w nią siły, jakieś niespodziane nadzieje na przyszłość. To ten dobry sen tak mnie uspokoił", myślała.Matka mówiła jej zawsze, żemiły, przyjemny sen poprawia humor i daje nadzieję na lepszą przyszłość. Jesz-cze wszystko będzie dobrze", myślała z nagłą otuchą.Dozorczyni na Tamce, zapytana o Franciszka Przybosza, wzruszyła ramionamii powiedziała, że gospodyni wyrzuciła go na  zbity pysk". A wyniósł się gdzieś, ale nie wiem dobrze.Czy ja tam się mam troszczyć owszystkich byłych  lokatorów!" Już będzie cztery dni, jak tu nie mieszka.Hanka załamała ręce.LRT I zaczęły się długie męki bezowocnych poszukiwań.W biurze adresowym, w ratuszu, urzędnik po długim szperaniu w papierachpodał jako ostatni adres Franciszka Przybosza znowu to samo mieszkanie naTamce.Potem nie był już nigdzie meldowany.Hanka przygotowana była na najgorsze.Przypuszczała, że już nie żyje.Zginąłpewnie w jakiejś bójce, po pijanemu.Jedyną istotą, która jej mogła być pomocną, była Lucy.Hanka poszła do baru Pod Różą" i tu dowiedziała się adresu dziewczyny.Na Starym Mieście, na ulicyKrzywe Koło, w nędznej izdebce, przepojonej zaduchem prania, znalazła ją leżą-cą na brudnym łóżku.Dalsze poszukiwania rozpoczęły we dwie.Dowiadywały się po różnych knaj-pach i barach.Lucy opisywała wygląd Przybosza, wymieniała nazwiska jegokompanów.Nigdzie nie mogły natrafić na jego ślad.Tak przeszedł cały dzień.Wieczorem, kiedy Lucy musiała iść na  robotę",Hanka, pozostawiona samej sobie, bezradna chodziła po ulicach, rozglądając siędookoła, wstępując do kawiarni, szukając wszędzie obdartego brodacza w wytar-tym palcie o smutnych oczach.Ale nigdzie go nie było.Trzeciego dnia znowu umówiła się z Lucy i szły razem przez Saski Ogród,mówiąc wciąż o jednym.Lucy, wystrojona w swoje najlepsze rzeczy, w nowych,niedawno kupionych lakierkach, płaszczyku z kawałkiem białego królika przyszyi, pocieszała Hankę, która coraz bardziej upadała na duchu.Pomimo jesien-nego chłodu w głównej alei na ławkach siedziały skurczone postacie.Byli tomłodzi bezrobotni chłopcy, drzemiący z czapkami, nasuniętymi na oczy i dziew-czyny uliczne, hałasujące i przekrzykujące się wzajemnie.Nagle Lutka zatrzymała Hankę i powiedziała szeptem: Niech pani czeka.Widzi pani tego, co tam siedzi obok tej dziewczyny wczerwonej czapce? Ten obdarty, co czyta gazetę. Widzę  odpowiedziała Hanka. To jeden z jego kompanów, spytam go zaraz o Franka.LRT Hanka zmartwiała, widząc pijacką twarz i fioletowy nos obdartusa. Więc tak wyglądają przyjaciele Franka", przeleciało jej przez głowę.Lucy wróciła po chwili w podskokach. Dobra nowina, świetna nowina!  wołała. Franek mieszka u jednego zkompanów na Puławskiej, na Mokotowie.Przygarnął go tam.Mieszka u niegokątem.Odprowadzę tam panią.Znowu mocne bicie serca.I znowu nadzieja, że go zaraz ujrzy.Znowu układasobie, co mu powie, jak go przywita.Kiedy wgramoliły się na piąte piętro kamienicy na ulicy Puławskiej, jakaś ko-bieta otworzyła im drzwi i powiedziała ostro, że kompan jej męża już się chwałaBogu, wyniósł.%7łe wyrzuciła go sama, bo nie chce u siebie pijaków karmić.Toon namawia mego męża do wódki. Dwa dni siedział, alem mu powiedziała,żeby się wyniósł. Czy nie wie pani dokąd się wyprowadził?  spytała Hanka. A nie wiem.Co mi tam do tego.Zatrzasnęła im drzwi przed nosem. Teraz już wszystko skończone  powiedziała Hanka. Już go nie znajdę.Wszędzie go wyrzucają jak psa, zewsząd.O, Jezu, na co mu to zeszło!Płakała tak bardzo, że Lucy siłą wsadziła ją do tramwaju i zaczęła pocieszać.Namawiała ją, żeby wróciła do Moran.Już ona, Lutka, zajmie się sama poszuki-waniem.Na pewno do baru ktoś z jego kumpli przyjdzie.Ale Hanka słuchać nie chciała o powrocie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki