[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wynajętypokój, szkaradne kalectwo kulawych sprzętów, beznadzieja mazowiecka, ojczyzniana,ludowa.I wódka.Mnóstwo ciepłej, podłej wódki, lejącej się przez gardło oleistą, gęstąrozpaczą, strachem śmierdzącym fuzlami.A jednak za mało, za mało tego wszystkiego, żeby brzytwa cięła jak trzeba, więc tylkościegi czerwonych kropel na brudnych dechach podłogi i słowa wrzeszczące ze ścian,bazgrane w furii, zamroczeniu, nienawiści i odrazie.Tylko skąd się wzięły te mroczne widma, twarze, niegdyś tak bliskie, dziś wykrzywionepogardą i gniewem? Patrzył im w oczy.Patrzył w głąb nienawiści, w zrenice przepastne jakpiekło.Widział wyraznie sińce, strupy, krwawe wybroczyny na policzkach, czołach,skroniach.Widział rozbite, poczerniałe usta wykrzywione szyderczo.Krwawe jamy bezzębów, otwierające się, żeby oskarżać.Połamane palce wskazujące winnego.Winnego!Nie! Przecież to nie tak! Nieprawda! Nie zrobił nic złego, nic złego! Chciał tylko znówżyć normalnie.Nie kryć się po ziemiankach jak dzikie zwierzę.Nie walczyć już, na Boga, niewalczyć! Bez przerwy, nieustannie, do końca.Wróg, wszędzie wróg.Nie mógł już znieść tych wrogów, ucieczek, strzelanin.Był zasłaby, zbyt zmęczony.Jezu Chryste, czy to taki grzech?! Czy to najgorsza z ludzkich przewin,strach i kapitulacja?Nawet Ty się bałeś, Boże! Nawet Ty drżałeś i lękałeś się w Ogrodzie Oliwnym! A ja wlesie! Samotny wśród przyjaciół, znużony, zdecydowany nie pić już więcej z kielichagoryczy.Nie każdy jest jak Ty! Nie każdy jest jak oni, dawni bracia, towarzysze broni, zawsze niezłomni, zawsze kamienni, bo tak uczył ojciec, matka i ojczyzna.Dlaczego milczysz?! Dlaczego oni milczą z Tobą, Twoi mroczni aniołowie gniewu?!Dlaczego nie chcą zrozumieć?!Ale widma odwracały tylko głowy, osuwały się w ciemność, zaciekłe i żądne zemsty.Nie ma przebaczenia! Nie ma przebaczenia! Nigdy! - krzyczała gorąca posoka.Więc znów musiał zrobić to, co tak dobrze mu zawsze wychodziło.Uciekać.Pamiętał, jak bluznił, klął, ryczał i płakał, rozsmarowując wszędzie krew, niezdolnyskończyć wreszcie, odejść, zbiec w ciemność.Trwożne głosy sąsiadów, piskliwe błaganiawdowy Mirosławy Aawczyk, od której wynajmował pokój, podekscytowane okrzyki dzieci.Iszmery wielu głosów pod progiem.Wariat, ja pani mówię, kochana! Całkiem jemu na mózg padło.Jeszcze zabije kogo,diable nasienie!Ałbo już zabił, pani zobaczy! Pewnie bandyta jaki! Reakcjonista! Wróg ludu!Boże, co sąsiad gada?! Ale za co, za co, Matko Przenajświętsza! Ja uczciwa obywatelkajestem! Sąsiad wie! Sąsiad zaświadczy! Jemu od początku zle ze ślepiów patrzyło!Ostrzegałem was, Aawczykowa, aleście nie słuchali!Jezu, ratuj! Przecież ja nic nie wiedziałam, nic nie wiedziałam!Szlochy.A potem łomot do drzwi, krzyki, że milicja, że dosyć chuligaństwa, że cicho.I widmowa twarz Człowieka o Grubych Palcach, przecięta szyderczym uśmiechem,unosząca się pod sufitem w charakterze nieuchronnego memento.To wystarczyło, żebyotworzył okno, skoczył w ciemność, na pochyły daszek ganku, na klepisko podwórza,biegiem, w kierunku pól, w stronę torów kolei, gubiąc w popłochu czerwień kapiącą zpoharatanych przedramion.* * *Nie wiedział, jak znalazł się na zewnątrz.Zmrok zapadał ponad dachami  Magnolii ,powietrze było ciężkie, gorące, kleiste niczym lawa.Między gałęziami drzew wisiały strzępybladego mgielnego oparu.Aapał oddech otwartymi ustami, bezwiednie przyciskał dłonie do piersi, jakby chciaługłaskać szarpiące się dziko serce.Skąd wiedzieli? Skąd Lampet wiedział? Boże, to obłęd! Przepisali je ze ścianLawczykowej, a teraz idealnie odtworzyli, bazgroł w bazgroł, kropka w kropkę? A krew? Przecież to była krew! Czyja, na litość pańską? Tamtego? Partyzanta? Jezu Chryste!A te upiory, które wtedy przywoływał z pamięci? Kto to był, na litość boską?!Towarzysze, którzy zginęli? Widmowa armia domagająca się, żeby do nich dołączył? Niepamiętał ich twarzy.Nic mu nie mówiły, niczego nie przypominały.Dlaczego tak się wtedyzadręczał? Przecież jest niewinny.Ma czyste sumienie.O co tu chodzi, do diabła? Kim byli ci ludzie?Zadrżał ze zgrozy.To jakaś mistyfikacja.Perfidny plan Lampeta i bandy ubeków.Na pewno.Ale po co to zrobili? Po jaką cholerę?Zcisnął palcami skronie.Ja wariuję, pomyślał.To właśnie ich plan.Doprowadzić mnie do obłędu.Zachichotał nerwowo.Jak na razie szło im świetnie.Nie mógł tylko zrozumieć, dlaczegotak go przeceniają.Przecież był zwykłą płotką, dzieciakiem z karabinem, który dawno temuw lesie nie chciał przyjąć do wiadomości, że sowieckich mundurów nie należy dziurawićkulami, bo niby są lepsze niż niemieckie.Przez moment zapragnął wrócić do budynku term, jeszcze raz spojrzeć na zabazgranekrwią ściany.Ale wystarczyło jedno zerknięcie na rozdziawioną czeluść drzwi, żeby poczułucisk w gardle i miękkość w kolanach.Nie, absolutnie nie był w stanie znów tam wejść.Więcco powinien zrobić? Wpaść do gabinetu tego szarlatana Lampeta, wrzeszcząc, że poznałprawdę, zrozumiał wszystko? %7łe chcą go ogłupić, zmamić, pomieszać mu w głowie? Przecieżtamci tylko na to czekają.Taki atak byłby wodą na ich młyn, dowodem, że ma nierówno podsufitem.W żadnym razie nie wolno mu zdradzić wzburzenia.A z tą kanalią Rychterempoliczy się pózniej.Od początku wiedział, że dziad jest w zmowie z personelem.Kapuśzasrany.Kto raz sypnie, zawsze już będzie gnidą.Odetchnął głęboko.Uspokój się, nakazał sobie stanowczo.Przede wszystkim uspokój się! A potem myśl.Sytuacja nie wyglądała dobrze.Przekonał się, że z ośrodka nie ma ucieczki.No, wkażdym razie to trudniejsze, niż przypuszczał.Na razie powinien się przyczaić, udawać, żeprowokacja nie zrobiła na nim wrażenia.Jakby nigdy nic chodzić na zajęcia, do stołówki,gawędzić, przechadzać się.Niech się Lampet wkurzy.Wtedy łatwiej popełni błąd.A każdy błąd to punkt dla ciebie, bracie, uśmiechnął się w duchu.Potem się zobaczy, jakgo wykorzystać.Już zdołał się trochę opanować, już nie dygotał w środku, nie słyszał galopującego wskroniach pulsu, choć wciąż odwracał wzrok od białej piszczeli term [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki