[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jednak on nadawał temu dworski zwyczaj, a Ja-son tylko się wygłupiał.Drzwi prowadziły do salonu Jean-Claude'a.Sufit rozciągał się w nie-skończoność, był niewidoczny, czarny.Jedwabne zasłony wisiały wciemności, tworząc białe ściany po trzech stronach pomieszczenia.Czwarta była z kamienia, pomalowana na biało.Kominek z białegokamienia wyglądał na autentyczny, ale wiedziałam, że tak nie jest.Obudowa wykonana została z białego marmuru poprzecinanego czar-nymi żyłkami.Uzupełnieniem jego była srebrna, ozdobna osłona pale-niska.W pomieszczeniu znajdowały się cztery srebrno-czarne krzesłaustawione wokół drewnianego stolika ze szklanym blatem do kawy.Nanim z kolei stał czarny wazon wypełniony białymi tulipanami.Szpilkimoich butów utonęły w gęstym, czarnym dywanie.W pokoju znajdowała się jeszcze jedna rzecz, która przykuła mojąuwagę.A mianowicie obraz wiszący nad kominkiem.Troje ludzi wsiedemnastowiecznych ubraniach.Kobieta była przyodziana w srebro ibiel, prostokątny dekolt odsłaniał całkiem sporo biustu.Jej brązowewłosy opadały w delikatnych loczkach.Za nią stał mężczyzna, wysoki,smukły z ciemnozłotymi włosami pozwijanymi w loki, które sięgałyramion.Miał zarost w stylu Vandyke o odcieniu ciemnego złota, zupeł-nie niczym brązu.Nosił miękki kapelusz z piórami, a do tego ubranie wodcieniach białych i złotych.Jednak to drugi mężczyzna spowodował,że podeszłam do obrazu.Siedział za kobietą.Był ubrany na czarno z elementami ze srebrnymhaftem, z szerokim koronkowym kołnierzem i mankietami.Miał kape-lusz z jednym białym piórem i srebrną sprzączkę.Czarne włosy poskrę-cane w loczki opadały na jego ramiona.Był ogolony.Malarz jakimścudem potrafił uchwycić głębokie, niebieskie oczy mężczyzny.Wpa-trywałam się w twarz Jean-Claude'a namalowaną wieki temu.Pozostaładwójka uśmiechała się.Tylko on był poważny i perfekcyjny, przygaszałich blask.Zupełnie niczym śmierć na balu.Wiedziałam, że Jean-Claude liczył sobie kilka wieków, lecz nigdynie miałam na to dowodu.Portret zaniepokoił mnie.Sprawił, że zaczę-łam zastanawiać się, czy nie okłamał mnie przypadkiem odnośnie swo-jego wieku.Oby nie.Nagły głuchy dźwięk spowodował, że się obróciłam.Jason opadł najedno z krzeseł.Jean-Claude stał za mną.Ściągnął marynarkę i jegoczarne kręcone włosy rozlały się na ramionach szkarłatnej koszuli.Mankiety były długie i ciasne, spięte trzema antycznymi spinkami wkształcie kuli o odcieniu głębokiej czarni, identycznie jak kołnierz.Ma-rynarka odciągała od niego uwagę, jednak bez niej jego blade ciało wo-kół koszuli błyszczało.Ubranie zasłaniało sutki, lecz ukazywało brzuchwraz z pępkiem.Przyciągało wzrok na jego czarną bieliznę.A możeprzyciągało tylko mnie.Nie mam pojęcia.To był jednak zły pomysł, byprzyjść tutaj.To było równie niebezpieczne jak ten cholerny zabójca,może nawet bardziej.Groźniejsze w rzeczach, których nie jestem wsta-nie nawet opisać za pomocą samych słów.Przesunął się w moim kierunku, idąc w swoich czarnych butach.Pa-trzyłam, jak zbliżał się do mnie, niczym sparaliżowana strachem łania,oślepiona światłami samochodu na leśnej drodze.Wspaniałe porówna-nie, nie ma co.Byłam pewna, że zacznie flirtować, bądź zapyta się, czypodoba mi się obraz.Zamiast tego powiedział:- Opowiedz mi o Robercie.Policja oznajmiła, że umarł.Ale oni naniczym się nie znają.Widziałaś ciało, czy on naprawdę nie żyje?Wypowiadał się z troską, zmartwieniem.Nie byłam na to przygoto-wana.- Tak, zajęli się jego sercem.- Jeśli to tylko kołek, mógłby przeżyć gdyby go wyciągnąć.Potrząsnęłam z przerażenia głową.- Jego serce zostało wyrwane.Nie znaleźliśmy go na terenie posesji.Jean-Claude zatrzymał się.Opadł gwałtownie na krzesło patrząc sięw pustkę, bądź rzeczy nie do dostrzeżenia przeze mnie.- Więc napraw-dę zginął.- Jego głos był pełen żalu, czułam go zupełnie jak czasemjego śmiech, zimny na skórze, przyprawiający o gęsią skórkę.- Traktowałeś Roberta jak śmiecia.Skąd ta nagła zmiana, płacz i la-ment? Spojrzał na mnie.- Ja nie płaczę.- Jednak traktowałeś go źle.- Byłem jego panem.Jeśli traktowałbym go łagodnie, dojrzałbyoznaki mojej słabości.Wyzwałby mnie i musiałbym go zabić.Nie kry-tykuj rzeczy, których nie rozumiesz.- W ostatnim zdaniu wyczułamgniew, wystarczający bym poczuła go na skórze, niczym powiew cie-płego powietrza.Zazwyczaj wkurzało mnie to, ale nie dziś.- Przepraszam.Masz ra-cję, nie rozumiem.Nie wiedziałam, że obchodzi cię Robert, poza po-większeniem swojej siły, władzy.- Więc w ogóle mnie nie rozumiesz, ma petite.Był moim towarzy-szem przez ponad wiek.Po stu latach opłakiwałbym nawet odejściewroga.Robert nie był moim przyjacielem, ale należał do mnie.To ja gokarałem, nagradzałem, chroniłem go.I to ja go zawiodłem.Patrzył się na mnie, jego oczy zmieniły kolor na niebieski, były miobce.- Jestem ci wdzięczny za opiekę nad Moniką.Jedne, co mogęzrobić dla Roberta, to zaopiekować się jego żoną i dzieckiem.Niczegonie będzie im brakować.Wstał energicznie, płynnym ruchem.- Chodź, ma petite.Pokaże cinasz pokój.- Nie podobał mi się 'nasz', ale nie kłóciłam się.Ten nowy,udoskonalony, emocjonalny JeanClaude wprawiał mnie w zakłopotanie.- Kim jest pozostała dwójka na obrazie?Spojrzał na niego.- Juliana i Asher.Była jego ludzkim sługą.Naszatrójka podróżowała razem przez prawie dwadzieścia lat.Wspaniale.Nie mógł mi teraz wmawiać bzdur na temat charaktery-zacji do obrazu.-Jesteś zbyt młody by być muszkieterem.Spojrzał na mnie zdziwionym, pustym wzrokiem, który nic nie zdra-dzał.- Co masz na myśli, ma petite?- Nawet nie próbuj.Ubranie jest z XVII wieku, mniej więcej z cza-sów Trzech Muszkieterów Dumasa.Kiedy spotkaliśmy się za pierw-szym razem powiedziałeś mi, że masz dwieście dziesięć lat.W końcuzorientowałam się, że mnie oszukałaś.Byłam, a teraz i jestem pewna,że masz około trzystu.- Jeśli Nikolaos znałaby mój prawdziwy wiek, mogłaby mnie zabić,ma petite.- Taa, stara Mistrzyni Miasta była prawdziwą jędzą.Po co te kłam-stwa, skoro już nieżyje.- Masz na myśli, czemu cię okłamuję? - zapytał.Przytaknęłam.-Tak, dokładnie to miałam na myśli.Uśmiechnął się.- Jesteś nekromantką, ma petite.Byłem pewien, zejesteś w stanie określić mój wiek, bez mojej pomocy.Starałam się wyczytać cokolwiek z jego twarzy, ale nie byłam w sta-nie.- Zawsze miałam z tobą problem, wiesz o tym doskonale.- Cieszę się, że stanowię dla ciebie wyzwanie w niektórych aspek-tach.Odpuściłam.Wiedział dokładnie, jakim wyzwaniem był dla mnie,jednak po raz pierwszy od dłuższego czasu czułam zaniepokojenie.Określenie wieku wampira jest jedną z moich umiejętności, byłam wtym dobra.Musiałam być dobra.Nigdy nie pomyliłam się.Nie aż otyle.- Jeden wiek starszy, też mi coś.- Jesteś pewna, że tylko jeden wiek?Spojrzałam na niego.Pozwoliłam by jego moc, przeszła przez mojąskórę, zawirowała w mojej głowie.- Pewna na sto procent.Uśmiechnął się.- Nie złość się aż tak, ma petite.Ukrywanie wiekujest jedną z moich zdolności.Udawałem starszego o sto lat, kiedy Asherbył jeszcze moim kompanem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Linki
- Indeks
- Saga Wspólnoty Gwiazda Pandory Inwazja 02 Peter Hamilton
- Hamilton Peter Saga Wspólnoty Gwiazda Pandory Inwazja 02
- Paterson Hamilton James Dyskretny urok Fernet Branca
- Peter Hamilton Saga Wspólnoty Gwiazda Pandory Ekspedycja01
- Cussler Clive, Du Brul Jack Oregon 05 Statek smierci
- Hamilton Peter F. Upadek smoka (CzP)(1)
- Hamilton Peter F. Upadek smoka (CzP)
- Zahn Timothy Kobry Aventiny
- Claire Contreras [Contracts & The Devil's Contract (epub)
- 5%2Bbia%25b3y%2Bje%259fdziec
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- ptcsite.opx.pl