[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ravi wolno skinął głową.Poszedł za nią w kąt pokoju, w którym, jak się okazało, kryły się nieduże drzwi.Tostąd dochodzić musiało szemranie wody.Teraz słyszał już wyraznie delikatne dzwięki wodypluszczącej o kamień i wysoko spadających kropel.Uderzył go niezwykły zapach, ciężki, niesamowity aromat odurzających kwiatów,kobiecego potu i palonych ziół.Nozdrza mu się rozszerzyły, chłonął w siebie gorącą parę.Wśród tej oszałamiającejmieszanki woni wyróżnił się jeden, przypominając mu o tej, która przecież zawsze tak pachniała: zapach lawendowego mydła, sporządzanego dla niej przez matkę w taki sposób, byciemne włosy lśniły w wiosennym słońcu rudawym połyskiem. ROZDZIAA V- A więc on tym razem już nie żyje, tak uważasz? W słowach Heleny nie kryło sięoskarżenie ani nawet odrobina sarkazmu, którego przecież można się było spodziewać.Johanna wytrzymała spojrzenie zielonych oczu, nie odczuwając przykrości.Helena może nie była jej przyjaciółką i nigdy też nią nie będzie, na to nie pozwalałabolesna historia ich znajomości, ale Johanna już nie traktowała jej jak wroga.Helena wniezwykły sposób potrafiła dać Bendikowi szczęście, wielkie szczęście.Temu Johanna niemogła zaprzeczyć i od pewnego czasu wcale tego nie pragnęła.- Tak - odparła z mocą.- Tym razem on nie żyje.Helena wolno skinęła głową izamknęła oczy.Wyraz bólu na jej twarzy wcale nie wzbudził zazdrości w Johannie.Wiedziała, że Helena myśli teraz o swojej córce.Nawet Bendik ze swym łagodnym,spokojnym usposobieniem nie potrafił już okiełznać Ingalill.Dziewczyna, zrozpaczona pozniknięciu ojca, zaczęła gwałtownie dorastać.W Nowy Rok znalezli ją w warzelni pijaną donieprzytomności, na dodatek półnagą.Obawiali się, że któryś z równie pijanych mężczyznświętujących w czeladnej na Vildegard dopuścił się na niej gwałtu.Ona jednak o niczymtakim nie mówiła, a w każdym razie wcale się mężczyzn bardziej nie bała.W ostatnie świętarumieniec często występował gospodarzom na policzki na widok młodej panny, zachowującejsię przy gościach, łagodnie mówiąc, niesmacznie.- Jeśli Ravi nie żyje, to co ja pocznę z Ingalill? Kto mi pomoże.Johanna przygryzławargę.- Z Reiną także trudno dojść do ładu.Ja.boję się o jej rozum.Helena roześmiała sięchrapliwie.- Twoja córka da sobie radę, jest miła i dobra.I mądra, tak jak jej matka.Moja Ingalillnatomiast.Człowiek zaczyna się właściwie zastanawiać, czy gdy znikają ojcowskie wzory,dziewczęta przywdziewają starą skórę, zrzuconą przez matkę? Czy moja Ingalill będzie taksamo.tak samo szalona jak swego czasu byłam ja?Johanna rozumiała jej rozterki.Helena kiedyś nie miała w sobie dobroci.Zachowywała się tak odpychająco, że musiało upłynąć wiele lat, zanim Johanna zrozumiaławreszcie, że winien temu był los, który z rudowłosą obszedł się tak okrutnie.Lecz Ingalill zawsze wiodło się dobrze, miała co jeść, w co się ubrać.Spędzała długieleniwe dni wraz z ludzmi darzącymi ją miłością.Dlaczego więc miałaby wyrosnąć na taknieprzyjazną dzikuskę, jaką niegdyś była Helena?- Ona nosi żałobę.Straciła ochotę do życia, tak mi się przynajmniej wydaje.I wiesz, mam wrażenie, że ona o jego zniknięcie obwinia siebie.Johanna spokojnie uniosła głowę.- Z nami wszystkimi jest chyba podobnie - szepnęła cicho.- Nie powinnam byłanigdy zgodzić się na ten wyjazd.Teraz w wilgotnych oczach Heleny błysnęła złość.- Nigdy nie mogłam pojąć, co w tobie tkwi, Johanno.Często mówisz o nim tak,jakby był twoim synem, a nie ślubnym małżonkiem.Jak mogłabyś powstrzymać dorosłegomężczyznę, swego męża, przed wyjazdem do Bergen, skoro taką miał ochotę? Zamknęłabyśgo w sąsieku z ziarnem, tak jak ja musiałam zrobić z blizniakami, gdy grozili, że przeprawiąsię łódką przez fiord popatrzeć na egzekucję złodzieja?Johanna czuła, jak cała krew odpływa jej od głowy.Ale Helena prędko się uspokoiła.- Przepraszam.nie miałam prawa tak mówić.Ale.- Wiem - ucięła Johanna.- Masz rację.Aż za bardzo.Ja.Bez względu na wszystko, itak teraz jest już za pózno.Teraz już go nie ma.Helena długo jej - się przyglądała.Potem z namysłem pokiwała głową, a po wydatnych kościach policzkowychpotoczyły jej się łzy.Otarła je rąbkiem fartucha.Po chwili oderwała wzrok od oczu Johanny,powiodła nim w dół, przez jej ciasno zasznurowaną ciemną suknię, przez nabrzmiałe piersi,aż do miejsca, gdzie nawet szeroka, obszyta koronkami mantylka nie była w stanie dłużejskrywać stanu żony Raviego.- On nigdy całkiem nie odejdzie, przecież wiesz - powiedziała Helena.Dziwnie byłopłakać razem, lecz Johanna czuła, że właśnie w ten sposóbmoże uczcić jego pamięć.Dziecko w jej brzuchu poruszyło się leniwie, jak gdybychciało łagodną pieszczotą wyrazić swoją wdzięczność za ów spokój, który wreszcie zaczął jąogarniać po wszystkich tych nie dających odpocząć myślach.Bendik zajrzał do nich z pytaniem, czy nie zamierzają wkrótce udać się na spoczynek.- Astrid i Aurora pogasiły już dzisiaj wszystkie światła, my też chyba wkrótcepowinniśmy tak zrobić -mruknął cicho [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki