[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wydawało mi się, że jest ich tam pełno i że stamtądprzedostają się do rowu.Nienawidziłam tam chodzić.- Ale nigdy nic nie powiedziałaś.- Bo chyba za bardzo się bałam nawet mówić.A poza tym, mogłaś niechcieć słuchać.- Nie byłam przecież aż taka bezduszna.- Zwietnie, że go zburzą - powiedziała Judy.- Dlaczego chcecie imprzeszkodzić?- Wcale nie - obruszyła się Anna.- Nie powinno się, tak po prostu,niszczyć starych domów, to wandalizm.- pouczała i spostrzegła, że Judywcale nie słucha, patrzyła w dal niewidzącym wzrokiem, a palcami robiładołki w rozwałkowanym na stole cieście.- Zostaw to, Judy, proszę, masz brudne ręce.- Co z tego będzie?RS 54- Bekon w cieście.Na jutro, jak wyjadę.- Dokąd?- Do Lichfield.Słyszałaś chociaż słowo z tego, co powiedziałam o domuSplatta i podobnych miejscach?- Mama chce ci dać do zrozumienia - wtrącił Paul, podnoszącniespodziewanie głowę znad radia tranzystorowego, które właśnie wskupieniu oglądał - że to elegancko lubić stare rzeczy.- Nic takiego nie miałam na myśli.- Antyki i domy z belkami na wierzchu, stare samochody i stare mapy.Cholerny szpan.To świadczy, że masz dobry gust.Siedział przy stole i nie wiadomo dlaczego rozbierał radio tranzystorowe.Włosy opadły mu na twarz, litościwie przykrywając krostę sterczącą jakdziób nad prawym okiem.Nie był podobny do żadnego z rodziców,patykowaty, ciemnowłosy.Przyglądając mu się Anna ujrzała naraz owotajemnicze odbicie samej siebie, jakie większość ludzi dostrzega w swoimdziecku może tylko raz, najwyżej dwa razy w życiu, jak gdyby własnywizerunek uległ rozszczepieniu.Niby ja, a nie ja.- Osobiście - powiedział Paul - lubię rzeczy nowoczesne.Ten waszwspółczesny, dzisiejszy świat, rozumiecie? - Przyglądał się wnętrznościomradia i stwierdził: - Aha! Teraz wszystko jasne.- Oczywiście - zgodziła się Anna.- Do pewnego stopnia wszyscy lubimy.Rzecz w tym, że trzeba dokonać wyboru, trzeba patrzeć na domy,przedmioty i tak dalej i pytać samego siebie, czy.- Mamo - przerwał jej Paul - żartowałem sobie z ciebie.Niepotrzebne jużci te kawałki ciasta? Dzięki.Cześć.Najpierw nudni, potem śmieszni.Z początku, myślała Anna, ścierając zestołu resztki mąki i opłukując ręce pod kranem, z początku rodzice sąwspaniałymi, wszechpotężnymi istotami, niezmiennymi, niekwestionowanymi herosami, po prostu są i nie mogłoby być inaczej.Zbiegiem czasu kurczą się do zwykłych wymiarów: są surowi, niedorzeczni,działają w trudny (lub zbyt łatwy) do przewidzenia sposób, są głupi albozłośliwi, nie powinni ubierać się tak, jak się ubierają, ani wykonywaćzawodów, które wykonują, ich przyjaciele są albo nieciekawi, albostuknięci, a ich upodobania perwersyjne.W miarę jak dzieci dorastają,myślała, każdy z nas ulega pomniejszeniu.Wytarła ręce i spojrzawszy przezokno na półprzezroczyste liście kasztana (pod wpływem słońca rozwijającesię jak gdyby w oczach) przypomniała sobie dzień, w którym odkryła, żeojciec jej najlepszej przyjaciółki nigdy nie miał nic przeciwko głośnymzabawom na parterze ich domu oraz że deptanie po jego grządkachRS 55uchodziło na sucho.Zaraz potem zauważyła, że dzieci obok miałyprześliczną mamę.I już od tej pory jej rodzice mieli wady, jak wszyscyrodzice.- Przykro mi - powiedziała do Judy - z powodu tych węgorzy.Niewiedziałam, że tak się bałaś.- Teraz to już nie ma znaczenia - powiedziała Judy łaskawie.- Po coznowu jedziesz do Lichfield?- Zobaczyć dziadka.- Wrócisz na szkolną uroczystość?- Prawdopodobnie tak.Za pózno, zastanawiała się, o wiele za pózno.Nie chodziło jej wcale ozabawę szkolną, ale o wszystkie błędy i nieporozumienia, węgorze igwałtowne słowa lub też milczenie i wykorzystywanie straszliwejbezbronności dzieci.Jedna z jej przyjaciółek, do głębi przejęta radami zpodręcznika psychologii dziecięcej, nieustannie tłumaczyła się przedwłasnymi dziećmi. Dopóki wiedzą, dlaczego coś robię, dlaczego takpostępuję, wszystko jest w porządku - mawiała zdesperowana.- Prawda? -A znudzone dzieci plątały się im pod nogami.W końcu, prawdopodobnie,przyzwyczaiły się do szczególnego zachowania matki, tak jakprzyzwyczajamy się do różnych ludzkich niedoskonałości, i z czasem stająsię one dla nas niezbędne do życia.Jak, myślała, ucieczka przedpodejmowaniem decyzji w przypadku mamy czy cały szereg animozji wprzypadku ojca.Bylibyśmy całkowicie zbici z tropu, gdyby mama ot taksobie postanowiła iść po zakupy rano albo po południu lub gdyby ojciecpublicznie wyraził podziw dla Picassa.W końcu od ludzi wymagamykonsekwencji, nie perfekcji.Zachowanie niezgodne z naszymioczekiwaniami poczytujemy za zdradę.Tak to już jest.Nazajutrz Anna znowu jechała na północ.Pogoda zmieniała się jak wkalejdoskopie.Ziemia to ogniście błyszczała w słońcu, to posępniała podciężarem ołowianych chmur.Kiedy nie padało, mokra szosa świeciłalustrzanym odbiciem nieba [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki