[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Powiem tak  zagaił Jean. Przez ostatni tydzień trochę leniuchowaliśmy.Ale podczas deszczowych nocy nie mo\na zbyt wiele oczekiwać po takichprzeciętniakach jak my; gdybyśmy zgarnęli zbyt du\o, wydałoby się topodejrzane.Jego łaskawość na pewno to zrozumie. Naturalnie  przytaknął Locke. To rozsądne wytłumaczenie.Sięgnął po opatuloną w filc buteleczkę, \eby się jej bli\ej przyjrzeć.Z etykietki wynikało, \e zawiera słodzone mleczko opiumowe  zakazanąu\ywkę zamo\nych dam, produkowaną z suszonego jeremickiego maku.Zdjąłetykietkę, odrzucił filc i wło\ył buteleczkę (r\niętą w szkle i zamkniętąmosię\ną zatyczką) do worka.Potem wrzucił do niego pozostałe przyniesioneprzez Jeana rzeczy. Doskonale! A teraz powiedzcie mi, czy zostało we mnie jeszcze coś zLukasa Fehrwighta? Resztki makija\u? Gesty?Rozło\ył ręce i obrócił się w miejscu.Jean i bracia Sanza zapewnili go, \e wtej chwili jest tylko i wyłącznie Lockiem Lamorą. Dobrze.Skoro ka\dy z nas jest sobą, chodzmy zapłacić podatek.Niedbałym gestem rzucił worek Pędrakowi, który kwiknął, upuścił monetę izłapał worek.Rozległ się stłumiony metaliczny szczęk. To pewnie te\ elementmojej edukacji moralnej, tak? Nie  odparł Locke. Tym razem naprawdę jestem leniwym starymdraniem.Ciesz się, \e nie będziesz musiał wiosłować.3W trzeciej godzinie popołudnia wyruszyli ze świątyni i podą\ającprzeró\nymi tunelami i tajnymi przejściami wynurzyli się na powierzchnię.Siąpiła ciepła m\awka, a niebo wyglądało jak podzielone na pół boską linijką irylcem: północną część wypełniały nisko zawieszone, ciemne chmury, podczasgdy na bezchmurnym południowym zachodzie słońce dopiero zaczynało opadaćku widnokręgowi.Wszędzie unosiła się miła woń świe\ego deszczu inagrzanego kamienia, na krótko zwycię\ając tradycyjne miejskie miazmaty.Niecni D\entelmeni znów zebrali się na przystani na północno-zachodnimskraju Dzielnicy Zwiątynnej i wynajęli gondolę.Była długa, płytka i mocno sfatygowana; świe\e szczurze truchło przywiązano do drzewca na dziobie tu\ obok drewnianej figurki łono  był toponoć niezrównany talizman, skutecznie zapobiegający wywrotkom i innymnieszczęściom.Przycupnięty na rufie gondolier do złudzenia przypominałpapugę: miał na sobie kurtkę w czerwono-pomarańczowe pasy i słomianykapelusz z szerokim rondem, które obwisało mu a\ na chuderlawe barki.Rozpoznali w nim dobrego znajomego, rzezimieszka z gangu Szarych Twarzy,Vitale Vento, zwanego Nerwusem.Vitale zainstalował na środku gondoli zalatujący pleśnią skórzany parasol,aby choć trochę osłonić pasa\erów przed deszczem, po czym popchnął łódzgładko na wschód, między wysokimi kamiennymi nabrze\ami DzielnicyZwiątynnej i obfitą zielenią Mara Camorrazza.Mara była w dawnych czasachogrodowym labiryntem, własnością zamo\nego gubernatora z epoki MonarchiiTherińskiej.Z czasem stra\ miejska całkiem ją zaniedbała i okolica przeszła wewładanie rabusiów.Dziś uczciwi ludzie zapuszczali się w niebezpieczne zielonekorytarze tylko dlatego, \e Mara Camorrazza stanowiła ośrodek sieci kładek,łączących osiem pozostałych wysp.Jean pogrą\ył się w lekturze tomiku poezji, który nosił zatknięty za pas.Pędrak uparcie ćwiczył sztuczkę z monetami, tyle tylko, \e zamiast solonaprzekładał między palcami miedziaka, by nie zwracać na siebie uwagi.Locke ibracia Sanza rozmawiali o interesach z Nerwusem, do którego obowiązkównale\ało oznaczanie szczególnie słabo strze\onych lub wyjątkowo cię\kozaładowanych barek, którymi pózniej zajmowali się jego kamraci.Kilkukrotniedawał sekretne znaki ukrytym na brzegu kompanom; Niecni D\entelmeniuprzejmie odwracali wzrok.Zbli\ali się do Wzgórza Cieni, które nawet teraz, w środku dnia, tonęło wpółmroku.Deszcz nagle się wzmógł i wiekowe królestwo grobów rozmazało sięw wilgotnej mgiełce.Vitale skierował gondolę w prawo i wkrótce wpłynęlimiędzy Wzgórze Cieni i Zaułki, popychani nurtem uchodzącego do morzakanału.Woda marszczyła się od spadających na nią kropel.W miarę jak posuwali się coraz dalej na południe, ubywało łódek, a te, którespotykali, wyglądały coraz bardziej podejrzanie: pokonywali granicę międzyoficjalnym władztwem diuka Camorry i prywatnym dominium capy Barsaviego.Po lewej stronie kuznie Czarnego Dymu pluły pod niebo słupami czerni, którarozchodziła się na boki i rzedła pod naporem deszczu.Ksią\ęcy Wiatr spychałdym nad Popielnik, najpaskudniejszą wyspę w mieście, gdzie gangi walczyły zbezdomnymi o miejsce do \ycia w zatęchłych, mrocznych od dymu willach zzamierzchłego złotego wieku.Minęła ich zmierzająca na północ barka,poprzedzana falą smrodu starych odchodów i świe\ej śmierci.Na pokładziele\ał chyba cały czterokonny zaprzęg martwych koni, przy którym uwijało się zpół tuzina rzezników: jedni długimi jak męskie ramię zębatymi no\ami kroilitruchła, inni gorączkowo rozpinali zakrwawione płachty, mające chronić mięsoprzed deszczem. śaden Camorryjczyk nie wymyśliłby bardziej adekwatnego widoku i odoru,który mógłby witać przybysza w Kotle.W Mętach królowała bieda, Potrzaskmiał fatalną reputację, Mara Camorrazza była zwyczajnie niebezpieczna, aPopielnik brudny i rozpadający się  ale Kocioł stanowił połączenie ichwszystkich, z premią w postaci pokładów beznadziei i ludzkiej rozpaczy.Zmierdział jak zepsute piwo z beczki, które w gorący letni dzień rozlało się wmagazynie zakładu pogrzebowego  większość zmarłych z okolicy niedocierała nawet do biedagrobów wykopywanych przez skazańców nawzgórzach Kurhanu śebraków: ci, których nie spalono, trafiali prosto dokanałów.śółte kurtki nie odwa\ały się zapuszczać do Kotła inaczej ni\ całymiplutonami, i to nawet przed Tajnym Paktem.Od co najmniej pięćdziesięciu latnikt nie opiekował się tutejszymi świątyniami.Ulicami Kotła rządziłynajprymitywniejsze i najbardziej pozbawione hamulców gangi Barsaviego.Wspelunkach, mira\owniach i wędrownych szulerniach ludzie kłębili się jakszczury w norach.Powiadano, \e co trzeci z camorryjskich Prawych Ludzi \ył w ścisku Kotła;tysiące pró\niaków i łajdaków wiodły niekończące się spory i terroryzowałysąsiadów, drepcząc w miejscu i niczego nie osiągając [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki