[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Charlie należał do lobby, które doprowadziło do podpisaniaumowy z Chińczykami.Zastanawiam się, co na tym zyskał.moż-liwość wykorzystywania kanału do swoich interesów? I wiesz co?Na północy mało kto o tym wie.W Ameryce starano się nie nagła-śniać sprawy oddania kanału.A Clinton? Nie kiwnął palcem.Najwidoczniej nie przepadała za prezydentami z partii demo-kratów. Zagrożenie jest najzupełniej realne, Nick.Przykra rzeczywi-stość to fakt, że dajemy się wciągnąć w wojnę w Ameryce Zrodko-wej, ponieważ oddaliśmy kanał Chinom.To nie my, lecz Chińczycykontrolują teraz jeden z najważniejszych szlaków handlowych naświecie.i za ten przywilej nie zapłacili ani centa.Kopią sobie piłkęna naszym własnym boisku.W ścianie ciemności przed nami dostrzegłem jasne punkcikiświatła.Dojeżdżaliśmy do Chepo.Opony samochodu zachrzęściłyna żwirze, gdy mierzyłem Carrie przeciągłym, bacznym spojrze-niem, usiłując ją przejrzeć, a ona raz po raz zerkała na mnie, czeka-jąc na odpowiedz. Sądzę, że to wyjaśnia powód mojego przybycia powiedzia-łem. Mam nie dopuścić do tego, żeby Charlie przekazał organi-zacji FARC system naprowadzania rakiet, który mógłby zostaćużyty przeciwko śmigłowcom Stanów w Kolumbii. A więc jesteś jednym z dobrych facetów.Znowu zaczęła się uśmiechać. Niezupełnie. Zawahałem się. Twój ojciec chce, żebymzabił syna Charliego.Gwałtownie zatrzymała samochód.Silnik zawył i żwir trysnąłspod kół.Teraz w czerwonej poświacie zobaczyłem całą jej twarz.288Nie wiedziałem, czy w jej oczach widzę zgrozę, czy odrazę.Może ijedno, i drugie.Zaraz jednak pojawiło się w nich zwątpienie.Ro-zumiała, z jakiego powodu ukrywałem prawdę tak samo jak ona. Nie mogłem ci tego powiedzieć ze względu na bezpieczeń-stwo misji. Chciałem przestać, ale nie mogłem; pokrywa spadła. A także dlatego, że mi wstyd.Mimo wszystko muszę to zrobić.Jestem w rozpaczliwej sytuacji, podobnie jak ty. Spojrzałem nawidoczne w świetle reflektorów, ciągnące się w dal kałuże błotni-stej wody. Ma na imię Michael.Jest jednym ze studentów Aaro-na.Opadła na fotel. Zluza.mówił mi. Zgadza się, on jest tylko kilka lat starszy od Luz.Nie odpowiedziała.Spoglądała przed siebie, w tunel światła. Tak więc teraz masz nieszczęście wiedzieć tyle samo co ja.Wciąż milczała.Czas, żebym się zamknął i tylko patrzył na pasbłota i żwiru, po którym jechała mazda.Odwróciłem się, a Carriewydęła usta, pokręciła głową i ruszyła, prowadząc jak automat.29Piątek 8 wrześniaW ciągu następnych godzin, jadąc podskakującą na wybojachmazdą, prawie nie odzywaliśmy się do siebie.Wyjąłem plecak z bagażnika i odchyliłem plastikowy kokon nakarabinie, sprawdzając, czy nie przestawił się celownik. Nick?Nachyliłem się do opuszczonego do połowy okna.Skąpana wczerwonym blasku deski rozdzielczej, zdejmowała z dzwigni zmia-ny biegów koc, który wrzuciłem do kabiny. Michael umrze, żeby uratować setki, a może tysiące istnień.Tylko tak mogę sobie z tym poradzić.Może uda się to i tobie.Kiwnąłem głową, bardziej zajęty sprawdzaniem broni niż szu-kaniem dla siebie usprawiedliwień.To Charlie powinien dostać zaswoje, nie ten chłopiec. Z pewnością ocali jedno życie, Nick.%7łycie tej, którą tak bar-dzo kochasz.Czasem musimy robić złe rzeczy z najlepszych pobu-dek, no nie?Jeszcze przez kilka sekund wytrzymała mój wzrok, a potem po-patrzyła na dzwignię zmiany biegów.Zastanawiałem się, czy zno-wu na mnie spojrzy, ale wrzuciła jedynkę i wcisnęła gaz.Stałem i patrzyłem, jak czerwone tylne światła znikają w mroku,a potem jeszcze trzy minuty, aż moje oczy oswoją się z ciemnością.290Kiedy już mogłem dostrzec, gdzie stawiam stopy, przymocowałemsobie maczetą do pasa, po raz setny sprawdziłem, czy w kieszenispodni mam mapę i dokumenty, a kompas na tasiemce na szyi,pod podkoszulkiem.Pózniej założyłem plecak, wziąłem na ramiędonicę z ładunkiem wybuchowym i przytrzymałem ręką, ściskającuchwyt.Trzymając w prawej ręce karabin, poszedłem do skrzyżo-wania dróg i ruszyłem na zachód, w kierunku rezydencji.Wkrótce zacząłem się pocić pod ciężarem i poczułem w ustachgorzki smak roztworu owadobójczego, spływającego razem z po-tem.Do świtu pozostało tylko trzy i pół godziny, a powinienemdotrzeć do bramy, zanim zrobi się widno.Gdy tylko będzie dosta-tecznie jasno, żebym mógł widzieć, co robię, będę musiał podłożyćładunek i znalezć odpowiednie stanowisko strzeleckie międzydrzewami.Nie było sensu robić tego po ciemku.Pózniej straciłbymza dużo czasu na naprawianie popełnionych po omacku błędów.Mój plan był tak prosty, że wcale się nad nim nie zastanawia-łem, idąc i nasłuchując, czy nie nadjeżdża jakiś pojazd.Mogłembłądzić myślami, ale nie zamierzałem sobie na to pozwolić.Terazpowinienem myśleć tylko i wyłącznie o misji.Kilkakrotnie zmieniwszy ramię, na którym niosłem ciężką do-nicę, wreszcie dotarłem do bramy.Pozostając po prawej stronie,zasłonięty przez mur, postawiłem donicę na ziemi, żeby odetchnąć.Zciany domu były oświetlone umieszczonymi na trawnikach reflek-torami, co jeszcze bardziej upodabniało go do hotelu.Gdy spojrza-łem przez pręty bramy, widziałem połyskującą w świetle fontannę,a za nią dostrzegłem refleksy świetlne na karoseriach kilku niedba-le zaparkowanych samochodów.Zauważyłem złote boczne szybylexusa.Dom stał pogrążony we śnie, nigdzie nie paliło się światło, tylkoten ogromny żyrandol jarzył się za wielkim oknem pomieszczenia,które uznałem za główny hol.Moja bomba nie była finezyjnej roboty, ale musiałem podłożyćją bardzo starannie.Kiedy pojazd będzie przejeżdżał przez bramę,291cała siła wybuchu powinna zostać skierowana dokładnie tam, gdziechciałem.Poza tym musiałem dobrze zamaskować ładunek moski-tierą.Wróciłem po donicę, po czym poszedłem leśną ścieżką biegnącąmiędzy murem a ścianą drzew.Mur kończył się jakieś siedem czyosiem metrów dalej i w tym miejscu wszedłem między drzewa,żeby zaczekać do świtu.Nie było sensu iść dalej.Ponadto mogłytam być jakieś pułapki zastawione przez Diega.Nie zdejmując plecaka, usiadłem na donicy, trzymając międzykolanami karabin, żeby chronić celownik.Plastikowe worki szele-ściły przy każdym moim ruchu.Chciałem tylko, żeby owady spró-bowały atakować mnie teraz, kiedy cały byłem wysmarowanydziewięćdziesięciopięcioprocentowym roztworem owadobójczym,ale były na to za sprytne.Zmieniłem zdanie i zdjąłem plecak.Trzymanie go na plecachniczemu nie służyło, a ponadto musiałem wyjąć z bocznej kieszenibutelkę z wodą.Powoli popijając, odlepiłem podkoszulek od ple-ców pokrytych wysypką i zazdrośnie spojrzałem na dom, z pracu-jącymi tam pełną parą klimatyzatorami i lodówkami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]