[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Było to rozłupane drzewce włóczni, sfatygowane, ale ostre, jak gdyby byłoz metalu.Ręka zbira podskoczyła ponownie i spiczasty koniec drzewca już byłprzytknięty do jego brzucha.Oczy rozszerzyły mu się, usta otwarły, ale nie wydały żadnego głosu.Rozległsię dzwięk, jak gdyby coś zostało przebite, i gdy czubek drzewca przechodziłprzez jego ubranie, Stefen uzmysłowił sobie ze zgrozą, że to Vanyel magią płynącąz umysłu zmusza bandytę do rozpłatania sobie brzucha. Nie!  wrzasnął. Van, nie!Rzucił się pomiędzy nich i unosząc ręce w błagalnym geście, stanął twarząw twarz z przerażającą maską obłędu. Van, jesteś heroldem, obojętnie, co ci zrobili, nie możesz odpłacać im tymsamym!Czerwony żar w oczach Vanyela przygasł na moment, ale po chwili jego szczę-ki zacisnęły się i jakby niewidzialna ręka odsunęła Stefena na bok.Bard zachwiałsię i upadł na brudną podłogę, ale w mgnieniu oka był z powrotem na nogach, tuż269 przy heroldzie i jego ofierze.Zbój przewrócił się na plecy, wijąc się, aż w końcuzesztywniał, gdy Vanyel postąpił naprzód. Van.Van, nie! Jeśli to zrobisz, będziesz tak samo zły jako on.Nie pozwólmu! Nie pozwól mu uczynić ciebie jednym z nich!Vanyel znieruchomiał z wciąż rozpostartymi rękami.Wściekły, czerwony żar zniknął, najpierw z jego oczu, potem z wisiorka najego piersi.Zamrugał powiekami i wróciła mu przytomność.Ogarnął wzrokiem owoce rozpętanej przez siebie rzezi i jego twarz wykrzywiłskurcz  wyglądał, jak gdyby zbierało mu się na torsje.Wtem jego wzrok pobiegłku dwóm ciałom leżącym pod drzwiami do spiżarni i tam zawisł.Jedno z nichnależało do staruszka z sakiewką, jaką zwykli byli nosić zielarze-uzdrowiciele;jej zawartość rozsypała się na podłodze obok niego.Drugie ciało było zbyt małe,aby należało do osoby dorosłej  to musiało być dziecko.Sylwetka Vanyela zdradziła go  stał wyprężony, na lekko ugiętych nogach. Zaraz da drapaka  uzmysłowił sobie Stef, zastanawiając się, czy zdołazłapać herolda, nim ten zerwie się i ucieknie.Nie, nie zrobi tego  odparła stanowczo Yfandes, po czym ustawiła się międzyVanyelem a drzwiami.Coś.pękło.I nagle Stef poczuł, co czuje Van  absolutną odrazę do mor-derstw, całej tej masakry, która była jego dziełem.Rozpacz na myśl, że zabił conajmniej jedną niewinną osobę; dwie, jeśli do tej kategorii zaliczyć chłopca.Czuł,że zasłużył na pogardę.Gorzej.nienawiść.Szalał.A pod nienawiścią do samego siebie czaił się strach, że oboje, Yfandes i Stef,wyrzekną się go za to, co zrobił, i wymażą go ze swego życia i serc. Nie.Van. Stef podszedł ostrożnie, powoli, obok niego Yfandes ma-newrowała tak, by odciąć Vanyelowi drogę ucieczki. Posłuchaj, to nie twojawina.Cierpiałeś, pomieszało ci się w głowie, nie umiałeś myśleć o niczym innymtylko o tym, jak im odpłacić za swoje krzywdy.Każdy z nas ma w sobie coś takie-go.Nie jesteś bogiem wolnym od pomyłek! Zwyczajnie straciłeś panowanie nadsobą.Gdybym ja był na twoim miejscu, pewnie zrobiłbym coś o wiele gorszegoniż ty.Yfandes zmusiła herolda do przesunięcia się tak, aby Stef mógł wziąć go w ra-miona.I tak Stef zrobił, nie zwlekając, aż Van zrobi unik przed tym uściskiem.Herold drżał na całym ciele, niczym przerażone zwierzątko.Mamy kłopoty, bardzie  rzekła ponuro Yfandes. Szkody są o wiele więk-sze, niż przypuszczaliśmy. I własnymi siłami dała Stefenowi króciutki wglądw wycinek tego, co zrobiono z Vanyelem  to uczyniło jego słowa o  dogadzaniusobie i  małej, białej klaczce zrozumiałymi.Stefen stracił oddech.a potemmusiał włożyć dużo wysiłku w odzyskanie go.Bandyci zdali się uznać, że Vanyel nie stanowi już żadnego zagrożenia i zaczę-li przemykać się koło nich, by zniknąć w bladym, szarym świetle poza murami.270 Stefen zignorował ich.Nie obchodzili go, liczył się tylko Van.Podtrzymał Vanyela, tak by nie ograniczać jego ruchów, i postarał się przesłaćswą miłość drogą łączącej ich więzi.Ostatni ze zbójów, ten który nieomal nadziałsię na włócznię na rozkaz Vanyela, przeczołgał się do wyjścia, pozostawiając zasobą smugę rozmazanej krwi.Dotarłszy do zdruzgotanych drzwi, dzwignął sięna równe nogi i wytoczył, ginąc za zwaliskiem kamiennych bloków. Nie sądzę,żeby przeżył  przyszło na myśl Stefenowi. I nie mogę powiedzieć, żeby mnieto specjalnie martwiło.Szare światło wypełniło jamę zdemolowanej sali, magiczne ognie wygasły,pozostawiając smugi czarnego popiołu tam, gdzie wcześniej leżały palące się cia-ła.Vanyel stał drżący i spięty w ramionach Stefena, gdy tymczasem ponad murytwierdzy wzniosło się słońce [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki