[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Skierowałem flotyllę ku brzegom wyspy poło\onej najbardziej na lewo, zadrzewionej i wy-glądającej na niedostępną.Doświadczenie bowiem nauczyło mnie, \e wnętrza takich wyspmiały zazwyczaj suchy, twardy grunt.Skrawek ziemi otoczonej wodą powoli wynurzał się z toni jeziora.Tell nie odejmował lor-netki od oczu, szukając na brzegach, w cieniu zarośli i drzew  sylwetek ludzkich.Są-siednia wyspa te\ ju\ znajdowała się coraz bli\ej, obydwie dzielił od siebie dość szerokiprzesmyk z tu i ówdzie sterczącymi kępami trzcin.Marta kiwała ku mnie z łódki ręką, dającmi do zrozumienia, \e powinienem wpłynąć w ów przesmyk, gdzie z drugiej strony znajdędogodniejszą przystań.W przesmyku łatwo ju\ było zresztą zorientować się co do charakteru obydwu wysp.Ta naprawo okazała się dość du\a, z ogromną łysą polaną pośrodku.Ta na lewo  mniejsza wydawała się ładniejsza i bardziej dzika, choć i ona miała słoneczną polanę, gdzie z rzadkarosły młode sosny.Zatoka za wyspami wrzynała się w ląd płytko, brzegi robiły wra\enie bardzo bagnistych.Dopiero o jakieś kilkanaście metrów od wody otaczała jezioro zwarta ściana wielkiego kom-pleksu leśnego. Z jeziora poderwało się w górę kilkanaście dzikich kaczek, spoza trzcin wyłonił się białyłabędz, ale zobaczywszy nas, majestatycznie odpłynął nieco dalej.W przybrze\nych trzcinach odkryliśmy znakomitą przystań.Były to resztki dawnego pomo-stu rybackiego, który zapadł się w wodę.Przycumowałem do niego wehikuł i po omszałychbelkach weszliśmy na ląd.Zagrodziła nam drogę gęstwina bujnych pokrzyw, na kikucie złamanej przez wiatr topolisiedział wielki czarny kruk i obserwował nas przekrzywiwszy łeb.Tell gwizdnął i ptak odle-ciał w milczeniu jak duch.Za pasmem wysokich pokrzyw rozciągała się wysychająca nasłońcu łąka.Biegło przez nią kilka ście\ek.Stwierdziliśmy, \e ście\ka okrą\a równie\ wokółcałą wyspę.Kręciła się między pniami starych lip obsypanych kwiatami i szemrzących odpszczół.Na wschodnim brzegu wyspy jedno z drzew złamał wiatr i przechylił jego koronęa\ do wody.Lecz drzewo nie umarło, nie uschło.Korona zieleniała nad powierzchnią wody,z wygiętego jak pałąk pnia strzelały w górę zielone gałęzie.Wąziutka ście\yna wchodziłapod pałąk grubego pnia jak w naturalną bramę i uciekała dalej, klucząc między drzewami. To owce ją zrobiły!  zawołał Baśka, przyglądając się śladom na ście\ce. Tu całe latopasie się stadko owiec, tylko teraz schowały się gdzieś w krzakach.Uwięzione na wyspiebiegają wzdłu\ linii jej brzegów.Nagle zobaczyliśmy, \e po drugiej stronie zatoki, z chaszczy na brzegu snuje się ku górzepasemko dymu z ogniska. No, nareszcie. mruknął Krogulec.I twarz jego nabrała drapie\nego wyrazu. Tam znajduje się binduga  wyjaśniła Marta. To jest takie miejsce, gdzie drwalezwo\ą zrąbane pnie drzew i potem robią z nich tratwy. Więc mo\e to drwale palą ognisko? O tej porze? O zmierzchu? Zresztą od dwóch lat w pobli\u nic się nie wyrąbuje  stwier-dziła Marta.Jak zahipnotyzowani patrzyliśmy na siwe pasemko dymu, coraz słabiej widoczne na tle wie-czornego nieba.Musieliśmy przekonać się, kto siedzi w chaszczach przy ognisku.Miejsce, z którego unosił się dym ogniska, odgradzała od naszej strony nie tylko zatokajeziora, ale równie\ pasmo trzcin, bagien, a dalej krzaków wikliny.Flotylla nasza bez trudumogła pokonać zatoczkę, ale jak przedrzeć się przez bagno? Znałem takie tereny.Z dalekawyglądały dość zachęcająco, lecz z bliska okazywały się niezliczoną ilością małych kęp po-rośniętych sitowiem.Wystarczyło stanąć na kępę, aby pod cię\arem człowieka zapadła siębardzo głęboko. Musimy dobić od drugiej strony.Binduga rozciąga się a\ do wody, a le\y na twardymgruncie  doradzała Marta. Tylko \e być mo\e od tamtej strony banda wystawiła stra\-nika.Nie pozostało nam nic innego, jak zaryzykować.Flotylla przepłynęła zatoczkę i pokierowałasię wzdłu\ bagniska.Przekonaliśmy się, \e okala ona niezbyt długi półwysep, który kończyłsię przesmykiem.Za nim znajdowała się du\a kępa z drzewami, stanowiąca jakby prze-dłu\enie półwyspu.Z lotu ptaka półwysep miał zapewne kształt litery  i , a kępa stanowiłajakby kropkę nad  i.Płynęliśmy cicho, starając się robić jak najmniej plusku.Lecz i tak ogromne czaple zrywałysię z bagna, a ich niepokój mógł zwrócić uwagę stra\nika.Przebyliśmy przesmyk i  na znowu szerokiej powierzchni jeziora  wyrosła przed namimała, zielona wyspa.Jeszcze dalej był ogromny półwysep, gdzie czerwieniły się ceglanedomy Jerzwałdu. Bagno i trzciny urywały się nagle.Suchy, piaszczysty brzeg schodził stromo do wody.Zoba-czyliśmy le\ące w poprzek ogromne bale, po których ścięte pnie staczano w wodę.Z jeziorasterczały obite blachą pale, to do nich przywiązywano gotowe ju\ tratwy.Teren bindugi z rzadka porastały krzaki; ukryty w nich stra\nik mógł świetnie obserwowaćka\dą łódz czy kajak zbli\ający się w tym kierunku.Nie wypłynęliśmy więc na otwartą prze-strzeń.Flotylla wjechała w trzciny.Wyskoczyliśmy do wody i brodząc w niej wy\ej kolanwydostaliśmy się na twardy ląd.W krzakach zrobiliśmy naradę. Kto umie się dobrze skradać? Tylko proszę mówić prawdę.Od tego wszystko zale\y powiedziałem szeptem.Wyszło na to, \e wszyscy uwa\ali się za mistrzów w tej dziedzinie. Ktoś musi pilnować wehikułu, łódki i kajaka  tłumaczyłem cicho. Zostań ty, Baśka,i gdyby banda usiłowała dostać się do ciebie, przyciśnij klakson, rozumiesz?Dym przestał się wzbijać w niebo.Mo\e ognisko podsycono suchymi gałęziami? A mo\e topogłębiający się wcią\ zmierzch okrywał wszystko jednakowo czarną oponą? Pamiętajcie  upomniałem chłopaków i Martę. Podchodzimy do ogniska tylko na od-ległość, która pozwoli stwierdzić, kto przy nim zasiada.Jeśli zauwa\ymy, \e obozuje tambanda, natychmiast robimy odwrót.Potem płyniemy do Jerzwałdu, gdzie jak wynika zmapy, jest poczta i telefon.Dzwonimy po milicję i na tym kończy się nasze zadanie.W \ad-nym razie nie wolno nam wdawać się w bójkę.Jeśli nas dostrzegą, dajemy drapaka do na-szych statków.Przygięci do ziemi, niemal na czworakach, weszliśmy w gęstwinę krzaków.Prowadziłem zwiad skrajem lasu i bindugi.Jeśli banda wystawiła stra\nika, to zapewneznajdował się od nas bardziej na prawo, skąd mógł obserwować jezioro.Tu, na styku lasu ibindugi, nie nale\ało się spodziewać nikogo z bandy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki