[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ani trochę  rzucił i zamachał wojowniczołyżką do opon.Mary położyła rękę na ramieniu Bartona. Nie, zrobi pan wielki błąd, jeśli pan tam wróci.Musi pan pójść gdzieindziej.Gdzieś, gdzie będzie pan mógł przeczekać, aż to rozpracuję.Muszę torozgryzć!  Zmarszczyła brwi w zamyśleniu. Pójdzie pan do Domu Cieni.Mój ojciec zaopiekuje się panem.Niech pan idzie prosto do niego i niech panabsolutnie z, nikim więcej nie rozmawia.Peter tam nie przyjdzie.To poza linią. Linią? Jaką. Tu jest Jego strefa.Będzie pan bezpieczny do czasu, aż to rozgryzę i po-stanowię, co robić dalej.Są w tym wszystkim pewne elementy, których znaczenianie rozumiem. Obróciła delikatnie Bartona o sto osiemdziesiąt stopni i pchnęłaprzed siebie. Proszę iść!Popatrzyła za nimi i kiedy upewniła się, że przekroczyli bezpiecznie linię i po-szli w górę w kierunku Domu Cieni, ruszyła pędem w stronę centrum miasta.Musiała się śpieszyć.Peter mógł już coś podejrzewać, szukając swojego golemai zastanawiając się, dlaczego go jeszcze nie ma.Poklepała się delikatnie po kieszeni i w tym samym momencie poczuła na so-bie dotyk ogromnej chropawej tkaniny.Nadal nie była oswojona z przebywaniemw dwóch miejscach naraz.Zamajaczyła przed nią ulica Jeffersona.Biegła co sił, z rozpuszczonymi wło-sami, ciężko dysząc.Jedną ręką podtrzymywała kieszeń; byłoby zle, gdyby jejmaleńkie wcielenie wypadło i uległo uszkodzeniu.Dotarła do pensjonatu.Na werandzie znajdowało się kilka osób, które szukałytu ulgi w chłodzie i ciemności.Skręciła w podjazd i obiegłszy pensjonat, pomknę-ła przez pole w kierunku stodoły.Nagle ujrzała to coś: gigantyczny, złowieszczykształt na tle nocnego nieba.Kucnęła w cieniu za krzakiem, aby ochłonąć i ocenićsytuację.Peter był na pewno w środku.W swojej pracowni pełnej klatek, słoi i dzba-nów z miękką gliną.Rozejrzała się uważnie dookoła, szukając jakiejś ćmy, którąmogłaby wysłać na zwiad.Nie zauważyła jednak żadnej; i tak zresztą nie miałabyona wielkiej szansy się przedrzeć.60 Ostrożnie rozchyliła kieszeń i wyjęła z niej swoje dziesięciocentymetrowewcielenie.Nowy widok zajął miejsce obrazu szorstkiej tkaniny.Zamknęła swojenormalne oczy i skoncentrowała się maksymalnie na golemie.Zaczęła odczuwaćdotyk swojej potężnej dłoni, olbrzymich palców dotykających jej ciała  byłybardzo szorstkie.Przenosząc uwagę z jednego ciała na drugie, była w stanie manipulować swo-im wcieleniem na ziemi w odległości kilku metrów od stodoły.Niemal natych-miast golem znalazł się w strefie interferencji.Mary usiadła w cieniu i zwinęła się ciasno w kłębek.Ta pozycja pozwalała jejmaksymalnie skoncentrować się na golemie.Golem przekroczył strefę interferencji nie zauważony.Ostrożnie podszedł dostodoły.Znajdowała się tam niewielka drabina, którą Peter zamontował specjal-nie dla golemów.Rozejrzał się wokoło, szukając jej.Zciana stodoły, wykona-na z ogromnych nie heblowanych desek, wznosiła się nad nią; jej szczyt niknąłw ciemnościach na tle nieba.Była tak wielka, że Mary nie mogła dostrzec jejkońców.Po chwili zobaczyła drabinę.Kilka pająków minęło ją, kiedy przerażona wspi-nała się po niej.Opuszczały się w pośpiechu na ziemię.W pewnej chwili przebie-gło obok niej kilka szarych szczurów.Wchodziła powoli.W dole, w gąszczu krzaków i winorośli wiły się węże.Peter wypuścił na noc wszystkie swoje zwierzęta.Obecna sytuacja musiała gonaprawdę zaniepokoić.Dotarła do wejścia i zeszła z drabiny.Przed nią rozciągałsię czarny tunel.A na jego końcu światło.Była w środku.my jak dotąd nigdynie trafiły tak daleko.To była pracownia Petera.Golem zatrzymał się na moment.Unieruchomiła go u wejścia i przeniosłauwagę na swoje normalne ciało.Poczuła, że jest jej zimno, i cała zdrętwiała.Nocbyła chłodna; Mary nie mogła dalej tam leżeć.Rozprostowała ręce i nogi i rozmasowała mięśnie.Golem mógł stać w stodoledługo.Musiała znalezć sobie jakieś miejsce, gdzie mogłaby przebywać dłużeji nie marznąć.Pomyślała o jednej z czynnych całą noc kafejek na ulicy Jeffersona.Mogła tam siedzieć i pić gorącą kawę, do czasu aż golem wykona swoje zadanie.Może nawet mają tam jeszcze placki i syrop, gazety i szafę grającą.Przeszła ostrożnie przez krzaki w kierunku pola.Zadrżała z zimna i otuliła sięszczelnie kurtką.Posiadanie dwóch ciał było zabawne, ale zbyt kłopotliwe i możenie warte.Coś nieoczekiwanie spadło na nią.Szybko to strzepnęła.Był to pająk, któryskoczył na nią z drzewa.Potem spadały następne.Ostry ból przeszył jej policzek.Podskakiwała jakszalona i strącała je.Szary strumień przedarł się przez krzaki i zaczął wdrapywaćsię na nią.Szczury.Pająki spadały na nią całymi gromadami.Strzepywała je i krzyczaławniebogłosy.Szczurów przybywało; zanurzały w niej swoje żółte zęby.Ogarniętapaniką zaczęła uciekać w popłochu.Szczury podążyły za dziewczynką, czepiałysię jej i wspinały na nią.Pająki biegały po jej twarzy, między piersiami i podpachami.Potknęła się i upadła; owinęła się wokół niej winorośl.Coraz więcej szczurówrzucało się na nią.Całe stada.Pająki spadały bezszelestnie ze wszystkich stron.61 Wiła się i walczyła; jej cale ciało było jednym wielkim bólem.Lepkie pajęczynyoplatały jej twarz i oczy, dławiły ją i oślepiały.Podniosła się na kolana, podpełzła trochę i opadła na ziemie pod ciężaremzajadłych zwierząt.Zaryły się w niej aż do kości, wyżerając skórę i ciało.Jadłyją.Krzyczała z całych sił, ale pajęczyny dławiły ją.Pająki wdarły się do jej ust,nosa; wszędzie, gdzie tylko mogły.Dobiegł ją szelest z otaczających krzaków.Raczej czuła, niż widziała połysku-jące, falujące ciała otaczające ją dookoła.Nie miała już oczu, nic, czym mogłabypatrzeć ani czym krzyczeć.Wiedziała, że to koniec.Była już martwa, kiedy węże miedzianki wślizgnęły się na jej leżące twarządo ziemi ciało i zatopiły w nim zęby. 11 Nie ruszać się!  rozkazał stanowczo doktor Meade [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki