[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie mieli ziemi, lecz byli zamożniejsi.Nale-żeli do starych rodów, lecz nie mieszkali w swym starym domu, tak jak my Laceyowie.W Chichesterodwiedzaliśmy też biskupa (uciążliwy to obowiązek) oraz dwie czy trzy inne rodziny, ale tylko z deCourceyami łączyła nas przyjazń.Chociaż nie odczuwaliśmy równie wyraznie jak mama ostrości podziałów społecznych, Harry i ja narazie nie poszerzaliśmy kręgu znajomych.Po części dlatego, że mieszkaliśmy w znacznej odległości odChichester i wyjazd do najbliższego miasteczka oznaczał dla nas całą wyprawę, nie zwykłą przejażdżkę.Poczęści również dlatego, że nie leżało to w tradycji Wideacre.Tak samo jak za życia papy spotykaliśmy się tylkoz ludzmi z najbliższego sąsiedztwa, z tymi, którzy z nami polowali, i z krewnymi.Drogi często tonęły w błocie,w zimie zaś stawały się całkiem nieprzejezdne.Praca na roli należała do zajęć czasochłonnych i wyczer-pujących fizycznie.A przede wszystkim Harry i ja, a teraz również Celia i John, tworzyliśmy swój mały świat.Mając taką możliwość, nie wyjeżdżałabym z Wideacre nawet na jeden dzień, a inni chociaż nie darzyliWideacre równie silnym uczuciem, z radością pozostawali w murach naszego parku.Haveringowie i de Courceyowie należeli do grona naszych starych przyjaciół.Czasem zatrzymał się unas jakiś krewny ze strony mamy, czasem ktoś ze strony Laceyów.Jednak ogólnie, tak jak większość rodzin znaszej sfery, stanowiliśmy izolowaną wysepkę pośród morza ludzi ubogich.Nic dziwnego, że mama,postrzegając niziny społeczne jako anonimową masę, niemal niewidzialny tłum, czuła się samotnie.Nicdziwnego, że ja, chwytająca najmniejszy przejaw niezadowolenia mogący przerodzić się w grozny bunt,czułam czasem strach.Inaczej to wyglądało w mieście.Dom de Courceyów stał trochę z dala od ulicy wśród szkockich jodeł,otoczony wysokim murem ze zgrabnymi, niebezpiecznymi metalowymi kolcami.Kiedy zajechaliśmy tam zHarrym, na żwirowym łuku podjazdu stały już trzy powozy.Skrzywiłam się na ich widok. Herbatka  odezwałam się. Nie zostawiaj mnie z tymi starymi damami.Harry zachichotał i pomógł mi zejść po niskich schodkach.Służący zastukał do drzwi.Lokaj deCourceyów poprowadził nas po czarno-białej marmurowej posadzce i otworzył energicznie drzwi salonu. Pani MacAndrew.Sir Harry Lacey  zaanonsował, a lady de Courcey zerwała się z krzesła i po-spieszyła do nas. Beatrice! Harry! Moi kochani!  ucałowała nas hałaśliwie w oba policzki.Byłam od niej niecowyższa i musiałam się schylić.Miałam zawsze wrażenie, że jest za młoda jak na przyjaciółkę mamy.Wydawała się wiecznie dwudziestoletnią pięknością, która przez całą zimę uwodziła pół Londynu, a potemzgarnęła najlepszego konkurenta, lorda de Courcey.Bez majątku, bez nazwiska weszła do bogatej rodziny,pięknego domu.Wystarczył jej wygląd.Moje bystre oko dostrzegło w niej awanturnicę lubiącą wpływy,RLT posiadanie.Nigdy jednak nie dała po sobie poznać tej prawdziwej natury.Stanowiła ucieleśnienie wspaniałychmanier.Tylko ja widziałam w niej przebiegłą oszustkę zdobywającą swoją pozycję ładną buzią.Jej salon wypełniała śmietanka towarzyska Chichester.Większość gości znaliśmy.Ukłoniłam sięstarym plotkarkom i uścisnęłam rękę biskupowi.Harry, zerkając na talerz z ciasteczkami, gawędził z synowąlady de Courcey siedzącą koło tacy z herbatą i z jej synem Peterem stojącym przy kominku.Spędziliśmy tam nudne pół godziny, zanim nie posądzeni o niegrzeczność, mogliśmy się pożegnać.Iwtedy pod wpływem impulsu spytałam Isabel de Courcey, czy ona i Peter zjedliby z nami obiad.Peter wyraziłochotę, a lady de Courcey z uśmiechem dała swe pozwolenie.W dziesięć minut byli gotowi, moja zaś opiniaosoby lekko postrzelonej tłumaczyła nieformalny, improwizowany charakter zaproszenia.Celia wypatrywała nas z okna salonu i wyszła na schody, widząc z tyłu drugi powóz ozdobiony herbemde Courceyów na drzwiach [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki