[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zwita stała oniemiała i myślę, żezastanawiali się nad tym, jakież to sprytne sztuczki zostaną zastosowane na bezczelnyminkwizytorze. Sram na Aniołów! zagrzmiał Gomollo, a jego wrzask załamał się w kogucim pieniu.Do lochu z tym szubrawcem! Przygotujcie narzędzia! Zaraz! Natychmiast!Na to właśnie liczyłem.Na nieostrożne i nieopatrzne słowa kardynała.Był stary,sklerotyczny i złamany atakami migren.Ale nawet on powinien wiedzieć i pamiętać, że niewolno kpić z Aniołów.Poczułem charakterystyczne mrowienie w karku i dreszczprzebiegający wzdłuż kręgosłupa.Wszystkie lampy i świece w komnacie zgasły, jakbyzdmuchnięte nagłym porywem wiatru.Ale w komnacie mimo to było jasno.Nawet jaśniej niżprzedtem.Na jej środku stał mój Anioł Stróż.Potężny, biały, jaśniejący, ze skrzydłamisięgającymi powały i srebrzystym mieczem w marmurowej dłoni.Wszyscy obecni padli na twarze.Tylko Gomollo stał, teraz blady jak kreda, i poruszałustami, niczym świeżo wyrzucona na brzeg ryba. Mo.mo.mo.mo. wybełkotał.Mój Anioł Stróż przyglądał mu się z ponurym uśmiechem. Kardynale Beldaria powiedział. Nadszedł czas zapłaty.Machnął lewą dłonią w powietrzu, a wtedy nagle, tuż obok niego, pojawili się Kostuch iblizniacy.Oszołomieni i mrugający nie przyzwyczajonymi do światła oczami.Kostuch miałzakrwawioną bluzę, a Pierwszemu przez policzek biegła paskudna rana.Na moich nogachpękły ogniwa łańcuchów. Czynię ciebie, Mordimer, i twoich przyjaciół pełnomocnikami Inkwizycji w pałacuGomollo i przyległych włościach.Niech tak się stanie w imieniu Aniołów! Ostrzem mieczastuknął w podłogę, aż sypnęły się różnobarwne skry. Zawiadomię innych Aniołów dodał już cichszym głosem. Spodziewaj się jutroinkwizytorów z Hez-hezronu.Zwiece i lampy zapłonęły pełnym blaskiem, a Anioła nie było już wśród nas.Tylkowypalone ślady jego stóp pozostały na drogocennym dywanie kardynała.Kostuch wrzasnąłjak zarzynany, a w jego dłoni pojawiła się długa, zakrzywiona szabla.Podbiegł donajbliższego z dworzan kardynała i przyszpilił go ostrzem do podłogi. Kostuch! ryknąłem. Chodz tu, Kostuch!Przez chwilę patrzył na mnie, nie rozumiejąc, ale w końcu jego twarz rozjaśniła sięuśmiechem.Uśmiechnięty wyglądał jeszcze paskudniej niż zwykle. Mordimer powiedział z uczuciem przyszedłeś po nas, Mordimer.Podszedł i objął mnie.Odsunąłem się, bo śmierdział jak nieboskie stworzenie.Warunki wlochach kardynała nie sprzyjały jak widać higienie, a zresztą mycie i tak nie należało doulubionych zajęć Kostucha.Przebity dworzanin leżał na podłodze i rzęził.Wyrzygiwał z ust krwawą pianę.Patrzyłemna niego przez chwilę obojętnym wzrokiem.Na moment nasze oczy się spotkały i w jegospojrzeniu wyczytałem strach, niezrozumienie oraz potworną tęsknotę za uciekającymżyciem.Ach, mili moi, przyzwyczaiłem się już do takich spojrzeń.Inni dworzanie powoliwstawali, zaczęły się jakieś szepty. Wszyscy pod ścianę rozkazałem głośno.Beldaria szarpnął się, jakby chciał chwycić mnie za kaftan.Lewą ręką przytrzymałem mudłonie, a prawą zacząłem bić go po twarzy.Wolno, otwartą dłonią.Poczułem pod palcamikrew i ostre okruszki zębów.Jego nos chrupnął i ustąpił pod uderzeniem.Kiedy puściłem,starzec padł na ziemię jak zakrwawiony łachman. Zabierzcie to ścierwo rozkazałem służącym.Prałat Bulsani drżał pod ścianą.Przytulał się do niej tak mocno, jakby chciał się staćczęścią pokrywającego ją kobierca. Straciłeś ochotę na dowcipkowanie, ojcze? zapytałem. Szkoda, bo liczyłem najakieś finezyjne żarciki i wymyślne aluzje.Nie powiesz czegoś, by mnie rozweselić?Patrzył na mnie ze strachem i nienawiścią.Wiedział, że dla niego już wszystko sięskończyło.Noce spędzane na kartach, popijaniu wina i obłapywaniu dziwek.Jego życie warteteraz było tyle, co plwocina na gorącym piasku.Uśmiechnąłem się i podszedłem do blizniaków.Uścisnęli mi dłonie z wzruszającymoddaniem. Wiedziałem, prawda, Mordimer, wiedziałem, że nas nie zostawisz rzekł Pierwszy.Było nas czterech w pałacu kardynała.A żołnierzy i dworzan co najmniej pięćdziesięciu.W samej tej dużej komnacie kilkunastu.Jednak nikomu nie przyszłoby do głowyprzeciwstawić się nam.A przecież mogli nas zabić.Albo przynajmniej próbować.Tymczasem każdy z tych ludzi miał złudną nadzieję ocalenia życia i chciał za nią zapłacićgorliwym posłuszeństwem.Każdy z nich błagał już w myślach tylko o to, by nie znalezć sięw piwnicach Inkwizytorium.Lecz wierzcie mi, że wszyscy, którzy przeżyją wieczór, znajdąsię w nich nadspodziewanie prędko.Ofiarujemy im tam łaskę pocieszającej rozmowy iwyznania wszystkich win.Zaś to, czy ich życie zakończy się w moczu, kale, krwi iprzerazliwym bólu będzie zależeć tylko od nich samych i ich chęci zrozumienia orazodkupienia grzechów.Jeśli będą wystarczająco rozumni i pokorni, być może umrą ścięci, a nastosie spłoną ich bezgłowe ciała.Jeśli nie, zostaną upieczeni na wolnym ogniu, na oczachwyjącej z uciechy gawiedzi, otoczeni smrodem własnego, palonego tłuszczu.Wyszedłem na korytarz.W ciemnej wnęce stał mój Anioł.Teraz przybrał postaćniepozornego człowieczka w ciemnym płaszczu.Ale to był mój Anioł.Nigdy nie pomyliszsię, kiedy masz szczęście lub pecha ujrzeć swego Anioła Stróża, niezależnie od tego, jakzażyczy sobie wyglądać. Jestem z ciebie zadowolony, Mordimer powiedział. Zrobiłeś, co do ciebie należało. Na chwałę Pana odrzekłem, bo co innego mogłem powiedzieć. Tak, na chwałę Pana powtórzył z jakąś dziwną i zaskakującą goryczą w głosie. Czywiesz, Mordimer, że w oczach Boga wszyscy jesteśmy winni, niezależnie od naszychuczynków?. Spojrzałem w jego zrenice, a one były jak jeziora wypełnione ciemnością
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Linki
- Indeks
- Głuchowski Piotr, Hołub Jacek Imperator. Ojciec Tadeusz Rydzyk
- Dšbała Jacek Złodziej twarzy
- Sobota Jacek Głos Boga
- Sobota Jacek Padlina
- Silva Daniel Gabriel Allon 07 Tajny sluga
- Lackey Mercedes Sluga magii (pdf)
- Kraszewski Józef Ignacy Boży gniew czasy Jana Kazimierza
- instrukcja instalacji do programu relux
- Robotham Michael Uprowadzona[PL][ ]
- Feehan Christine Seria Mrok Mroczna Magia 4
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wywoz-sciekow.pev.pl