[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W gara\u było diablo gorąco.Spróbowałem jakoś się pozbierać.No dobra, niech będzie.Postrzelono mnie.To nie było a\ takieokropne.W piersi coś mi dziwnie gulgotało i jakby brzęczało, ale na razie ból był do zniesienia.śadnychbluzgów krwi.Obejrzałem się.Innym poszło gorzej, co, Tom? Skóra Hanlona była popękana i osmalona.Czasami niedzwiedz dobiera się do myśli wego, proszę pana.Niech \yje rewolucja!Cały gara\ zasnuwały smugi i nici czarnego dymu.Zmierdziało palonym plastykiem irozkaszlałem się - mo\e nieco za gwałtownie.Zabolało.Wczołgałem się do pralni i zamknąłem za sobądrzwi gara\u.Nade mną brzęknął łańcuch zasuwy.Nabrałem tchu w płuca i jęknąłem, gdy ból przeszyłmoją pierś.Zacząłem oddychać płytko i szybko w przerwach pomiędzy kolejnymi atakami kaszlu.Mojeprawe ramię było cię\kie i zupełnie nie mogłem nim ruszać.Ogarnęła mnie fala \alu.Obraz rewolweru Hanlona wymierzonego w mój brzuch mieszał mi sięze wspomnieniami Megan siedzącej na moich kolanach.No, no.Mój biologiczny ojciec zostałzastrzelony w gara\u jakiegoś zboczka.- Nie, to nieuczciwe.Megan na pewno przyszłaby na mójpogrzeb.Z pewnością by płakała.Nie ma ju\ ojca, lecz jakiegoś pieprzonego trepa z piechoty morskiej.Kennedy znów zawiódł swoje dziecko.Od mojego prawego ramienia do \ył z prawej strony mojej szyi i potem twarzy wlewało sięstraszne, nie do zniesienia ciśnienie.Czułem to jak falę drągów, zostawiającą po sobie ciepło i spokój.Lepiej wezwij gliny, pomyślałem.Przypomniałem sobie, \e na ścianie w kuchni Hanlona wisiał telefon.Lewym ramieniem chwyciłem krawędz suszarki i dzwignąłem się w górę.A potem poczekałem, a\schodki znikną mi z oczu.Z ka\dą chwilą robiło mi się cieplej i ogarniał mnie coraz większy spokój.Tonie jest dobry znak, do kurwy nędzy, pomyślałem sobie.Spokojnie.Spod drzwi pralni błyskały \ółteświatełka. Dotarcie do kuchni zabrało mi całą wieczność.Czas rozciągnął się jak we śnie.Ka\dy krok trzebabyło zacząć od podniesienia pięty, palce wlokły się po wykładzinie, przechylałem się chwiejnie kuprzodowi.i oto początek kroku przepadał ju\ w niebycie przeszłości, jak sen spłoszony jękiem dzwonka.Ka\da chwila przypominała bezmyślne budzenie się na nowo.Stałem obok lodówki.Na ścianie przymnie, nad szeregiem równych pojemników na mąkę, cukier, ry\ i ciasteczka, wisiał telefon.Dokładnienad pojemnikiem na ciasteczka.Moje prawe ramię było mi równie posłuszne jak bryła lodu.Chwyciłemsłuchawkę i wypuściłem ją z palców.Znacznie pózniej obudził mnie trzask uderzającej o podłogę słuchawki.Wdech, wydech, wdech.kaszel.Z ka\dym oddechem czułem igłę bólu przeszywającego mnie zprawej strony piersi do kręgosłupa, jakbym się przesuwał przez maszynkę do krojenia mięsa.Wdech.Igła.Wydech, igła, kaszel.Pochyliłem się nad słuchawką i ta cholerna igła omal nie przebiła mnie nawylot.porzuciłeś pierwszą twoją miłość.Co u licha miał na myśli wuj Billy, mówiąc mi takie rzeczy? Od przyjścia Megan na świat nie miałem\adnej dziewczyny na stałe.Owszem, od czasu do czasu człowiek sobie coś stuknął, ale nic na powa\nie.Zresztą to Josie mnie porzuciła.Nigdy nie stanę się jednym z tych kutasów, co wracają po śmierci.Zrobiłbym wszystko, wolałbym sto razy zgorzeć po śmierci, ni\ wrócić.Nie umrę dzisiaj.Zadzwonię pod 911.Gliny mnie uratują.A potem będę \ył sobie długo iszczęśliwie.Szczęśliwe zakończenie.Josie wcią\ mi wyrzucała brak wiary w szczęśliwe zakończenia.Mówiła, \e ten brak wiary jest przyczyną moich \yciowych niepowodzeń.Mówiła, \e nie próbuję.Niktnie miał więcej powodów do smutku od niej.Jej stary \łopał piwo, truł się tanimi kompotami z maku i lałją, gdy nie siedział w pierdlu.Jej mama paliła jakieś ziółka i była stałą klientką opieki społecznej.Wwieku ośmiu lat Josie trzymała rodzinę w kupie, klejąc wszystko i łatając z nadprzyrodzonącierpliwością, chowając drobne, piekąc zapiekanki z tuńczyka i pichcąc jakieś grzybowe zupki beznazwy.Zawsze sądziłem, \e jej się spodobałem dlatego, \e byłem cwany i widziałem nieco więcej światani\ tylko Deer Park.Mo\e to i była prawda, ale spojrzawszy wstecz łatwo było stwierdzić, jak wiele ztego zawdzięczałem jej tatuśkowi.W końcu przyszła na ten świat, \eby powiększyć szeregi przegranych.Zrezygnowała z członkostwa w dru\ynie cheerleaderek, bo ją to znudziło.Wszyscy uwa\ali, \ezaszła w cią\ę, ale jest zbyt dumna, \eby się do tego przyznać.Kiedy nie przytyła, szkolna społecznośćdoszła do wniosku, \e wysłałem ją na aborcję do Houston.Wdech, wydech.Wdech.Kaszel.Ześlizgnąłem się na podłogę oparłszy plecy o lodówkę.Trwałoto dość długo.W końcu sięgnąłem po słuchawkę lewą ręką i słuchałem, jak sygnał nabiera mocy, w miaręjak zbli\ałem w głośniczek do ucha.Wcisnąłem dziewiątkę.Oczy Josie miały błękitny odcień starych d\insów.W lewym uchu miała sześć kółek, a swe cudownie jasnopopielate włosy wiązała w koński ogon.Kiedy się kochaliśmy, łaskotałem ją w szyję jegokoniuszkiem, a potem odsłaniałem to miejsce i je całowałem.Jej włosy jak jedwabista przędzakukurydzy, ześlizgujące się po moim policzku.Dzień, w którym przyszła do naszego mieszkanka, obciętajak ta szprycha z Eurythmics, Annie Lennox.Kiedy pocałowałem ją w kark, nadziałem się na szczecine.Wszystko ścięła, nie pytając mnie o zdanie.Wsadziła trochę \arła w plecak i powiedziała, \ebym wsiadałdo wozu.Miałem dwadzieścia lat i byłem akurat bez pracy, pojechaliśmy 1-45 ku Zatoce Meksykańskiej,gapiąc się ponad niewysokimi wschodnioteksańskimi krzewami na dalekie rafinerie Dickinson i TexasCity.Dotarliśmy do Galveston w nieco mniej ni\ godzinę, przejechaliśmy długą drogą po grobli i dalej kuzachodniemu krańcowi wyspy, dokąd nikt nie zagląda.Poprzedniego dnia przeszła tam burza.Piasekpełen był tłustych glutów czarnej ropy, a gdy ruszyliśmy wzdłu\ pla\y, musieliśmy zrezygnować, bozalegały ją tysiące martwych meduz.Wcisnąłem jedynkę.Usiłowaliśmy rozpalić ogień z naniesionego drewna i liści zarośli, ale wszystko było za mokre.Zjedliśmy przygotowany przez Josie posiłek: kanapki z masłem orzechowym, popijając je butelkączerwonego wina.Upiliśmy się, a ja byłem beznadziejnie zakochany.Słońce zaszło, pociemniało morze,a potem drzewa.Chmury zaczęły gasnąć jak papierosy; złote brzegi przechodzą w czerwień, a potemzostaje ju\ tylko dym i popioły.W mroku widziałem zarysy ciała Josie: linię nóg, niewyraznie majaczącypoliczek i dłonie - pojawiające się i znikające, gdy piła.Powiedziałem jakiś \art, a ona się roześmiała.Nauczyłem ją hymnu  Niech krąg zostanie nietknięty.Pamiętam, \e jak byłem chłopcem i śpiewałem wkościelnym chórze, miałem w nim solówkę.Zaśpiewaliśmy go wspólnie, ale kiepsko nam poszło.Tadadam, Panie, i tadadam.Josie łyknęła kolejny kubek wina [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki