[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ha - ha - ha!.- zakaszlał graf, triumfalnie powiewając nadgłową swoim kartonem.- Jeszcze jedno.Nie mogę cię puścić samego bez pomocy.Wezmieszze sobą Murę.Ta dziewczyna, której zresztą nie raczyłeś poznaćbliżej, jest chytra, odważna, komediantka urodzona, uda cudownie,co tylko zechcesz.Przeszła niewiarygodne koleje i zawsze dawałasobie radę.Człowiek wierny, niezawodny, z psychiki - niewolnica,na razie moja, ale ja ci ją oddaję z rąk do rąk jak psa i odtąd tybędziesz jej panem.Przez nią dużo da się zrobić, wyszpiegować,kogoś przekupić czy wreszcie "zakatrupić" kogo niedogodnego.Sam widziałeś, jest bardzo ładna.Co prawda lubi eter, ale flaszeczkabędzie zawsze w twoim ręku.W ogóle z nią nie potrzebujesz siębawić w żadne ceremonie.Pójdz no tu, Mura!Od okna zza aksamitnej kotary wysunęła się wiotka postać.Z sennymuśmiechem na bladej twarzy wbiła w Marka jasnoniebieskie,posłuszne oczy i uważnie słuchała rozkazów i instrukcyj swojejpani.Przyszłemu zdobywcy skarbów udzielono łaskawie paru dni donamysłu.Pani Chosłowska zbyt jasno przenikała, co się z nimdziało, by wymuszać natychmiastową decyzję.Moment zaskoczeniazrobił swoje, przełamał jego lenistwo, spoczywające na łatwychlaurach.Trzeba paru dni, aby się opamiętał i pogodził ze swoimnowym losem, a zwłaszcza przekonał się, że inaczej nie może być iże nie będzie.Uroku swojego była zupełnie pewna, po prostuchłopak nie zdoła się bez niej obyć, a gdy przywiedziony do jejstóp przez nieprzeparte siły raz da słowo, to dotrzyma, jakśmieszny Polak i rycerz honoru.Pani Chosłowska żywiła dla takichtypów polskich bezdenną pogardę, ale wśród licznych swoichprzyjaciół zwykłych i potajemnych nie mogła jednak znalezćnikogusieńko, komu mogłaby zwierzyć tajemnicę z jakim takimprawdopodobieństwem, że dojdzie do jej rąk bodaj cząstka owegozłota.Wraz z grafem szukali dobrze i rozważali jednego po drugimwszystkich swoich prawdziwie zaufanych, indywidua bezwzględne,mocne i szczwane.Jednak.W ciągu dni pozostawionych mu do pobrania decyzji Marek nawet sięnie namyślał.Z góry wiedział, że stanie się z nim to, co ma być.Ostatnia chwila postanowienia nadejdzie o swojej porze; jakby pozajego wiedzą i wolą w wyniku upływających dni.Dawał się wieść tymosobliwym godzinom lenistwa myśli i przyglądał się obrazom z jegoprzypuszczalnej epopei, które rodziły się same, zabawne ifantastyczne.Jak gdyby nie chodziło tu o niego, z bezinteresownąszczodrością piętrzył na swojej drodze przeszkody i trudności.Zcigał go los zawistny, przeklęte carskie złoto broniło się, jakgdyby sam diabeł stał na jego straży.Rozpętaną wyobraznią nurzałsię w tych sprawach.Więc zajadle walczył o zakopane skarby, jakgdyby żyć nie mógł bez tych milionów, a zarazem sam je sobieodbierał, wymyślając cały splot sprzeciwieństw i trafów, którekruczyły jego zdobywczą wolę.A gdy po straszliwych perypetiachjuż szczęśliwie wiózł do Moskwy ciężkie złote sztaby, by je tamprzelać w wysokocenne waluty, dolary i funty przy pomocybolszewickich "Nepmanów" i "Sowburów", jasnowidząca czerezwyczajkachwyta go w swoje kleszcze.Budzi się na chwilę przedrozstrzelaniem.Skarby sybirskie przewijały się przez jego sny,dając podnietę do coraz nowych wybuchów twórczości.Szczególnieujęło go widziadło kapitana Alikowa, które objawiło mu się wyjątkowo wyraznie i dręczyło, nastręczając się uparcie jako efektkońcowy, zamykający opowieść.Kapitan umiera, przy jego wezgłowiusiedzą posągowa hrabina i plugawy graf Pieremietjew, wstrętniezapłakany stary komediant.On sam wraz z Murą błąkają się o tejporze w okolicach aż Niżnie-Udinska, w dzikich lasach górskich, iumierają z głodu tuż obok swojego skarbu.Kapitan szeroko otwieraciemne, złe oczy, wpatruje się w ukochaną hrabinę, w grafa, któryopiekował się nim w chorobie jak rodzony ojciec, sięgaprzedśmiertnym jasnowidzącym okiem aż do NiżnieUdińskich lasów izaczyna się śmiać potwornie i okropnie.Zmieje się, rzęzi.Dusisię i kona, kona i wciąż się śmieje.Zastyga z wytrzeszczonymizębami, z szyderstwem na trupiej twarzy, śmieje się jeszcze pośmierci.Albowiem wszystko był zełgał z wyrachowania na pomoc iopiekę w ciężkiej nędzy i chorobie i z nieprzejednanej nienawiścido wszystkiego, co go ma przeżyć na tym świecie.Zakończywszy swoją powieść o skarbach, Marek doznał wielkiej ulgi.Ciężka sprawa decyzji wisiała nad nim, już upłynął ostatni dzieńdo namysłu, ale on nie trapił się bynajmniej, jak gdyby i paniChosłowska, i on sam byli również epizodem wziętym z nie napisanejpowieści.Improwizacje na temat skarbów sybirskich osłaniały goprzed nazbyt brutalną rzeczywistością.Nie śmiał zmierzyć się znią na trzezwo i po prostu, ten przykry moment po swojemu wciążodkładał do jutra.Gdzieś w głębi wzbierało oburzenie, napierałwstyd.Gotował się w nim bunt.Ale myśli te trawiły się same jakbypoza jego plecami.Udawał, że ich zupełnie nie spostrzega, ale niezawsze tak być mogło.Odruchowo wciąż szarpał na sobieniewidzialną obrożę, którą mu nałożyły rozkoszne ręce paniChosłowskiej.Było to niedołężne, dziecinne.Nic nie czynił iniczego nie zamierzał żeby się wydobyć z więzów, w które go zakutoznienacka.Jej wizja oplątała go jak śmiertelna ośmiornica iciągnęła na dno.Nic za darmo! Trzeba płacić samym sobą, całymsobą.Nie zostanie z niego nic.Zginie Marek Zwida, ów dawniejszy,ze wszystkim, co jego jest.Odstąpią go wieczne wierne marzenia,które były jego jedynym bogactwem, o życiu przyjść mającym,dostojnym i górnym.Zamknie się przed nim cała nadzieja, jaknędzny karciarz przegra swój los.Rozpodzieją się w nicościwyobrażone postacie i dzieje, i światy, ich piękno, ich sława.Niewolno będzie podnieść czoła i patrzeć śmiało.Zdobywca skarbów, oile karku nie skręci na swojej wyprawie, sowicie będzie opłacony -ona, w dodatku miliony.Jakże mało od niego żądają! Wszakże paniChosłowska mogła mu była kazać ograbić jakiś bank lub puszczać wobieg fałszywe pieniądze.Czy i wówczas swoją odpowiedz odkładałbydo jutra?Nie kleiła się fundowana przez Nusyma koleżeńska ucztapożegnalna dla Botwida.Marek był skołowaciały.Nusym miał jakieś swoje kłopoty i wciąż odlatywał do telefonu, jeden Botwid był jakzawsze zrównoważony, poprawny i angielski.Kniaz Botwid wyruszał na wojnę do armii greckiej, a choć serceciągnęło go raczej do Turków, musiał być wierny politycebrytyjskiej.Nudziło mu się śmiertelnie.Nic w tej Polsce nierozumiał i ze wszystkiego był niezadowolony.- U nas co tylko mądre, szlachetniejsze i nieco europejskie, toniezawodnie będzie niemrawe i tchórzliwe, za to wszelkiepaskudztwo hasa bezwstydnie i bezkarnie.Ono się rozbija izagarnia pod siebie Polskę.Paskudztwo ma odwagę, a wy tylkozałamujecie ręce i wzdychacie.To nie jest żaden sposób, lepiejpoddajcie się i siedzcie cicho, widać już taka ma być ta waszanowa Polska.Ja takiej sobie nie życzę, więc jadę międzyMakagigopulosów na przygody, bo tam będzie mi przynajmniejwszystko jedno.W Warszawie przez całą zimę wyprawiał awantury.Napisał paręfelietonów swoich wspomnień z wojny polskiej, a przezniedopatrzenie redaktora - ocalał tam bez żadnych przemilczeńobraz tego, co było naprawdę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki