[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ciągle podróżował.Bywał w Petersburgu, Wiedniu,Zurychu, Paryżu, Berlinie i Londynie.Jego podróże związane były nie tylko z ciekawościąświata, ale i z niespokojną duszą.Po zakończeniu pierwszej wojny światowej hrabia skupił sięna swoich własnych sprawach, to jest na procesach sądowych i sporach.Zrujnowany ischorowany zmarł w 1926 roku w szpitalu w Puli na Istrii.Jego zwłoki spoczęły nacmentarzu w Rovinju. Cóż wspólnego z Ameryką miał ten nieprzeciętny człowiek? Oto było pytanie, naktóre musiałem odpowiedzieć.Po posiłku nieopodal Arkansas Art Center w sąsiedztwie parku MacArthura w LittleRock udaliśmy się w dalszą podróż.Do przebycia pozostał nam ostatni odcinek drogi,prowadzący przez postrzępione granie i turnie rozdzielone szerokimi dolinami rzekiArkansas, oddzielającej północną wyżynę Ozark od gór Ouachitas na południu.- Dolina rzeki była kiedyś naturalnym szlakiem bizonów ze wschodu na zachód -poinformowała mnie Katarzyna.- Aż do lat dwudziestych XIX wieku, kiedy to pojawiły sięparowce.Jeśli chodzi o góry Ouachitas, to są one wyjątkowe.Ich główny łańcuch biegnie zewschodu na zachód, a nie jak wszystkie łańcuchy górskie w Ameryce z północy na południe.Fort Smith ze swoją atmosferą Dzikiego Zachodu był ostatnim miastem w Arkansas.A potem jeszcze czekało nas niespełna dwieście mil autostrady do Oklahoma City.Ale też ibyła to cudowna podróż nad przepaściami, surowymi brzegami jezior i dzikimi rzekami.Jadąc wygodną szosą poprzez pełne surowości tereny podgórskie, mijając liczne zakręty zurzekającym widokiem na gigantyczne zielone doliny poprzecinane głębokimi korytami rzeki jeziorami, nie żałowałem mojego przyjazdu do Stanów Zjednoczonych.Jednak ta amerykańska przygoda miała dwie strony medalu.Pierwsza, ta przyjemna, była związana zobecną podróżą i jej przyrodoznawczymi przeżyciami, druga dotyczyła sprawy obrazów zzaginionej kolekcji hrabiego Korwin-Milewskiego.Ta druga strona medalu wciążpozostawała wielką niewiadomą, a przez to stawała się coraz bardziej zagadkowa iekscytująca.O dwudziestej dotarliśmy wreszcie do Oklahoma City, miasta położonego na jednymz największych pól roponośnych w Stanach, za którym rozciągały się na zachód setki milmonotonnych i płaskich obszarów prerii.Nocleg znalezliśmy w motelu z pseudoindiańskim wystrojem trzy przecznice napółnocny wschód od autostrady.Nie było czasu na zwiedzenie miasta, ale nie było tutaj nicszczególnego do zobaczenia.Niezbyt wysokie drapacze chmur w staroświeckim stylu, lokalegastronomiczne i kwitnące życie nocne w centrum miasta nie zachęcały do spaceru.AtrakcjeNational Cowboy Hall of Fame umieszczonej na szczycie wzgórza Persimmon z ichindiańskimi i kowbojskimi zbiorami i kiczowatymi obrazami nie mogły zaspokoić moichgustów.Poza tym musieliśmy się wyspać, aby rano wyruszyć w dalszą podróż na zachód iuciec przed zapowiadanym tornado.Zjedliśmy wyborne steki i rezygnując z planowanejwcześniej lampki wina poszliśmy do swoich pokojów.Katarzyna wzięła jedynkę, a my z Livelockiem rozlokowaliśmy się w dwójce.Jak na złość trafiliśmy do najtańszego pokoju bezłazienki, co należało w Ameryce do rzadkości.Pierwszy poszedłem do łazienki znajdującej się w końcu korytarza, a gdy wróciłemodświeżony, Livelock złapał za ręcznik i torebkę z kosmetykami, a następnie wyszedł.Bękart zajadał w klatce jakieś orzeszki i nasiona, a ja w tym czasie odebrałemwiadomość tekstową.Paweł donosił w telegraficznym skrócie:Jenny się nie zjawiła.Gene Livelock to etatowy dziennikarz  NYS.Obecnie wterenie.Ukazał się numer z wiadomością o fałszywej doktor Fallstone! Czekamy na wynikianaliz próbek.PawełA zatem zgodnie z moimi wcześniejszymi podejrzeniami, panna Jenny McKim niebyła dziennikarką.Autorem artykułu o moim przyjezdzie do Ameryki był Gene Livelock.Ale drań zakpił sobie ze mnie i złamał przyrzeczenie! Obiecał przecież nie pisać ofałszywej doktor Fallstone.Skorzystał z jakiejś okazji, gdy był sam i zadzwonił pewnie doredakcji z telefonu komórkowego. Bez dwóch zdań - oto jego pokrętne powiedzonko, którestosował w kontaktach z ludzmi jak wytrawny włamywacz używa wytrycha.To powiedzonkopasowało do każdej okazji i mogło znaczyć wszystko i nic.Gdy tak w duchu słałem gromy na Livelocka, Bękart przemówił do mnie:- Der-rik.der-rik.pięć dwa zero cztery trzy dwa cztery zero jeden jeden - powtarzałjak najęty, ale nic z tego nie rozumiałem.- Der-rik.der-rik.pięć dwa zero cztery trzy dwacztery zero jeden jeden.- A daj mi święty spokój - zrezygnowany machnąłem ręką i wskoczyłem pod koc.-Znalazła się książka telefoniczna.Livelock nie wracał jeszcze z łazienki, więc zastanawiałem się, czy wypomnieć muartykuł, który ukazał się w wieczornym wydaniu  New York Secrets i był podpisany jegoinicjałami.Może należało milczeć, aby przypatrzeć się lepiej temu osobnikowi i nie zdradzaćsię ze swoimi wiadomościami [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki