[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Usiłowałam stąpać ostrożnie, bezgłośnie, kiedy przedzierałam się w kie-runku wysokiej ściany, ale rośliny wydały mnie głośnym trzaskaniem chru-stu, świstem gałęzi i szelestem liści.Nie wiedziałam, co jest za murem, alenie był to na pewno zamek.Za daleko zawędrowałam.Nie znałam tu żad-nych innych budowli oprócz rozpadających się wiejskich chat otaczającychpozostałe trzy bramy zamkowe.Dawno już nikt w nich nie mieszkał.Wy-glądały, jakby pewnego dnia nagle wszyscy zebrali się i odeszli.Ten mur niebył zbudowany z takich samych kamieni jak ściany zamku, ale dla mojegoniedoświadczonego oka niewiele się różnił.Jego szczyt był nierówny.Niewidziałam nad nim żadnego dachu, nigdzie też nie dostrzegłam otworówokiennych lub drzwi.W przeciwieństwie do zamku, ta konstrukcja oparła sięjednak czasowi i nie wyglądała na zniszczoną.Wyszłam spośród chronią-cych mnie drzew, czując się jak jeż, który nagle opuścił swoje siedlisko,zmuszony do przekroczenia szosy - ostrożny, czujny i obnażony w światłachprzejeżdżających samochodów.Pozostawiłam swoich wysokich przyjaciółza plecami i pod ich czujnym spojrzeniem ruszyłam wzdłuż muru.Nagle urwał się, a raczej zakręcił gwałtownie pod kątem prostym, o czymprzekonałam się, kiedy wyjrzałam za róg.Za ścianą usłyszałam podśpie-wywanie kobiety.Podskoczyłam zaskoczona.Poza wujkiem Arthurem niespodziewałam się tutaj spotkać innej istoty ludzkiej.Przytuliłam książkęmocniej do piersi i zaczęłam nasłuchiwać.Zpiew był łagodny słodki, szczę-śliwy, zbyt swobodny jak na Rosaleen, zbyt radosny jak na moją mamę.Tobyło typowe nucenie zabijające czas, na nieznaną mi melodię, jeżeli w ogólebyła to prawdziwa piosenka, a nie improwizacja.Powiew letniego wietrzykuLRT przyniósł słodki zapach, któremu towarzyszyła piosenka.Zamknęłam oczy ioparłam głowę o mur, żeby posłuchać.Gdy moje czoło dotknęło muru, kobieta przestała nucić.Otworzyłam oczy iwyprostowałam się.Rozejrzałam się dookoła.Nie było jej nigdzie w zasięguwzroku, więc nie mogła mnie dostrzec.Kiedy serce wreszcie przestało mi bićjak oszalałe, kobieta zaczęła znów śpiewać.Ruszyłam wzdłuż muru, wiodącpalcami po szarym kamieniu, odnajdując pod gorącymi opuszkami rysy,pajęczyny, pokruszone, wygładzone i szorstkie części ściany.Słońce praży-ło, a drzewa nie mogły już zapewnić mi przed nim osłony.Nagle mur sięskończył.Zobaczyłam ozdobną kamienną bramę.Zajrzałam za nią ostrożnie, żeby nie pokazać się tajemniczej pieśniarce.Zabramą zobaczyłam nienagannie utrzymany ogród.Z miejsca, w którym sta-łam, ujrzałam róże w pełnym rozkwicie, na wielkich ogrodzonych rabatach,rosnących po obu stronach ścieżki prowadzącej do innego wejścia.Odwa-żyłam się nieco przesunąć, żeby obejrzeć resztę ogrodu.W środku dostrze-głam więcej kwiatów - pelargonii, chryzantem, gozdzików i innych, którychnazw nie znałam.Zwieszały się z wielkich koszy i gigantycznych ozdobnychkamiennych donic, ustawionych wzdłuż głównej ścieżki wiodącej przezogród.Nie mogłam uwierzyć w istnienie tej małej kolorowej oazy.Zupełniejakby ktoś wziął napój gazowany, wstrząsnął go i otworzył w otoczeniukruszącego się muru i jakby kolor wyprysnął nagle, opryskując okolicę ty-siącami barw.Pszczoły latały od jednego kwiatka do drugiego, winoroślwspinała się po murze, przemykając pomiędzy pięknymi kwiatami.Czułamzapach rozmarynu, lawendy i mięty z pobliskiego ogrodu ziołowego.W rogustała mała szklarnia, a obok niej tuzin drewnianych skrzyń na stojakach.Inagle zdałam sobie sprawę, że wiedziona ciekawością nieświadomie we-szłam w głąb ogrodu.Zpiew umilkł.Nie wiedziałam, czego oczekiwać, alezdecydowanie nie byłam przygotowana na to, co zobaczyłam.LRT Na końcu ogrodu, wpatrując się we mnie, jakbym przybyła z innej planety,stało zródło śpiewu, ubrane w coś, co przypominało biały kombinezon ko-smonautów, z głową przykrytą gęstym czarnym welonem, z dłońmi odzia-nymi w grube gumowe rękawice i w kaloszach na nogach.Nieznajoma wy-glądała, jakby przed chwilą wyszła ze statku kosmicznego prosto w świat pokatastrofie nuklearnej.Uśmiechnęłam się nerwowo i pomachałam wolną ręką.-Hej, przychodzę w pokoju.Spoglądała na mnie jeszcze chwilę, nieruchoma niczym rzezba.Poczułamsię lekko zdenerwowana i niepewna, więc zrobiłam to, co zazwyczaj robię wtakich sytuacjach.-Na co się, kurwa, patrzysz? - warknęłam.Nie wiem, jak to odebrała, ponieważ miała na głowie hełm lorda Vadera.Spoglądała na mnie nadal.Czekałam, żeby powiedziała mi, że jestem Lu-kiem, a ona jest moim ojcem.-No tak - rzuciła nagle pogodnie, jakby wyrywając się z transu.- Wiedzia-łam, że mam gościa.Zdjęła z głowy dziwaczny kapelusz, odsłaniając twarz starszą, niż się spo-dziewałam.Musiała mieć z siedemdziesiąt lat.Podeszła do mnie, a ja miałam wrażenie, że zrobi to wielkimi skokami, jakbynie było tu grawitacji.Kobieta była pomarszczona, i to bardzo.Skóra natwarzy była tak zwiotczała, jakby czas ją stopił.Błękitne oczy połyskiwałyniczym Morze Egejskie, przypominając mi o naszym wypadzie w tamteokolice na jachcie taty Kiedy spoglądało się w dół, w przejrzystą wodę,widać było piasek i setki kolorowych ryb.Jednak na dnie oczu kobiety niedostrzegłam nic.Były tak przezroczyste, że praktycznie odbijały całe świa-tło.Kobieta zdjęła rękawice i wyciągnęła do mnie dłonie.LRT -Jestem siostra Ignacjusz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki