[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nagle Iza rzuciłaołówek i zapytała mnie na wpół ironicznie i na wpół gniewnie: Mąż panią bardzo kocha?Jakkolwiek jestem bardzo młoda i niedoświadczona, uczułam, że Iza daje w tej chwiliwielki dowód braku taktu.Odpowiedziałam jednak, siląc się na spokój: Bardzo!Iza zagryzła usta i podniósłszy trochę głowę, patrzyła na mnie spod rzęs przymkniętych. Naprawdę?  spytała. Jakże inaczej mogłoby być  odparłam jej, silnie rozdrażniona. O!. wyrzekła, cedząc powoli słówka  mogłoby być inaczej.zresztą na świecie zwy-kle tak bywa.Urwała, lecz teraz ja nie miałam ochoty ustąpić i pozwolić jej zamilczeć. Bywa co? Bywa co?.Lecz ona milczała i obrzuciła mnie tak zimnym i pogardliwym spojrzeniem, że słowa iodwaga zamarły w mej piersi.Czułam, że ta kobieta ma do mnie jakiś żal i że mnie nienawi-dzi, ale za co? Za co? Gdy odeszła, poszłam czym prędzej zobaczyć, co napisała na owymarkuszu papieru.Owe nieforemne gzygzaki, poplątane dość sztucznie, tworzyły jedno tylkojej imię własne  powtarzane na tysiąc sposobów: Iza.Chciałam podrzeć ten papier i wyrzu-cić go precz z biurka mego męża, lecz coś mnie wstrzymało od tego kroku.Zostawiłam jej pismo, tak jak zostawiłam wtedy jej kwiaty, lecz nie powiedziałam Julia-nowi ani słowa o jej bytności w naszym domu.Lecz nazajutrz rano, gdy Julian wyszedł, po-biegłam zobaczyć co się stało z owym arkuszem papieru.Nie było go na biurku, lecz dokołana ziemi nie znalazłam także strzępków.Widocznie Julian schował do szufladki ten arkusz papieru, zapisany ręką Izy.Ogarnęła mnie chwilowo złość i to samo uczucie pogwałcenia praw własności, jakie od-czułam przy pozostawieniu kwiatów przez pannę Troicką na biurku mego męża.Lecz zaraz przypomniałam sobie pudełeczko, schowane głęboko pod bielizną w komodzie,a w nim na dnie kilka zeschłych liliowych płatków kwiatowych.I zrozumiałam, że jakkol-wiek mamy stanowić z mężem moim jedno, jesteśmy ciągle i zawsze dwojgiem zupełnie od-rębnych istot.A przecież ja spodziewałam się w małżeństwie zupełnie czego innego.25 19 lutegoZrobiłam nadzwyczajne odkrycie.Anna jest.Turczynką!.Jestem tak wzburzona, że pisać więcej nie mogę.20 lutego.Uspokoiłam się dziś trochę i mogę uporządkować moje wrażenia.Wczoraj wieczorem by-łam sama, jak zwykle.Siedziałam pod piecem i nudziłam się.Myślałam o tym, co się dzieje znami po śmierci, czy to nie boli, jak nas robaki jedzą  o balu  o przypalonej na obiad szar-lotce.Nagle wchodzi Anna i zbliża się do mnie, śmiejąc się w dziwaczny sposób.Ciemnobyło w pokoju, a zęby jej przecież błyszczały, jak rząd zapalonych lampek.W ręce trzymałagarść kamyków różnokolorowych, łańcuszków brązowych, pierścionków.Wszystko to wysy-pała mi na kolana, mówiąc: Pani się może nudzi, to niech się pani zabawi.Ja machinalnie usunęłam ręce, ale onausiadła przy mnie na ziemi, zaczęła się kołysać na piętach i mówić monotonnym głosem: Niech się pani nie boi.ja te głupstwa ukradłam tylko mojemu ojcu, wtedy, gdy mniepani moja zawiozła na powrót do Turcji, żebym się zobaczyła z rodzicami. Jak to, do Turcji? A no tak.Jestem Turczynką.Pani Radolińska, jak była ze swoim mężem w Turcji, tomnie kupiła u moich rodziców, ochrzciła i u siebie chowała.Potem, gdy miałam szesnaścielat, zawiozła mnie do ojca i wtedy ja ojcu pokradłam te kamyki.Pózniej pani Radolińskaumarła, a ja poszłam do służby.Ale kamyki zabrałam ze sobą i dużo już rozdałam maglarkomi po sklepikach.Jak pani się coś podoba, to niech pani sobie wezmie.Mnie to niepotrzebne.Oddałam jej biżuterię i jestem teraz w okropnym kłopocie.Przecież nie mogę trzymać usiebie złodzieja, a zwłaszcza Turczynki.Muszę ją oddalić koniecznie.21 lutegoPrzyniesiono mi moją suknię balową.Wieczorem pozapalałam wszystkie świece i ubrałamsię w nią.Jestem zrozpaczona.Wyglądam szkaradnie.Ramiona moje są straszne, a ręce poro-śnięte ciemnymi włosami.Chciałam je opalić, ale sparzyłam się dotkliwie.Na szczęście ura-tują mnie rękawiczki.Krawcowa obdarła mnie okropnie.Za dodatki policzyła kilkanaścierubli.Będę musiała znów coś sprzedać.Zresztą u nas w domu zawsze przed balami coś za-26 stawiano w sekrecie przed ojcem.Mama była u mnie wczoraj, ale, rzecz dziwna, jak mojemałżeństwo oddaliło mnie od rodziców.Jesteśmy teraz ciągle na stopie ceremonialnej i skła-damy sobie wizyty jak obcy ludzie.Nie chciałabym, ażeby mama dostrzegła, że mam pie-niężne kłopoty.Udaję więc, że mi nic nie brakuje, a nawet mam więcej niż mi potrzeba.Sio-strom także za nic w świecie nie przyznałabym się do jakiegokolwiek braku.Może jest toduma, może głupota, ale to jest silniejsze ode mnie i inaczej być nie może.Powiedziałammamie, że idę na bal z paniami Troickimi, mama zdawała się być tym zdziwiona i zaniepo-kojona.Próbowała nawet wpłynąć na mnie, ażebym wymówiła się od towarzystwa tych pań.Odpowiedziałam, że to niemożliwe, gdyż taka jest wola Juliana.Zdawało mi się przez chwilę,że mama chciała mi coś ważnego powiedzieć, ale namyśliła się i zaniechała swego zamiaru.Gdy Julian przyszedł, mama wstała i pożegnała się.Widocznie mój mąż i moja matka nielubią się i nie mają do siebie zaufania.Podobno zwykle tak się dzieje.Dlaczego u nas miałoby być inaczej?25 lutegoPo balu.Czy zdołam opisać to wszystko, co przeżyłam przez tę jedną krótką noc, a dla mnie jakwieczność nieskończoną?Więc przede wszystkim wyjazd nasz z domu w wynajętej karecie i zbyt wielkich berla-czach, które mi przeszkadzały zejść ze schodów.Anna niosła za mną tren sukni, a na dole i wbramie zebrały się wszystkie sługi z całej kamienicy i kilku szewskich chłopaków.Za namiszedł Julian, zły i nachmurzony.Od rana tego dnia robił mi sceny i awanturował się z Anną [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki